Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#30. Zadowolona

Obudziła się, kiedy poczuła delikatne muśnięcia na głowie. Zmrużyła oczy, a następnie je otwarła, aby zamrugać kilka razy dla rozbudzenia. Zadarła głowę do góry, gdzie ujrzała uśmiechniętego blondyna, który patrzył na nią w dół.

- Dzień dobry - mruknął ocierając swoimi ustami o jej, po czym połączył je w delikatnym pocałunku.

- Jak się czujesz? - zapytała głaszcząc jego policzek wierzchem dłoni. Lekki, młodzieńczy zarost kłół jej skórę niczym malutkie igiełki.

- Lepiej - odpowiedział z uśmiechem. Jego cera nabrała kolorów, nie był już tak blady, a delikatne rumieńce podkreślały mu policzki. Dziewczyna musiała się dobrze przyjrzeć, żeby je dostrzec.

- To co teraz? Nie możemy tu zostać, a Bonea nie ma dalej.

- Nie wiem - westchnął przecierając twarz dłonią. Powrót do szarej rzeczywistości. - Trzeba będzie... -zamyślił się. - Miasto... Nie, odpada, złapią nas.

- Do lasu nie wrócimy -westchnęła dziewczyna opierając głowę na jego piersi. Unosiła się synchronicznie z jego oddechami. Serce biło mu szybciej niż zazwyczaj.

- Możemy pójść kanałami na drugą stronę miasta.

- Ale to kawał drogi. Wiem! -gwałtownie uniosła głowę. - Moi rodzice, możemy iść do nich i...

- O nie, nie, nie - zaprzeczył od razu. - Przecież oni na policje zadzwonią i mnie wsadzą!

- Ale...

- Szukają mnie w czterech państwach!

Spojrzała na niego wymownie, a on w odpowiedzi wzruszył ramionami.

- To co robimy?

- Na pewno nie możemy tutaj zostać. Pójdziemy wzdłuż kanału, a potem się zobaczy -spojrzał w bok, gdzie zobaczył długi korytarz.

- Jesteś pewien, że możesz iść? -upewniła się wstając na nogi, aby pomóc z tym samym blondynowi.

- Ta - sapnął wstając, po czym oparł się plecami o ścianę. - Ale kurwa, co z Bonem? - przeczesał włosy palcami.

- Poradzi sobie, a jak nie, to go złapią i będzie bezpieczny od Jacksona. Chodź - wzięła torbę na ramię i wyciągnęła dłoń do chłopaka, który skorzystał z okazji i ją ujął.

- To twoi rodzice to jakieś szychy, nie? - zagadał po chwili marszu, podczas którego ramię przyzwyczajało się do ruchu.

- Nom, tata prawnik, a...

- O kurwa - przeklął. - Twój stary to prawnik? No gorzej być nie może.

- ... a mama policjantka -dokończyła, co spotkało się z westchnięciem ze strony chłopaka.

Roześmiała się i poklepała jego plecy. Marsz skończył się na tym, że napotkali pionową ścianę oraz drabinę prowadzącą do włazu. Słyszeli klaksony oraz jazdę samochodów, więc pewne było, że właz prowadził na dość ruchliwą ulicę.

- Próbujemy? - zapytała dziewczyna zerkając na blondyna oglądającego drabinę.

- Wracać się nie będziemy -odparł stawiając stopę na szczebel.

W momencie, gdy przeniósł cały swój ciężar ciała na szczebel, ten się złamał.

- Szlag - mruknął.

Na następne szczeble wchodził już ostrożniej, dzięki czemu dotarł do włazu i uniósł go w górę, a następnie w bok. Wychylił głowę na powierzchnie i odkrył, że są w jakiejś uliczce tuż obok ulicy. Chłopak wyszedł i pomógł to samo zrobić blondynce.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała otrzepując koszulkę z brudu, gdy chłopak odkładał właz na miejsce.

- Nie wiem.

Kucnął przy torbie, w której zaczął czegoś szukać, a po chwili wyciągnął plik pieniędzy. Dziewczyna spojrzała na pieniądze, a po wymownym wzroku Ranve mogła stwierdzić, że ten ma plan. I rzeczywiście miał, dlatego niedługo potem weszli do pokoju hotelowego, gdzie dziewczyna rzuciła się na łóżko z pomrukiem zadowolenia.
- To był dobry pomysł - mruknęła obracając się na bok, żeby napotkać twarz chłopaka.

- Mhm, a ja mam lepszy - złapał jej biodra i przyciągnął do siebie. Pisnęła i zachichotała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro