II.5.
Damien nie tylko ją pochwalił, jak spróbował.
– Dziewczyno, ty powinnaś restaurację otworzyć! – rozpływał się nad smakiem dania. – Co będziesz robiła po maturze?
– Właśnie nie wiem. Myślałam, że pójdę na ekonomię, względnie rachunkowość. W razie jak nikt by mnie nie chciał, zatrudnię się u mamy albo Jean-Luka.
Damien zachichotał.
– Myślałem, że masz większe plany. Pat mówiła, że jesteś najlepsza z matematyki, ale ja widzę w tobie inne ukryte talenty.
– No coś ty? – Léa się zawstydziła.
– A co jeszcze lubisz robić tak, jak gotowanie?
– Lubię rysować. I to w zasadzie tyle. A ty czemu wybrałeś marketing?
– Skąd wiesz, że wybrałem?
– Pat mówiła.
– Plotkary – zaśmiał się. – Okej, podobno jak byłem młodszy, potrafiłem wciskać ludziom najgorszy kit bez mrugnięcia okiem. Podobno tata wtedy powiedział, że nadaję się na sprzedawcę. I tak mi zostało. Studia są ciekawe, ale jeszcze nie wiem, gdzie się zaczepię po nich. Ale marzy mi się giełda.
– Musiałbyś pogadać z Jean-Lukiem. On handluje ogromnymi ilościami różnych towarów z całego świata. Jest maklerem czy jak to się nazywa.
– A jak on się nazywa?
– Jen-Luc de Mailly.
– O, kurwa!
– Słucham?
– Przepraszam, ale chcesz mi powiedzieć, że hrabia Jean-Luc de Mailly, jeden z właścicieli Euronext Paris to twój ojczym???
– No tak. Przyszły ojczym formalnie. Biorą z mamą ślub w październiku.
– Ja pierdolę!
– Damien!
– Przepraszam, Léo. Po prostu niektóre rzeczy nie mieszczą mi się w głowie. Najpierw apartament w Neuilly na własność, a teraz to!
– Czy to coś zmienia między nami? – Léa smutno spojrzała na chłopaka. – Bo jeśli tak, to żałuję, że ci powiedziałam. Myślałam, że lubisz mnie za to, jaka jestem, a nie kogo znam.
– Lubię cię za to, jaka jesteś, Léo. Ale nie mogę startować do pasierbicy hrabiego de Mailly! Przecież to prawie mezalians.
– Co?
– No, twoi rodzice nigdy się nie zgodzą, żebyś spotykała się z takim zwykłym chłopakiem jak ja.
– A co oni mają do gadania?
– No...
– Czy twoi wybierają ci znajomych?
– Nie.
– Jean-Luc i mama też tego nie robią. Jeśli nie chcesz się ze mną spotykać, po prostu mi to powiedz, a nie zganiaj na innych! – Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Ale ja chcę!
– To co cię powstrzymuje?
Damien bił się z myślami, więc Léa odpowiedziała za niego:
– Hej, jestem Léa Baudry. Chodzę do klasy z twoją siostrą. Nie znam mojego ojca. Dziadek jest architektem i chodził ze mną do pracy, żeby mama mogła skończyć studia, bo urodziła mnie zaraz po maturze. Zapomnij o tym, co ci powiedziałam. Zapomnij o Jean-Luku, giełdzie i całym tym szajsie! – wydarła się.
Dopiero wtedy spojrzał na nią zszokowany.
– Czemu na mnie krzyczysz?
– Bo mnie wkurzasz! Zafiksowałeś się na jednym temacie i w kółko mielisz go w głowie. Może już idź do siebie i się zastanów, czego chcesz od życia! A przede wszystkim, czego chcesz ode mnie...
Damien znowu spojrzał na smutną twarz dziewczyny. Była taka śliczna. I tak mu się podobała, kiedy się wściekała. Nie jestem zupełnie normalny.
– Przepraszam, Léo. Masz rację, nie powinienem w ogóle zwracać uwagi na to, kim są twoi rodzice. Jesteś świetną dziewczyną. Tak po prostu. Zwróciłbym na ciebie uwagę nawet, gdybyś nie znała się z moją siostrą i gdybym nic o tobie nie wiedział, bo jesteś śliczna. A kiedy poznałem twój buntowniczy i przekorny charakter, chcę jeszcze więcej.
– Dziękuję. To miłe, co powiedziałeś.
– Ale to prawda. Podobało mi się, jak próbowałaś mnie ustawiać do pionu na urodzinach Pat. No i świetnie gotujesz – dodał ze śmiechem.
Léa też się roześmiała.
– No to jest rzeczywiście argument!
– Zawsze jakiś „za".
– O której musisz wrócić do domu?
– Dobrze by było, żebym wyszedł, dopóki metro jeździ.
– Chcesz coś obejrzeć?
– A masz jakieś nowości?
– Chodź, przejrzymy, co jest.
Léa capnęła z kuchni paczkę czipsów ziemniaczanych, wzięła ze sobą ich szklanki i zaprowadziła Damiena do salonu.
Chwilę później siedzieli na kanapie i oglądali serial fantasy, bo nie mogli zdecydować się na żaden film. Po pięciu minutach Damien objął Léę ramieniem. Po kolejnych opierała już głowę na jego ramieniu. Zanim odcinek się skończył, całowali się jak szaleni i nie wiedzieli już, co się dzieje w telewizji ani czy bohaterowie żyli długo i szczęśliwie, czy nie.
Była już prawie dwudziesta druga, kiedy Damien z ciężkim sercem musiał wracać do domu, żeby nie uciekł mu ostatni pociąg.
– Léo, naprawdę już muszę iść – zagaił.
– Spędziłam z tobą super czas. Dziękuję.
– A ja z tobą. Cieszę się, że udało nam się wyjaśnić to nieporozumienie.
– Drobiazg. Jean-Luc mi powiedział w sobotę rano, że wyglądałeś na spoko gościa.
– Serio?
– Serio.
– Muszę lecieć, mała, ale spotkamy się jeszcze, prawda?
– Może w weekend wybierzemy się na jakąś imprezę... bezalkoholową? – zaśmiała się Léa.
– Może być. Zadzwonię w piątek, okej?
– Świetnie. Odprowadzić cię do drzwi?
– Jeśli masz ochotę.
Léa odprowadziła Damiena do drzwi, a nawet dalej. Problem pojawił się, kiedy drzwi się zatrzasnęły, a ona nie miała przy sobie klucza. Całe szczęście, że miała w kieszeni telefon, bo inaczej czekałaby przed drzwiami do rana. W końcu sama kazała mamie nie wracać na noc... Telefon do mamy okazał się więc koniecznością, choć wcale nie chciała jej przeszkadzać w randce z narzeczonym.
*
Jean-Luc był w szoku, kiedy Nadine przerwała łóżkowe igraszki, żeby odebrać telefon od osiemnastoletniej córki w środowy wieczór, ale uznał, że już nic go nie zdziwi w przypadku tych dwóch. Miał wrażenie, że wirtualna pępowina, którą przyrośnięta jest Léa do matki, oplata jego kobietę jak bluszcz. I to nawet nie tyle młoda bardzo chciała być zależna od Nadine. To ona nie potrafiła pozwolić córce dorosnąć i się usamodzielnić. A przede wszystkim chroniła ją jak lwica przed popełnieniem najdrobniejszego błędu i jego ewentualnymi konsekwencjami.
Jego cierpliwość do Nadine była jednak zaskakująca, bo nawet się nie pogniewał. Kiedy okazało się, że nastolatka zatrzasnęła się na zewnątrz i nie ma jak dostać się z powrotem do mieszkania, ubrał się i obiecał, że odwiezie narzeczoną do domu.
Nadine dopiero wtedy zrobiło się wstyd.
– Kochanie, przykro mi, że tak wyszło – westchnęła.
– Ja wszystko rozumiem, Nadie. Dzieciaki ciągle popełniają jakieś głupstwa. Ale czemu ty od razu lecisz jak na złamanie karku, żeby ją ratować przed spędzeniem chwili na korytarzu?
– Nie zrozumiesz tego. To moje dziecko.
– Wiesz co? – Jean-Luc podszedł i przytulił ją czule. – Ja też byłem jedynakiem. W dodatku moi rodzice byli obsesyjnie ogarnięci potrzebą stawiania mnie wszystkim za wzór. I wiesz, jak to się skończyło?
– Jak?
– Mówiłem ci. Jak skończyłem osiemnaście lat, postanowiłem zrobić im na złość.
– Léa taka nie jest. Jesteśmy blisko związane.
Aż za blisko – pomyślał.
– Ja nie twierdzę, że córka odwali ci jakiś numer za parę miesięcy. Mówię tylko, że naturalnym etapem dorastania młodego człowieka jest bunt i szukanie własnej tożsamości. A przede wszystkim, że kiedyś musisz odpuścić i zająć się sobą. I nami. Bardzo na to czekam.
Nadine rozumiała Jean-Luka na płaszczyźnie emocjonalnej. Wiedziała, że jej facet kocha ją i Léę, ale on też potrzebuje bliskości i miłości. I seksu. Sam powiedział, że każdy facet potrzebuje seksu. Kurczę, to i tak był dla mnie bardzo cierpliwy... – uświadomiła sobie.
– Jedź ze mną – zaproponowała mu.
– No przecież cię odwiozę.
– Nie. Zostań u mnie na noc.
– Jesteś pewna? – Jean-Luc spojrzał uważnie na narzeczoną.
Nie, nie była pewna. Ale nie chciała go stracić. Nie licząc ojca i córki był najbliższą jej osobą i nigdy nie zawiódł.
– Tak, kochany. Masz rację. Léa musi się przyzwyczajać, że jesteśmy rodziną.
Widząc, jak rozpromienia się twarz mężczyzny, uznała, że podjęła słuszną decyzję.
– Dziękuję. Kocham cię. – Przytulił ją z całej siły.
$$$
* Giełda papierów wartościowych w Paryżu.
Wybaczcie obsuwkę, zapomniałam, że dziś jadę do biura ;-). Człowiek się przyzwyczaja do komfortu home office :-P Za to jutro dostaniecie bonusik, okej?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro