Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V - Jaki ten świat mały

Jean-Luc obudził się w sobotę dość wcześnie rano. Prawie nie odczuwał skutków wypitego poprzedniego dnia wina. Bardzo bolała go urażona duma z powodu porażki w szachy na własnym terenie. Jak dotąd nikomu się to nie udało. A w ogóle od kiedy skończył szkołę średnią, tylko jedna osoba pokonała go w grze królów. Aż do tej pory.

Wygrana Iva boleśnie przypomniała Jean-Lukowi o tej stracie.


Siedemnaście lat wcześniej, styczeń 2001

Jean-Luc szybko pożałował, że uciekł z domu i podając się za obywatela Belgii zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej. Można było przecież to zrobić inaczej. Mógł iść do francuskiej armii albo wyjechać z kraju. Wybrał najgorszą i najbardziej upokarzającą dla jego rodziców możliwość ze wszystkich dostępnych opcji.

Szkolenie samo w sobie nie było ciężkie dla wysokiego, mocno zbudowanego i wysportowanego chłopaka. Ot, zwykły fizyczny wycisk, nauka posługiwania się bronią i walki wręcz, szkolenie z udzielania pomocy medycznej, indoktrynacja polityczna. Musiał też wybrać sobie pseudonim. Nie mogło się wydać, że służy tam francuski szlachcic. Padło na nazwisko nauczyciela z podstawówki. Devalois. Już w trakcie szkolenia wstępnego poznał Sabiha. Syryjczyk, parę lat starszy niż on, uznał, że służba w Legii Cudzoziemskiej to najszybszy i najpewniejszy sposób na uzyskanie francuskiego obywatelstwa i życie w wolnym, bezpiecznym kraju. W biurze rekrutacyjnym poinformowano go, że już po trzech latach będzie mógł starać się o legalne dokumenty. Koniecznie chciał wyjechać ze swojego, ogarniętego wojną domową i prześladowaniami kraju.

Jean-Luc był w szoku, że można chcieć zginąć z tak błahego powodu jak chęć otrzymania obywatelstwa. Jemu przecież należało się z urodzenia. Szybko zrozumiał, jak był głupi, że nie doceniał tego, co ma. Teraz jednak duma nie pozwalała mu wrócić do rodziców z podkulonym ogonem. Obiecał sobie, że dokończy ten kontrakt.

Zamiast rozpamiętywać własną głupotę, zaprzyjaźnił się z komunikatywnym młodym mężczyzną. Stali się wręcz nierozłączni. Wiele razy, kiedy nocowali pod namiotami w różnych częściach świata, rozmawiali na każdy temat. Kiedy mieli ochotę na odrobinę rozrywki, Sabih wyciągał starą, zniszczoną szachownicę. I grali. Jean-Luc był mistrzem szachowym w liceum. Sabih jednak prawie zawsze wygrywał. Dogryzali sobie, żartowali z siebie nawzajem, a jednak obaj lubili te gry i rozmowy przy nich. Francuz obiecał przyjacielowi, że kiedy skończy się ich kontrakt, zabierze go do Paryża, pomoże nostryfikować dyplom, znaleźć pracę i nadal będą mogli się przyjaźnić.

Pierwsze trzy misje po zakończeniu szkolenia nie były ciężkie. Ich legion był na Bałkanach i w Libii. Najgorsze miało jednak nadejść.

Zachodnia Sahara, Mali, maj 2002

To był dzień jak co dzień na tej najtrudniejszej jak dotąd misji. Trudne było wszystko: klimat, warunki atmosferyczne, upalne i suche dnie, burze piaskowe, ale też chłodne noce, lokalna fauna, czyli węże, jaszczurki i skorpiony. Ostatecznie wyszło na to, że najgorszy ze wszystkiego okazał się lokalny watażka, który zdecydował się przejąć władzę w Mali. Przysłali ich tam, żeby zapobiec przewrotowi, gdyż aktualnie rządzący w byłej kolonii klan był sprzyjający Francji.

Pod osłoną nocy zaatakowali obozowisko rebeliantów. Tak jak ich uczono, najpierw zakradli się po cichu i zdjęli strażników, potem tych, którzy spali. W końcu ktoś ich zauważył i rozpętało się piekło. Jean-Luc i Sabih dostali się w krzyżowy ogień i musieli się schronić za pagórkiem, żeby przeładować broń.

W końcu, kiedy udało im się wydostać z zasadzki, strzały ucichły. Ich oddział wytłukł rebeliantów, a nielicznych wziął do niewoli, żeby ich przesłuchać. Wszyscy żołnierze powoli zaczęli się zbierać na placu między namiotami.

W pewnym momencie Sabih, choć niższy, rzucił się na przyjaciela i przygniótł go swoim ciałem do ziemi. Upadając usłyszeli dwa strzały.

– Oszalałeś? – warknął Jean-Luc tuż po tym, jak grzmotnął plecami o glebę. Jednak Sabih mu nie odpowiedział. Zaraz podbiegło do nich dwóch kolegów, którzy zdjęli Syryjczyka z Francuza.

– Żyjesz, Devalois? – spytał jeden z nich, podając mu rękę i pomagając wstać.

– Ja tak, ale tego głupola zaraz kopnę – syknął, rozcierając obolałe pośladki.

– Przykro mi, ale nie będziesz miał już kogo kopać, bracie – westchnął ich dowódca drużyny.

– Jak to? – Jean-Luc dopiero wtedy spojrzał na leżącego obok nieruchomo przyjaciela. Zauważył ciemną plamę krwi na mundurze Sabiha i na swoim. A potem ranę na jego szyi, tuż powyżej kamizelki kuloodpornej. – Sabih!

– On nie żyje, bracie.

– Ale!

– Daj spokój. Taki nasz żołnierski los. Uratował cię.

– Ale ja nie chciałem! – Jean-Luc dopiero wtedy się rozpłakał i rzucił w stronę nieżywego przyjaciela. Po chwili wstał i rozejrzał się po obozowisku. – Dajcie mi broń. Wybiję wszystkich. Jeden nam wystarczy na przesłuchanie – stwierdził.

– Nie ma takiej opcji, żołnierzu – zaprotestował dowódca.

– To chociaż tego, który do nas strzelał.

– Tamten już nie żyje. – Kapitan wskazał na trupa leżącego kilkanaście metrów dalej, w krzakach. – Zdjął go Marceanu. Nie przywrócisz mu życia, żeby go znowu zabić. I nie wskrzesisz Sabiha, ilu byś nie odstrzelił – dodał.

Jean-Luc wiedział, że nic nie przywróci życia jego przyjacielowi. Ale...

Wyrwał broń dowódcy i strzelił do jednego z zatrzymanych zakładników, zanim koledzy go obezwładnili.


Czerwiec 2002

Miesiąc później Jean-Luc został odtransportowany do bazy w Senegalu, a stamtąd, po zakończeniu okresu kontraktu, odesłany do Francji, gdzie zalecono mu leczenie PTSD w zamkniętym ośrodku przez okres przynajmniej trzech miesięcy. Ten czas spędził na rachunku sumienia i lekturze pamiętnika przyjaciela, który udało mu się przemycić z Mali w torbie z brudną bielizną.

Pamiętnik był pełen filozoficznych wpisów i autorskich rysunków Sabiha. Jedne pochodziły z jego ojczystej Syrii, ukazywały dzieci, szukające czegoś wśród gruzów. Inne różnych nieznanych mu ludzi. Ostatnie koncentrowały się na żołnierzach, obozach, w których przebywali. Było też sporo rysunków przedstawiających jego, Jean-Luka. W mundurze, w stroju sportowym, w śmiesznym przebraniu, które zrobili sobie z papieru toaletowego na ostatnie halloween.

Ostatni wpis, jaki zrobił Sabih, pochodził z dnia poprzedzającego jego śmierć. Był po syryjsku, więc Jean-Luc musiał dać go do przetłumaczenia:

„Marzy mi się kraj, w którym każdy może czuć się jak u siebie. Marzy mi się dom z białymi ścianami bez dziur po kulach. Marzy mi się ogród różany z aksamitnym trawnikiem, po którym nie strach będzie stąpać z obawy o miny. Marzy mi się drewniana szachownica, przy której będziemy grać w nieskończoność. Ja i ty, ty i ja. Mój ukochany."

Jean-Luc w pierwszej chwili poczuł mdłości na myśl, że przyjaciel był w nim zakochany. A potem odczuł tylko jeszcze większą rozpacz. Że był taki niedomyślny. Że pozwolił mu popełnić samobójstwo w jego obronie. Że tacy ludzie jak Sabih nie mogą po prostu być sobą, gdziekolwiek się urodzą.


Znowu luty 2022

Jean-Luc zamknął stary pamiętnik w szufladzie biurka akurat w momencie, kiedy do jego gabinetu wszedł zaspany Ivo.

– Cześć. – Brazylijczyk uśmiechnął się promiennie na jego widok. – Widzę, że nie trafiłem do łazienki.

Jean-Luc się zaśmiał.

– Nie, nie trafiłeś, ale zaprowadzę cię. Wiem, że to kawał zamku.

– Wiesz, przyjacielu, rezydencja moich rodziców w Fortalezie jest nie mniejsza. Ale mój pęcherz nie wytrzymałby już dłuższych poszukiwań.




$$$

Ostatnie przewroty wojskowe w Mali miały miejsce w latach 2014 i 2020. Na potrzeby historii ustaliłam, że wielokrotnie miały miejsce próby przewrotów, które nie zostały odnotowane w świadomości ludzi Zachodu. Francuzi natomiast zawsze reagowali na najmniejsze nawet zawirowania polityczne w swoich byłych koloniach, z którymi łączą ich interesy (najczęściej wydobycie surowców).

Do dzisiejszego rozdziału dołączę drugi bonus z okazji rocznicy. Zawdzięczacie go sępikowi AsiaVerb Jutro trzeci :-D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro