Prolog
- Nie rób tego!
Uruchomiłam prysznic. Poczułam wodę na włosach.
- Dlaczego? Co ja ci zrobiłem?!
Woda spływała do kanalizacji. Niosła ze sobą czerwień.
- Powiedz mi tylko... Dlaczego...
Czerwień, zupełnie jak ta na jego ustach.
- Błagam... Mam żonę i dzieci...
Czerwień, jednakowa jak ta, która zabarwiła jej sukienkę.
- To... Niemożliwe...
Woda płynęła.
- Jaki... Jaki jest twój cel...?
Czułam ją.
- Więc tak ma być?
Zmywała ze mnie dowody.
- Proszę... Przekaż im, że....
Woda działała kojąco. Oparłam się o ściankę prysznica.
- Jakim cudem... Możesz żyć... Z tą świadomością...?
Na czole czułam chłód szyby.
- Potwór...
Słyszałam te głosy.
- Nie masz prawa do życia...!
Nie chciałam ich uciszać.
- Powinnaś zgnić w jakimś rowie...
Chciałam, żeby przypominały.
- Więc ... To ty....
Nie mogłam zapomnieć.
- I... Co..... Zadowolona...?
Nie chciałam zapomnieć.
- Mam nadzieję, że w końcu cię zabiją.
Jeśli bym zapomniała, to by znaczyło...
- Bądź przeklęta, suko!
Że już nie ma dla mnie ratunku.
Jęki.
Krzyki.
Ból.
Rany.
Płacz.
Groźby.
Prośby.
Ciemność alejek.
Spowiedź.
Ostatnia wola.
I ja
- Zabij mnie. Skoro musisz, zabij.
Znowu to zrobiłam.
Znowu zabiłam.
Znowu nikt mnie nie widział. Byłam perfekcyjna. Nie umiałam nie być. Jedyne na co mogłam liczyć, to fakt, że odkryją kim jestem. Odkryją kim jest Prawa Ręka Boga.
Z prysznica lała się woda. Czułam, jak przemywa moje ciało. Łagodnie. Delikatnie. Tak jak tylko ona potrafi. Tak jak nikt wcześniej nie robił. Działała kojąco. Czyściła. Pomimo ciężaru psychicznego, ona zmywała bród zewnętrzny.
Czerwień. Zupełnie jak na moich nożach. Jak na ścianach, gdy się podpisywałam. Jak na ubraniach moich ofiar. Czerwień to kolor, który kochałam. Czerwień, to kolor, który był mną. Mój strój, czerwień i czerń. Miłość i rozpacz. Pamiętałam ich krzyki. Pamiętałam, jak Anabeth ryłam w ich ciałach swoje symbole. Jak w telewizji podziwiałam dzieło i krytykowałam je, komentując w duchu, gdzie zrobiłam krzywe nacięcie. Następnym razem je poprawiałam.
Anabeth cięła, Elisabeth zdzierała skórę, Rosalie kruszyła kości, Valia była idealna do rzucania. Każde z nich było moim skarbem. 7 przyrządów. Każdy miał swoją historię, przeznaczenie i imię. Każdy był moją rodziną. Woda się kończyła.
Wyszłam z kabiny. Wytarłam ciało. Ubrałam się. Zerknęłam w lustro.
Zabijcie mnie w końcu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro