Ten, który kopiuje
- Co masz na myśli? - muszę grać na czas.
- No wiesz, kim jesteś tak naprawdę - nakrył mnie? Niemożliwe. Mimowolnie tętno mi przyspieszyło.
- Dalej nie rozumiem.
- Co ukrywasz pod swoją maską, co?
- Nic takiego. Musisz sprecyzować pytanie - Ku mojemu zaskoczeniu roześmiał się.
- Próbowałem na tobie wymusić wszystko w jednym pytaniu. Nie kłopocz się. Tak mi się tylko powiedziało - mimo wszystko mi ulżyło.
- Rozumiem.
- Wróciłaś do swojego normalnego zachowania.
- Co masz na myśli?
- Odpowiadania jednym słowem.
- A jak mam odpowiedzieć? Wystarczająco się już nagadałam.
- Co tam jest takiego ciekawego?
- Gdzie?
- Tam, gdzie przez cały czas patrzysz.
- To samo, co w gwiazdach, które przyciągają twoją uwagę od samego początku.
- Niesamowite.
- Co?
- Jesteś niezwykłą dziewczyną. Pomimo, że wydaje się, że całkowicie odpłynęłaś, ty jednak wciąż cały czas uważasz na to, co dzieje się wokół ciebie.
- Nie ufam ludziom.
- To już wiem - znów się roześmiał. Humor mu się poprawił? Zerknęłam w jego oczy. Nie. Udaje.
- Nie musisz – po tym zdaniu odwróciłam się z powrotem w stronę morza.
- Czego nie muszę?
- Udawać. Widzę, że uśmiechasz się na siłę.
- Aż tak wnikliwie mi się przyglądasz?
- Jestem dobra w czytaniu ludzi.
- Samemu będąc zagadką - kiwnęłam głową. Podmuchy wiatru stały się zimniejsze. Wzdrygnęłam się, gdy jeden z nich się o mnie rozbił.
- Zimno ci?
- Nie.
- Kłamiesz.
- Nie sądzę.
- Ale ja wiem.
- Niby skąd?
- Nie tylko ty potrafisz odczytywać znaki. Szczególnie te tak widoczne - wskazał na moje odsłonięte ramię. Podążyłam tam wzrokiem. Miałam gęsią skórkę. Zapomniałam, że o tak później porze robi się naprawdę zimno. A ja tkwiłam praktycznie się nie ruszając. Głupota.
- Będę wracać.
- Czekaj. Dam ci bluzę.
- Nie chcę.
- Nie wygłupiaj się. Ubierasz ją bez gadania - zarzucił mi ją na ramiona.
- No już. Zakładaj.
- Czemu mnie do tego zmuszasz?- bluza była przyjemnie ciepła.
- Bo nie chcę, żebyś się rozchorowała. Nie znam twojego adresu, żebym mógł cię nachodzić - roześmiał się.
- Jeśli ją wezmę, to tobie będzie zimno - ściągnęłam ubranie, jednak zaraz znowu na mnie wylądowało.
- Nie pozwalam. Mi jest ciepło. Jestem na tyle gorący, że bluza mi niepotrzebna - poruszył brwiami w charakterystyczny sposób. W odpowiedzi na to uniosłam swoje.
- Dobrze się czujesz? Zimno ci chyba zaszkodziło na mózg - włożyłam ręce do rękawów.
- To na twój widok - znów się zaśmiał. Miałam ochotę zrobić to samo. Przyłożyłam dłoń do jego czoła i żartobliwie powiedziałam:
- Mój Boże, masz gorączkę, chyba musimy ci kupić trumnę.
- No proszę proszę, jednak potrafisz zachowywać się normalnie.
- Zawsze zachowuję się normalnie - poczułam jak opatulił mnie swoją bluzą ciaśniej i zapiął zamek. Przez niego czuję się jak przedszkolak.
- Oczywiście – ruszyliśmy dokładnie tą samą trasa, którą tutaj przybiegłam.
- A nie?
- Oczywiście, że tak. Bez wątpienia - prychnęłam. Weszliśmy do parku. Pary dalej okupowały ławki. Domu nie mają, że zamierzają tu spać?
- Co się tak im przyglądasz?
- Komu?
- Tym ludziom.
- Irytują mnie.
- Czemu?
- Pomyśl.
- Bo są fałszywi?
- Bingo. Jednak potrafisz myśleć.
- No weź. Przynajmniej mi wytłumacz, co ci w nich nie pasuje?
- Nie wiesz? Nie pasuje mi w nich kłamstwo. Wielka miłość? Bzdura. Miłość od pierwszego wejrzenia? Kolejna bzdura. Wszystkie związki są ustawione. Popularny z popularną. Szara myszka nie ma nikogo, kujon w okularach kocha książki, z wzajemnością. Związki ustawione nie trwają długo. Są fałszywe. Misiaczku, kotku, kochanie, te słowa są największym kłamstwem w tym wszystkim. Zdradzają na prawo i lewo, jak odkryją to afera na pół świata, wielkie zerwanie, a potem ogłaszanie jakie to mają złamane serce i muszą je zapełnić następną osobą. I tak w kółko. I od nowa. I od nowa - nawet nie wiem kiedy kiedy się tak rozgadałam.
- A ty gdzie jesteś w tym wszystkim?
- Ja jestem tą osobą, która doskonale sobie zdaje sprawę z takiego stanu rzeczy. I w milczeniu obserwuje ludzką głupotę.
- Na wszystko masz wyrobione zdanie?
- Zazwyczaj. A jeśli nie, to się nie odzywam, dopóki go nie zdobędę.
- Brzmisz jak dorosła.
- Staram się.
- Nie chciałaś się nigdy zakochać? - oboje spojrzeliśmy w górę, na prześwitujące między liśćmi gwiazdy.
- Jakoś nigdy mnie nie ciągnęło do tego, żeby pamiętać o wszystkich tygodnicach, miesięcznicach, rocznicach i innych dnicach.
- Nie tylko na tym polega związek.
- Pieniędzy też nie mam ochoty wydawać na różne pierdoły z okazji durnych amerykańskich świąt typu walentynki.
- Mówiłem raczej o zaufaniu, dawaniu oparcia i posiadania tego oparcia.
- Ufam tylko dwóm osobom.
- Aż dwóm? To mnie zaskoczyłaś. Komu?
- Sobie i tej dziewczynie w lustrze.
- No tak. To w twoim stylu. Ale naprawdę nie chciałaś nigdy mieć tak, że ktoś zawsze odbierze twój telefon, będzie miał ciepłe słowo, przytuli, zrobi dla ciebie wszystko?
- Żeby mieć świadomość, że to wszystko jest sztuczne? Nie, to raczej nie moja bajka.
- Ja bym chciał się zakochać. Zobaczyć jak to jest być gotowym zrobić dla kogoś wszystko.
- Masz masochistyczne zapędy.
- Po prostu jak nie masz tej drugiej połówki to czujesz taką pustkę w środku.
- Drugiej połówki?
- No wiesz, szukasz kogoś, kto jest brakującą cząstką ciebie.
- Nie wiem jak ty, ale ja urodziłam się w całości. Mam na to papiery.
- Zimna jak lód - westchnął teatralnie. Czemu wciąż z nim gadam? I dlaczego do cholery mam na sobie jego bluzę?
- Widzisz, taki mój los - zatrzymał się i odwrócił twarzą do siebie.
- Co robisz?
- Popatrz w górę - zrobiłam co prosił.
- Patrzę. No i co?
- Co widzisz?
- Gwiazdy? Drzewa? Liście? Nocne niebo? Kawałek księżyca?
- Bo ja widzę możliwości. Szanse. Tajemnice. Niezbadane miejsca. Miliony życzeń i pragnień, które w tej chwili wypowiadają ludzie.
- Chyba pora kupić okulary - poklepałam go po ramieniu.
- Niepoprawna realistka.
- Przesadny marzyciel. Kiedyś cię to zgubi. Ktoś zrani cię tak mocno, że wewnętrznie rozpadniesz się na kawałeczki.
- Dzięki temu łatwiej poznam, kiedy pojawi się ta jedyna, by je złożyć z powrotem za pomocą jednego spojrzenia.
- Widzisz? O tym mówię.
- O czym?
- Wierzysz, że coś takiego się zdarza. Wierzysz, że miłość spadnie z nieba.
- A nie jest tak?
- Nie. Miłość buduje się etapami. Tak jak przyjaźń. Tak jak każde uczucie. Do tego trzeba dojrzeć. Poznać drugą osobę. Być w stanie czytać jej w myślach. Wtedy możesz mówić o porozumieniu. Bez słów będziesz w stanie zrozumieć jak się czuje i czego jej trzeba. Ona tak samo. To jest miłość.
- Ja myślę, że to tylko rozbudowana przyjaźń. Miłość musi być czymś więcej. Musisz czuć, że od pierwszego spotkania możesz powiedzieć tej osobie wszystko.
- Chyba się nie dogadamy w tym temacie - roześmiał się. Nawet na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Chodź Ellie, wracamy do domu.
- Nie zapominaj się. Ty idziesz do siebie.
- Nawet odprowadzić się nie dasz?
- Zapomniałeś? Nie ufam ludziom.
- No tak tak. Niech ci będzie - zbliżyliśmy się do skrzyżowania, na którym ostatnio się rozstaliśmy. Chciałam odpiąć bluzę, jednak mnie powstrzymał.
- Weź ją. Oddasz mi w szkole. Nie chcę, żebyś zmarzła.
- Coś ty taki troskliwy, co?
- Zawsze taki jestem. Przyszły lekarz musi się troszczyć o wszystkich od najmłodszych lat.
- Tak, tak, jasne. Uważaj na siebie.
- Ty również. Jesteś dziewczyną.
- Silną dziewczyną. Z nożem w kieszeni.
- Nie zawsze zdołasz się obronić.
- To się jeszcze okaże.
- Do jutra.
- Cześć - poszłam w kierunku mojego bloku.
W mojej głowie znajdowało się tylko jedno pytanie. Co to do cholery miało być? Całe to spotkanie. Nie kontrolowałam go. To mi się nie podobało. Dlaczego oddał mi swoją bluzę? To takie... Żywcem wzięte z taniego romansidła. Ale nic więcej nie zrobił.
Więc co mam myśleć? Może raczej powinnam zadać pytanie co chcę myśleć? Przez niego nie mogłam przemyśleć mojego problemu.
Jaki teraz będzie ruch mojego naśladowcy? Atakował osoby, które nie były ze mną związane bezpośrednio, ale jednak coś dla mnie znaczyły. Niekoniecznie w pozytywnym sensie. Kogo bym na jego miejscu zabiła teraz?
Kogoś, kto byłby dla mnie ważniejszy niż poprzednie ofiary.
Żeby pchnąć mnie do działania. Który może dla mnie znaczyć na tyle dużo? Pomyślałam nad tych chwilę. A następnie zaklęłam pod nosem.
Pani Lossterie.
Nie zrobi tego? Na jego miejscu bym zrobiła. Cholera. Zaczęłam biec. W mgnieniu oka pokonałam dystans, jaki dzielił mnie od bloku. Potem przeskakiwałam po trzy stopnie naraz, żeby jak najszybciej znaleźć się na odpowiednim piętrze.
W biegu wyciągnęłam klucze do jej mieszkania. Cały czas w głowie wyzywałam się od najgorszych, że nie wpadłam na to wcześniej.
Głupia.
Przestaję myśleć.
Otworzyłam drzwi i wpadłam do środka. Cholera. Spóźniłam się. Nad jej łóżkiem stała jakąś postać. I bynajmniej nie była to pani Lossterie.
Ubrana na czarno, przylegający kostium. Kaptur na głowie, żeby ukryć twarz. Pochylała się nad moją sąsiadką z zakrwawionym nożem w ręce. Na ścianie już widniał napis. Zdecydowanie się spóźniłam
- Kim ty do cholery jesteś? - nie sądziłam, że mój głos tak zadrży. Ale to działa tylko na moją korzyść. Uzna mnie za przypadkowego sąsiada, który usłyszał hałas. Taką mam nadzieję. Postać spojrzała na mnie. Byłam gotowa wyciągnąć nóż, ale chwilowo nie było takiej potrzeby.
- Prawą Ręką Boga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro