I.7.
W niedzielę wieczorem Nadine czuła się już całkiem dobrze i praktycznie wygoniła Jean-Luka do domu, twierdząc, że przez nią zaniedbuje interesy. Poza tym widziała, że Léa ma jakiś problem i domyślała się, że nie chce rozmawiać przy nim. Znała swoją córkę, jak nikt. Czasem miała wrażenie, że wiedziała o Léi więcej niż ona sama o sobie. Może dlatego, że dostała przyśpieszony kurs rodzicielstwa i dojrzałości w wieku osiemnastu lat? A może dlatego, że kochała ją bardziej niż siebie? Jak by nie patrzeć, Léa była owocem pierwszej, największej miłości w jej życiu. Nigdy później nie kochała nikogo tak mocno jak najpierw jej ojca, a teraz jego córki. Nikt też nie uszkodził jej tak, jak Léon. Od jego wyjazdu nie była już tą samą dziewczyną. Zaufanie mężczyźnie stało się prawie niemożliwe. Być może dlatego tak długo trzymała potem Jean-Luka na dystans. Ale on by mnie tak nie skrzywdził. To wspaniały człowiek.
– Ja wiem, że lubisz być niezależna, Nadie, ale wypadałoby zacząć przyzwyczajać się do tego, że kiedyś będziemy mieszkali razem. – Jean-Luc nie pogniewał się wcale, tylko przytulił ją mocno. – Za kilka miesięcy bierzemy ślub.
– Wiem, kochany, wszystko wiem. Masz rację, że ciężko mi zrezygnować z niezależności. Patrząc na każdy kąt mojego mieszkania wiem, że na wszystko zapracowałam sama. To mi daje cholerną satysfakcję. W twojej rezydencji czułabym się jak intruz.
– Wcale nie musimy mieszkać w Château de Mailly– zaprotestował Jean-Luc. – Od dawna myślę, żeby go wynająć pod hotel. Ten metraż też mnie przeraża, zwłaszcza od kiedy zostałem tam sam.
– Pierwsze słyszę – zakpiła Nadine. – Ja mam wrażenie, że masz jakiś wspólny korzeń z tym zamkiem i nigdy go nie opuścisz. On żyje w tobie, a ty w nim.
– Jedyna osoba, z którą chcę dzielić jakiś korzeń, to ty, Nadie. – Puścił do niej oko. – I polega to na zapuszczeniu mojego korzenia w tobie. – Cmoknął ją w usta. – Ale ponieważ dopiero byłaś chora, a teraz mnie wyganiasz, poczekam z tym do następnego weekendu.
– Ja... przepraszam. – Nadine spuściła głowę, ale rzeczywiście ostatnią rzeczą, o której by pomyślała w tej chwili, był seks. W ogóle miała wrażenie, że fakt porzucenia przez pierwszą miłość uczynił ją oziębłą. Od czasu urodzenia Léi w ogóle nie myślała o sobie jako o istocie seksualnej. Nie ciągnęło jej do mężczyzn, a z Jean-Lukiem wylądowała w łóżku po dziesięciu latach przyjaźni. W dodatku po alkoholu. I jakoś tak zostało, że od czasu do czasu szli do łóżka. On oczywiście był dżentelmenem i bardzo czułym kochankiem, ale ona poza naturalnymi odruchami i przyjemnością z faktu obcowania płciowego z człowiekiem, którego z czasem pokochała, nie czuła żadnych uniesień, żadnej ekscytacji. Traktowała to trochę jak „związkowy obowiązek", a Jean-Luc nigdy dotąd nie robił jej wymówek.
– Kochanie, nie masz za co mnie przepraszać. Jesteś osłabiona i miałaś sporo negatywnych emocji. Ale już wszystko w porządku. – Jean-Luc pogłaskał ją po głowie. – Nie mam dwudziestu lat, umiem poczekać, jak kobieta mojego życia ma gorszy dzień – zażartował sobie, ale niepotrzebnie, bo Nadine znowu poczuła smutek.
– Czemu musisz być taki kochany?
– To proste. Kocham cię.
– Myślisz, że to wszystko tłumaczy?
– Skarbie. – Jean-Luc widział już, że z Nadine znowu dzieje się coś złego. – Wszystko jest w porządku. Nie musisz się niczym martwić. Odpocznij, wyzdrowiej, dojdź do siebie. A jeśli tylko byś mnie potrzebowała, dzwoń o każdej porze. Wiesz doskonale, że jesteś dla mnie najważniejsza. I mówię poważnie, jestem gotów zamieszkać w tobą, gdziekolwiek zechcesz.
– Dziękuję, że mi to mówisz. – Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Wtedy ją pocałował. – Zarazisz się! – zareagowała natychmiast.
– Nic mi nie będzie. A nawet gdyby, ma kto się mną zająć. – Puścił do niej oko. – Wtedy to ja zadzwonię do ciebie i będę błagał o litość, żebyś nie zostawiła mnie samego w chorobie.
– Wariat! – zaśmiała się Nadine. – Wiadomo, że bym się o ciebie zatroszczyła.
– Wiem.
– Cieszę się. A teraz naprawdę idź. Muszę zająć się córką, bo coś mi się wydaje, że ta osiemnastka koleżanki nie przebiegła tak, jak sobie to Léa wymarzyła.
– Tak myślisz?
– Tak czuję. Młoda potrzebuje mojego wsparcia.
– Pewnie tak, ale jakby co, ja ci nic nie powiedziałem – zaśmiał się.
– A miałbyś co opowiadać?
– Ani mru-mru. – Położył palec na ustach. – Obiecałem Léi.
– Rozumiem. – Nadine w gruncie rzeczy była zadowolona z komitywy, w jakiej żyli jej córka i narzeczony. – Pa, skarbie. Zobaczymy się w środę na kolacji? Do tego czasu powinnam już być w stanie wybrać się do restauracji.
– Jestem za. Mam coś zarezerwować?
– Tak, poproszę.
– Świetnie. W takim razie do zobaczenia, kochanie.
– Do zobaczenia, skarbie.
*
Nadine zamknęła drzwi za Jean-Lukiem i poszła po schodach na piętro. Zapukała do pokoju córki.
– Tak?
– To ja, mama.
– Wejdź.
Weszła więc. Léa rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. To znaczy, fizycznie raczej było z nią wszystko w porządku. Ale była smutna.
– Jean-Luc już pojechał. Kazał mi cię uściskać i przekazać, że nic mi nie powiedział – zażartowała sobie. – Ale skoro on mi nie powiedział, to może ty powinnaś? – zasugerowała.
Léa załamała ręce.
– Z nim jak z dzieckiem – westchnęła. – Niby taki ideał, czuły, opiekuńczy, nosi ci śniadanie do łóżka, a mi stawia na stoliku butelkę na kaca... a potem kapuje.
– Butelkę na co?
– Na kaca, mamo. Tak, przyznaję się, za dużo wypiłam na urodzinach Patricii.
– Czemu?
– Sama nie wiem. – Nastolatka wzruszyła ramionami.
– Musi być jakiś powód.
– Nie wiem, może poczułam się dorosło? A może chciałam tak się poczuć?
– Wzięłaś taksówkę do domu, tak jak cię prosiłam?
– Ja nie, ale brat Patricii mnie odwiózł do domu taksówką. Nie martw się, podobno Jean-Luc już mu oddał kasę.
– Okej. I co dalej?
– Dalej? Mamo, ja nie pamiętam, co robiłam na dyskotece! Czy można być bardziej żałosną?
– W takim razie dobrze, że ten chłopiec cię odwiózł do domu. To naprawdę odpowiedzialne z jego strony.
– Co z tego, skoro teraz uzna mnie za głupią gówniarę?
– Czemu tak myślisz?
– Bo tak jest. Zamiast się bawić, tańczyć z chłopakiem, który mi się podoba, ja się upiłam.
– Kto ci się podoba?
– Ten Damien właśnie.
– Ile on ma lat?
– Jest o dwa lata starszy. Studiuje marketing na Paris X w Nanterre.
– Jak go poznałaś?
– To przecież starszy brat Pat, mówiłam przed chwilą.
– Widzę, że to była osiemnastka pełna wrażeń.
– Jeszcze jak – burknęła Léa, otaczając kolana ramionami.
– Może to ci się wyda dziwne, ale daj sobie szansę. Nie skreślaj się po jednej wpadce, kochanie. Ludzie w twoim wieku robią różne głupie rzeczy. To jest wpisane w młodość i brak doświadczenia.
– Myślisz, że Damien będzie chciał jeszcze ze mną gadać?
– Myślę, że tak. Ale jeśli nie, to jego strata, nie twoja.
– Zobaczymy, mamo. Ale dzięki, już mi lepiej. – Dziewczyna przytuliła się do mamy i odetchnęła głęboko.
– Cieszę się. O to chodziło. A teraz idź się kąpać i kładź się spać, Léo. Jutro rano musisz wstać do szkoły.
– Jasne, mamo.
$$$
* Zamek rodziny de Mailly. Fikcyjna budowla wymyślona na potrzeby tej historii.
** Uniwersytet Paryż X (10), Nanterre. Uniwersytety publiczne w Paryżu są ponumerowane, ale często mają też swoje dodatkowe nazwy, jak na przykład Paris I Sorbonne ;-).
Tak się kończy Rozdział I. Poznaliście już najważniejszych bohaterów.
Weekendowy bonus 5/6, następny za chwilę :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro