2.
Nastały czasy liceum. Moim wychowaniem - nauką i tymi sprawami - zajmowała się mama. Byliśmy trochę "inną" rodziną, od tradycyjnej, bo to mama trzymała nas w ryzach. Oczywiście, to nie tak, że ojciec się niczym nie zajmował. Ale zwykle przesiadywał u dziadka w rezydencji - z wujkiem Timem, Brianem i Jeffem. Z tym ostatnim też często wychodzili wieczorami, w wiadomych celach.
Pewnego dnia - dzień po zebraniu z rodzicami -zaczepiła mnie Matylda. Od niedawna wiedziała o moich koligacjach rodzinnych. Szłyśmy już do domu, jednak ona musiała mnie zaciągnąć do toalety.
- Co to za ważna sprawa? - zapytałam, gdy drzwi za nami się zatrzasnęły.
- Wczoraj u nas na kolacji byli rodzice Scarlett i Mii. -były to klasowe plotkara i modnisia. Panny idealne -Ich mamy obgadywały twoją...
- No i?- przerwałam jej, chcąc wyjść na zewnątrz.
- Czekaj ! - Szarpnęła mnie.-Mówiły, że twoja mama w ogóle się nie zmienia. A nie widać, żeby coś sobie wstrzykiwała.
- I co z tego?
- Zaczynają węszyć. Wyczuwam kłopoty.
Przewróciłam oczami.
- Ty wyczuwasz kłopoty, odkąd powiedziałam ci, kto jest moim ojcem i dziadkiem. Czyli mniej więcej od miesiąca.
-Lilka... psujesz mi radość życia.
-Wiem... - poklepałam ją po plecach z uśmiechem na ustach i wyszłyśmy z budynku.
Po drodze zadzwonił mój telefon.
To mama.
-Lil, może z okazji piątku, zaprosisz Matyldę do rezydencji? My z tatą już jesteśmy na miejscu.
-Okay. Do zobaczenia.- chowając telefon do kieszeni, spytałam - Masz ochotę zjeść z nami obiad w rezydencji? Masz zaproszenie.
-Jeszcze się pytasz? Chodźmy!
Poinformowała rodziców, że będzie w domu wieczorem i ruszylyśmy w kierunku lasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro