IX.6.
Nadine zabrała nowego znajomego do swojej ulubionej restauracji i szybko zrozumiała, że to był błąd. Owszem, facet ją adorował, pożerał wzrokiem, a w jego oczach widziała obietnicę upojnej nocy, ale klimat Saperlipopette przypomniał jej o Jean-Luku i niezliczonej liczbie kolacji, które zjadła tam w jego obecności. Nawet ulubiona wołowina nie była w stanie jej tego wynagrodzić.
– Czemu mam wrażenie, że nie bawisz się dobrze? – spytał w pewnym momencie Benoît. – Zrobiłem coś nie tak?
– Nie. To nie ty. Nie obraź się, jesteś bardzo interesującym mężczyzną, Benoît, ale ja chyba za bardzo pośpieszyłam się z tym spotkaniem. Dopiero się rozstałam z kimś, kto był dla mnie ważny. Nie jestem gotowa na nic nowego.
– Nadine, przecież ja ci się nie oświadczam – zaśmiał się prawnik. – Po prostu jemy kolację. Poznaliśmy się przypadkiem. Nie ma na to dobrego momentu. Ale... chyba mamy szansę się polubić?
– Tak, oczywiście. – Nadine westchnęła. Czuła się tak, jakby musiała się tłumaczyć z oczywistych spraw, ale naprawdę nie miała nic do zarzucenia temu facetowi. Miał w sobie coś intrygującego i coś, co sprawiało, że mogłaby potraktować go jako interesującego partnera dla siebie. A jednocześnie instynkt nakazywał jej ostrożność. Pewnie dlatego, że już nie pierwszy raz się sparzyła na zaufaniu, którym obdarzyła mężczyznę.
– Chcesz zaryzykować?
– Co?
– Że mogłabyś przegapić coś dobrego?
– Nie. Chyba nie.
– Mogę więc liczyć na ten wieczór, piękna Nadine?
– Nie dziś, Benoît. Proszę, żebyś mnie odwiózł po kolacji. Naprawdę nie czuję się dobrze.
– Oczywiście, rozumiem. Ale spotkamy się jeszcze?
– Jasne. To po prostu chwilowa niedyspozycja. – Celowo zasugerowała mu, że ma okres, choć to nie była prawda. Faceci zwykli uciekać w takich chwilach i ten nie był wyjątkiem.
– Teraz rozumiem. – Benoît westchnął z ulgą. Wyglądał lepiej niż przed chwilą. Widać nie znosił najlepiej poczucia odrzucenia i Nadine nawet to rozumiała. Uśmiechnęła się przepraszająco.
Po kolacji i deserze rzeczywiście prawnik odwiózł ją do domu. Pożegnała go przed wejściem buziakiem w policzek. Nie nalegał, żeby wejść dalej. Ona tym bardziej. Chciała tylko położyć się i posmucić w spokoju.
Niestety, nie było to jej dane. Kiedy weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi, usłyszała głośny śmiech z salonu. To były głosy Léi i... jej ojca.
*
– Kto to? Kim jest ten facet w beemce? Od dawna twoja mama się z nim spotyka? Czy to dla niego zostawiła hrabiego de Mailly? – To były pierwsze pytania, jakie Léon zadał, kiedy tylko córka zaprosiła go do środka.
– Jezu, tato! – ofuknęła go Léa. – Aż takie słabe zdanie masz o mamie? Jestem pewna, że to nie ona rzuciła Jean-Luka. Chcesz kawy? – spytała, zmieniając temat i kierując się do kuchni.
Poszedł za nią.
– Ale to po kolacji. Co dobrego zrobiłaś?
– Zapiekankę.
– Pachnie pysznie.
– No ja myślę. – Léa się uśmiechnęła.
Kiedy już jedli, o czymś sobie przypomniała.
– Wiesz, nikt mi nie powiedział, co się stało między mamą i Jean-Lukiem. Sama jestem skołowana. No bo niby się rozstali, a potem nagle on przychodzi na moje urodziny z prezentem...
– Widocznie jesteś dla niego ważna.
– Ale mama też jest. Jestem tego pewna. Zresztą, rozstali się w dziwnych okolicznościach, bo nadal się przyjaźnią. Ale ona jest smutna. Nie potrafi tego ukryć. Nie bądź więc wredny.
Léon aż przystanął zaskoczony.
– Uważasz, że jestem wredny?
– Dla mamy tak.
– Okej... – zawahał się – postaram się zwrócić na to uwagę. Tylko wiesz... ona też nie jest dla mnie najmilsza.
– A dziwisz jej się? Zostawiłeś ją w samą w ciąży. Miała siedemnaście lat!
– To było ponad osiemnaście lat temu – zauważył. – Od tego czasu wiele się zmieniło.
– Chcesz powiedzieć, że teraz już byś tak nie postąpił?
– Na pewno nie. Nie wyobrażam sobie, żeby nie widywać swojego dziecka.
– Ale teraz mówimy o mamie, nie o dziecku.
– No więc... nie wiem, jak by było. Żeby z kimś żyć, trzeba go kochać i naprawdę tego chcieć.
– A żeby z kimś pójść do łóżka nie trzeba? – Léa sceptycznie spojrzała na ojca.
– No... jesteś jeszcze bardzo młoda, córeczko, i wierzysz w cuda. Czasem dorosłym zdarza się, że nie potrzebują do tego miłości. Choć pewnie z nią byłoby lepiej.
– Pogrążasz się – zaśmiała się nieoczekiwanie.
– Tak myślisz? – Léon też się uśmiechnął. Wbrew pozorom, ta rozmowa z pełnoletnią przecież córką, otworzyła mu o oczy. Młoda miała rację. Trochę się pogrążał. I nadal żył tak, jakby miał dwadzieścia lat.
– Tak. A powiedz mi, co myślisz teraz o mojej mamie?
– W tej chwili?
– Nie. W ogóle. Od kiedy znowu ją spotkałeś po tylu latach.
– Moja pierwsza myśl dotyczyła jej młodego wyglądu. Pomyślałem, że praktycznie się nie zmieniła.
– Niezła z niej laska? – zażartowała Léa.
Léon się zawstydził, jakby przyłapany na własnych myślach, zanim odpowiedział:
– To prawda. Nadine jest piękna.
– I świetnie sobie radzi, co nie?
– Tak, to też prawda.
– Bo wiesz, do wszystkiego, co ma, doszła sama.
– Zauważyłem.
– Tylko jednego jej brakuje.
– Czego?
– Szczęście w miłości. Kogoś, kto by ją kochał tak, jak na to zasługuje. Dla kogo to ona byłaby najważniejsza.
Léon się zamyślił i znowu musiał przyznać córce rację. Ale jak przypomniał sobie oślizłe spojrzenie tego faceta na Nadine, znowu poczuł zazdrość.
– Nie podoba mi się ten facet – westchnął. – Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że jest w nim coś podejrzanego.
– Mówisz o tym, z którym mama jest teraz na kolacji?
– Tak.
– A ja bym chciała, żeby jej się udało.
– Ja też – musiał przyznać – ale...
– Co?
– Sam nie wiem. Czuję coś dziwnego, jak pomyślę o tym, że Nadine jest teraz na randce.
– Tato, ja cię tu nie trzymam. Jak chciałeś się z kimś umówić, droga wolna – zauważyła Léa. – Jutro przecież idziemy razem do kina.
– Ale ja wolałem spędzić ten czas z tobą.
– W porządku. To co oglądamy? – spytała, zbierając naczynia po kolacji.
Léon wstał, żeby jej pomóc.
– Wybierz coś, przy czym zaraz nie zasnę – poprosił.
Léa wybrała starą komedię „Za jakie grzechy", której jej ojciec mógł nie oglądać, skoro spędził kilkanaście lat w Anglii. W końcu zamierzała zaciągnąć rodziców nazajutrz na drugą część do kina, musiał nadrobić pierwszą. Komedia opowiadała historię rodziców czterech dorosłych córek z dobrego domu, z których każda wybrała sobie męża... z innej kultury: Araba, Żyda i Chińczyka. Kiedy najmłodsza przyprowadziła ciemnoskórego narzeczonego, ojciec nie wytrzymał i postanowił zrobić wszystko, żeby do ślubu nie doszło.
Léon musiał przyznać, że dawno się tak nie śmiał na komedii familijnej.
*
Nadine weszła dalej i zobaczyła w salonie Léę i Léona na kanapie, chrupiących popcorn i zanoszących się śmiechem do jednej z jej ulubionych komedii. Mimowolnie się uśmiechnęła.
– O, mamuś. – Léa zauważyła ją pierwsza. – Już wróciłaś? Dosiądziesz się do nas?
– Trochę się źle czuję – odpowiedziała w panice i już chciała uciekać, kiedy Léon spojrzał na nią przyjaźnie. Nie przewidziało jej się. Patrzył bez tego zwykłego nerwa. Jego ciemne oczy skanowały ją uważnie.
– Nadine, siadaj, miejsca jest dość – odezwał się pogodnie. – W życiu się tak nie śmiałem. Léa ma dobry gust do filmów.
– To po mamie – wtrąciła młoda.
Nadine musiała się uśmiechnąć.
– Dobrze, ale to już prawie koniec – zauważyła.
– Jutro idziemy na drugą część – zauważyła Léa, jednocześnie szturchając ojca, żeby się nie wygadał.
– Ach, to świetnie. – Znowu się uśmiechnęła, a Léon wbrew sobie poczuł, że jej uśmiech go cieszy i wywraca mu coś w środku.
Nadine dosiadła się z drugiej strony Léi. Młoda objęła oboje rodziców ramionami i przytuliła.
– Kocham was. I cieszę się, że mam was oboje – powiedziała, czym spowodowała łzy wzruszenia po obu stronach, choć Leon dzielnie starał się swoje powstrzymać. Nadine się nie starała.
$$$
* tytuł oryginału Qu'est-ce qu'on a tous fait au Bon Dieu? (Co my wszyscy zrobiliśmy dobremu Bogu?)
Swój bonus wykorzystała dla was 20Catherine02 Powiedzcie "merci" :-D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro