Prywatne śledztwo
Pisać czy nie? Chyba po raz pierwszy mam taki problem. Zmiękłam? Przyzwyczaiłam się do tego, że mam się do kogo odezwać? Że ktoś chce gadać ze mną? Że nie zraża się do mnie nawet kiedy jestem dla niego wredna i złośliwa? I niemiła? Może coś mu się stało? Schowałam telefon. Muszę się uspokoić, bo nie myślę logicznie. Weszłam do sklepu i chwyciłam koszyk. Trzeba zrobić zakupy. A potem do domu rodziny pani Lossterie. Muszę sprawdzić, czy moje domysły mają poparcie w rzeczywistości. Podeszłam do kasy.
- Razem będzie szesnaście czterdzieści dziewięć.
- Oczywiście.
- Mogę być winna grosik? - to brzmi tak sztampowo. Beznadziejnie.
- Nie ma problemu, do widzenia - wyszłam ze sklepu z siatką. Dziesięć minut później byłam w domu. Szybko rozpakowałam zakupy i zerknęłam na telefon.
Dochodziła ósma. Idealny czas, zaczyna się już robić ciemno. Poczekam, aż słońce całkiem zajdzie i pójdę na miejsce zbrodni. Odpaliłam laptopa. Brak wiadomości. Uczucie niepokoju znów wróciło. Co się stało, że nie napisał? Czyżby... mi go brakowało? Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Chyba nie zaszkodzi jak raz napiszę?
PRB: PanF?
Dobra. Wystarczy. Odłożyłam telefon. Trzeba się przyszykować do szkoły i wieczornej wyprawy. Sprawdzić adres rodziny pani Lossterie.
Mój telefon nie dał znaku życia. Psycholog nie odpisał. Co z nim? I znów to robię. Martwię się o nieznajomego. Dość tego. Muszę się czymś zająć. Zerknęłam za okno. Robi się ciemno. Sprawdziłam adres i zapisałam go w pamięci. Muszę pomóc pani Lossterie się spakować. Obiecałam jej to. Wyszłam z mieszkania i zapukałam do sąsiadki.
- O, Ellie. Miło, że przyszłaś, ale już jestem spakowana. Powinnaś poświęcić ten czas na naukę.
- Jest pani pewna, że nie ma nic, w czym mogłabym pomóc?
- Już i tak jestem ci winna niesamowicie dużo. Wracaj i się ucz, dziecko drogie.
- Dobrze. Tak zrobię, pani Lossterie. Dobranoc - wyszłam z jej mieszkania i wróciłam do własnego. Pora ruszać.
Ubrałam swój strój. Znów to znajome uczucie. Mimowolnie na moją twarz wkradł się uśmiech. Uśmiech drapieżcy.
Zamknęłam mieszkanie od środka i wyszłam na balkon. Nikogo w okolicy nie było. Przeskoczyłam przez balustradę na gruby konar. Robiłam to już tyle razy, że nawet o tym nie myślałam.
Wspięłam się i weszłam na dach. Cudowne, rześkie powietrze. Delikatny wiatr, który rozwiewał mi włosy, był w tej chwili jedynym, na co zwracałam uwagę. Gdzieś w oddali usłyszałam sygnał karetki. Ludzkie życie jest kruche.
Podeszłam do krawędzi dachu i przeskoczyłam na następny budynek. Nieprzepisowa odległość zdecydowanie była mi na rękę. W biegu dotknęłam noży. Wszystkie były na swoim miejscu. Ich znajomy ciężar mnie uspokajał. Zostały mi do pokonania cztery przecznice. Tutaj niestety ruch się wzmagał.
Zeskoczyłam na parapet okna w opuszczonej fabryce. Muszę przez nią przedostać się w pobliże następnego budynku. Stamtąd mogę już spokojnie przejść do bloku, w którym mieszkała rodzina pani Lossterie.
W myślach przywołałam mapę tej dzielnicy. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, będę na miejscu za pięć minut. Przeszłam przez budynek, omijając szerokim łukiem jakichś podpitych chłopaków. Żenada. Takimi jak oni też będę musiała się zająć w swoim czasie. Ale moja lista jest długa. I ma swoje priorytety.
Przemknęłam przez ulicę, skutecznie omijając plamę światła rzucaną przez latarnię. Jeszcze tylko parę metrów. Zerknęłam w górę, na budynek. Wysoki. Nie mogę wejść drzwiami. Całe mieszkanie najprawdopodobniej jest też zabezpieczone i zamknięte. Obstawiam, że całe piętro jest puste. Będę musiała się wspinać.
Jednym z udogodnień tego miasta jest dbanie przyrodę. Drzewa rosną wszędzie. Tym lepiej dla mnie. Dziesięć minut później byłam na czwartym piętrze. Wskoczyłam na balkon i zerknęłam do środka. Ciemno. Wyciągnęłam Katharine. Mój cudowny, niezawodny wytrych. W mgnieniu oka dostałam się do środka. Zerknęłam na czujkę. Alarm był włączony. Czułam zapach starej krwi.
Obrzydliwy.
Jeszcze tego nie posprzątali. Przeszłam do drugiego pokoju. Miejsce morderstwa. Policyjne taśmy wciąż tutaj były. Bez sensu. Wyciągnęłam zapalniczkę. Jeśli mam rację... Oświetliłam płomieniem ścianę, na której ktoś wymazał krwią napis. Wiedziałam.
To tylko ostrzeżenie. Pierwsze trupy, jednak za nimi przyjdą następne. Znajdę cię i zabiję. Szykuj się, Prawa Ręko Boga.
Mimowolnie się wzdrygnęłam. To była jawna groźba. Ten, kto to zrobił, nie jest głupi. Użył substancji reagującej na temperaturę, żeby policja tego nie odczytała. Jeśli ktoś nie zna zapachu, nigdy się nie domyśli. A nikt nie będzie wąchał krwi.
Dodatkowo pozbywa się ludzi z mojego otoczenia. Wie kim jestem? Nie. Wtedy wysłałby wiadomość listownie. Nie płaciłby fortuny za kupno substancji. Dodatkowo zna sposoby, jak dostać się w pewne miejsca.
Może być groźny.
Jest groźny.
Jeśli chce się mnie pozbyć, to nie chce zrobić tego od razu. Chce zadać mi ból. Zaczął od osób, których nie znam lub nie mam z nimi żadnych większych powiązań, żeby nie wzbudzić podejrzeń ludzi, że mogę być zagrożona jako uczennica.
A jednak wybrał takie ofiary, żeby wzbudziły moją uwagę. Potrafi myśleć. Mogę mieć z nim problem.
Rozejrzałam się jeszcze po wnętrzu pokoju. Nic wielkiego. Żadnych zniszczeń. Czwórka zabitych. Czemu nie ma śladów walki? Czterech kontra jeden. Powtarzałam te słowa jak mantrę.
Czyżby się go spodziewali? Nie włamał się. Miał dostęp do mieszkania? Kustosz? Sprzątaczka? Rodzina? Ktoś znajomy?
To jednak nie wyjaśnia, dlaczego nie było śladów walki ani niczego innego. Jakby spokojnie czekali aż ich zabije. Może nie wiedzieli, że zostaną zabici? Zabawa? Albo hipnotyzer.
Chyba wpadam w coraz większe paranoje. Co jeszcze może mi posłużyć jako wskazówka? W tym pokoju już nic. Reszta domu jest wysprzątana. I odświętne naczynia stoją na wierzchu. Ktoś miał przyjść.
Morderca? Zaraz, chwila. Może wcale nie był jeden? Może było kilku. Czterech. I wszyscy naraz zamordowali rodzinę. Przeliczyłam talerze. Osiem. Mam rację? Albo morderca podłożył mi fałszywy trop. Czy coś jeszcze tutaj jest, co mogę sprawdzić?
Policja na pewno zebrała odciski i ślady. Ale tylko z tego jednego pokoju. Czy może ze wszystkich? Na pewno krew ze ściany. Coś jeszcze? Zbadali ciała ofiar. Zdjęcia trafiły do sieci, w końcu takie było moje polecenie, a morderca podał się za mnie.
Znaki na ciałach zostały wyryte, ale nie w tym miejscu, gdzie powinny. Czyli jeśli ktoś wpadł na rozwiązanie mojego szyfru, to ma problem. To wydarzenie pomiesza mu całą logikę kodu. Dlaczego morderca zrobił tylko jedna ranę z której pobrał krew? Doskonale jest widoczne, że robię wiele. Czyżby nie miał czasu? Spieszył się? Dlaczego? Mogli go złapać? Możliwe.
Wyszłam znów na balkon, ostrożnie sprawdzając otoczenie. Nikogo nie było. Tą samą drogą wróciłam do mieszkania i ściągnęłam kostium. O co może chodzić mordercy? Wie kim jestem? Jaki będzie jego następny ruch? Powinnam zadać inne pytanie.
Kto będzie jego następnym celem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro