Rozdział IV - Trudne powroty
Nadine spojrzała na córkę z miłością.
– Kocham cię, skarbie, wiesz?
– Wiem, mamuś. Ja też cię kocham.
– Muszę ci o czymś powiedzieć...
– Mam się bać? – zachichotała nerwowo Léa.
– Ty nie musisz. To ja się boję.
– A czego?
– Tego, jak zareagujesz. Niedawno w moim biurze pojawił się człowiek, którego nie widziałam od ponad osiemnastu lat. Właśnie wrócił z zagranicy. Nie wiem, czy na stałe.
– Kto? – spytała Léa, choć zaczynała się domyślać, o co chodzi, i serce waliło jej coraz mocniej z emocji.
– Niejaki Léon Navarro.
– Tak, to chyba ten. Rzeczywiście, akcent ma trochę dziwny. A kim on jest?
– Był moim pierwszym chłopakiem w liceum. Pierwszą miłością i pierwszym mężczyzną w moim życiu. – Nadine westchnęła. – Léon jest twoi ojcem, kochanie.
– Jak to? To on jest moim tatą? Gdzie on był przez ten czas? Dlaczego pojawił się dopiero teraz? – Léa miała już łzy w oczach.
– Przykro mi, skarbie. – Nadine podeszła i przytuliła córkę. – Nie mam pojęcia, gdzie był i co robił. Zostawił mnie, wyjeżdżając na studia do Londynu. Próbowałam go odszukać, kiedy dowiedziałam się o ciąży, ale zablokował mój numer, a swoim rodzicom powiedział, że nie chce mnie znać. A teraz wrócił. Dowiedziałam się przypadkiem, bo moja firma wygrała przetarg na audyt w firmie jego rodziców i do mojego biura przyszedł on. Nie wiem nic więcej.
Léa podniosła zapłakane oczy na mamę.
– Ale... dlaczego tak postąpił?
– Nie wiem, skarbie.
– I co teraz będzie?
– Kochanie, na szczęście jesteś już prawie pełnoletnia, więc decyzja, czy chcesz go poznać, należy do ciebie. Ja ci nie ani tego nie zabronię, ani nie będę cię do tego zmuszała. Ale nie pozwolę mu cię skrzywdzić.
– Czemu miałby mnie skrzywdzić?
– Mam nadzieję, że tego nie zrobi, ale przecież może znowu wyjechać i nie odzywać się do ciebie przez najbliższe kilkanaście albo kilkadziesiąt lat.
– Rozumiem, co masz na myśli, ale myślę, że mimo wszystko chcę go poznać. Całe życie zastanawiałam się, kim jest mój ojciec, snułam teorie spiskowe... Ale teraz muszę lecieć do szkoły ! – zreflektowała się dziewczyna.
– Oczywiście, skarbie. Porozmawiamy przy kolacji.
– Dobrze, mamo.
Léa cmoknęła matkę w policzek, złapała za torbę i wybiegła z domu z resztą croissanta w dłoni. Na szczęście, Lycée Pasteur było niedaleko, wystarczyło przejść przez ulicę i dalej około pięciuset metrów.
Nadine poszła pod prysznic, przebrała się i poszła do pracy. Na szczęście, ona też miała niedaleko do biura, nie potrzebowała samochodu.
*
Léon znowu usiadł nad dokumentami firmy ojca. Właśnie dostał wezwanie od komornika o zajęciu jednego z kont firmy na poczet powstałego długu i przeraził się nie na żarty. Ojciec nadal nie nadawał się do niczego. Cały czas spędzał w łóżku lub na rehabilitacji. A on nie był księgowym i nie znał się na finansach firmy. Umiał tylko wymyślać eventy i na nich zarabiać, księgowaniem i rozliczaniem zawsze zajmował się ktoś inny. Ten audyt jest koniecznością – pomyślał. Choć nie miał ochoty powierzać go Nadine, zrobił już research w środowisku i zdążył dowiedzieć się, że jest jedną z najlepszych w branży. Chcąc czy nie, a raczej bardziej nie, zaczynał się obawiać, że będzie skazany na tę współpracę.
Drugą sprawą, która spędzała mu sen z powiek była Léa. JEGO córka, o której istnieniu nie miał pojęcia przez osiemnaście lat. No dobrze, może coś mu się tam obiło o uszy, ale wtedy myślał, że to głupie plotki wspólnych znajomych, żeby zdyskredytować Nadine. Wiedział, że dziewczyny były o nią zazdrosne, kiedy się spotykali. Nie wziął tego na serio. Miał na głowie studia, potem zaczął robić karierę... i tak lata zleciały.
A teraz mam prawie dorosłą córkę. Owszem, kiedy wyjeżdżał na studia, nie był ani dojrzały do związku, ani tym bardziej do bycia ojcem, ale teraz w jego sercu działo się coś dziwnego na myśl, że po świecie chodzi młody człowiek, krew z jego krwi.
Wyjął telefon i wybrał numer do firmy BANA Cosulting. Ale ze mnie kretyn! BANA, Baudry Nadine – zorientował się dopiero. Nazwała firmę od swojego nazwiska i imienia, a to oznacza... że nie wyszła za mąż! Kiedy jednak usłyszał jej głos, spanikował i się rozłączył.
I co robisz, idioto? – zganił się sam i ponownie wybrał numer, przygotowując wymówkę o rozłączonej rozmowie.
– BANA Consulting, Lydie Biasse. – Tym razem odebrał kto inny.
– Z tej strony Léon Navarro z ABN. Dzwonię w sprawie audytu. Czy pani prezes podpisała już umowę?
– Przełączam do pani prezes – odpowiedziała kobieta i zanim Léon zdążył zaprotestować, usłyszał głos Nadine.
– Baudry, słucham?
– Nadine, z tej strony Léon.
– Czego chcesz?
– Mam dwie sprawy i myślałem, że porozmawiamy jak dojrzali ludzie...
– Dojrzałość? Skąd znasz takie słowo? – zakpiła.
– Proszę cię. Nie chcę omawiać naszych prywatnych spraw przez telefon. Mogę przyjść?
– O ile wyrobisz się przed przerwą.
Léon spojrzał na zegarek. Było za dwadzieścia dwunasta.
– Będę – rzucił i się rozłączył. Na szczęście nie miał daleko.
Kwadrans później był w biurze Nadine. Pracownicy właśnie zbierali się na przerwę obiadową. On też.
– Słucham, w czym mogę pomóc, panie Navarro? – spytała go oficjalnie przy współpracownikach.
– Chciałbym odebrać swój egzemplarz umowy, jeśli już ją pani podpisała.
– Zapraszam do mojego gabinetu. – odpowiedziała kurtuazyjnie. Ale kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, syknęła: – Czego chcesz?
– Naprawdę przyszedłem w tej sprawie... choć nie tylko. Zrobisz ten audyt?
– Zrobię – odparła, podając mu podpisany egzemplarz umowy.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Business is business. Czy to wszystko?
– Tyle, jeśli chodzi o interesy. Teraz chciałbym przejść do prywatnej sprawy.
– Nie mamy prywatnych spraw, Léonie.
– Właśnie mamy, choć ukrywałaś to przede mną przez osiemnaście lat. Rozmawiałaś z Léą? Wie, że jestem jej ojcem?
– Ojciec to za dużo powiedziane – sarknęła Nadine. – Ty byłeś tylko dawcą nasienia. Swoją drogą bez szału jako kochanek – dodała, nie mogąc sobie darować tej uszczypliwości. – Przez ciebie rozważałam przejście na drugą stronę.
– Chciałaś się zabić? Oszalałaś?
– Nie, idioto! Chciałam zrezygnować z mężczyzn i związać się z kobietą. Gdyby nie mój narzeczony, który przywrócił mi wiarę w ludzi, w życiu nie spojrzałabym więcej na faceta.
Na to Léon już nie miała argumentu. Słowa Nadine go ubodły, ale z perspektywy czasu musiał przyznać jej rację. Nie popisał się wtedy. Myślał tylko o sobie. A potem wyjechał.
– Posłuchaj – ściszył głos, choć niepotrzebnie. Biuro było już puste. – Wiem, że cię skrzywdziłem i zachowałem się jak gówniarz, ale nim byłem. Czasu już nie cofnę, przykro mi. Nie chcę jednak, żeby to, co zaszło między nami, miało wpływ na moje relacje z córką. Naprawdę chciałbym ją poznać i być częścią jej życia.
– Dopóki znowu nie zdecydujesz się wyjechać?
– Nie wyjadę więcej za granicę.
– Skąd mam to wiedzieć? Nie pozwolę, żebyś namieszał jej w głowie i porzucił! – krzyknęła, cała w emocjach.
– Chcę ją tylko poznać. – On z kolei ściszył głos.
– Powiedziała mi o tobie.
– Co dokładnie?
– Że jakiś dziwny facet, który przedstawił się jako Léon, ją zaczepia. Nie była zachwycona, kiedy powiedziałam jej, że jesteś jej biologicznym ojcem. Popłakała się. – Nadine znowu nie mogła sobie darować tej szpili, ale przerażenie na twarzy Léona nieco zbiło ją z tropu.
– Jak to? – zmartwił się.
– Na serio cię to obchodzi?
– Jezu, Nadine! Właśnie się dowiedziałem, że mam osiemnastoletnią córkę! Spróbuj się postawić w mojej sytuacji.
$$$
* Liceum im. Pasteura w Neuilly.
** ang. Interes to interes.
Spokojnej soboty i udanego weekendu :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro