#20. Chora
Hailey była wykończona marszem, który trwał trzy godziny, ponieważ chłopaki pomylili drogę i zorientowali się o tym dopiero po godzinie, czyli kiedy byli bardzo daleko od celu. Nie chciała jednak narzekać, ponieważ słowa blondyna krążyły jej po głowie; "Same problemy z tobą"... Dlatego mimo, że w głowie zaczęło się jej kręcić od natłoku głosów, szumów, oraz zapachów i widoków plus do tego nie jadła nic oprócz kanapki na śniadanie, szła dalej. W końcu jednak zrobiło się niedobrze dziewczynie, przez co oparła się ręką o drzewo.
- Hej, co jest? - zapytał Bone, który jako pierwszy zauważył, że dziewczyna przystanęła.
Cała gromadka na nią spojrzała, gdy ta zgięła się w pół i złapał dłonią za brzuch. Nie zwymiotuj... Nie zwymiotuj... - krążyła jej ta myśl po głowie jak modlitwa. Nie chciała przysparzać więcej problemów niż już robiła. Ułożyła sobie w głowie plan, że jak będzie grzeczna to może ją wypuszczą... Sama w to nie wierzyła. Sama uciec nie mogła, bo jak? W porównaniu do każdego z nich była malutka, słaba, jak robaczek na drodze. Mogliby ją rozdeptać i nawet tego nie zauważyć. Z dnia na dzień czuła zgniatającą ją podeszwę.
- Mała, okej? - Jackson podszedł do niej i oparł dłoń na jej ramieniu. Nigdy nie była tak blada jak w tamtym momencie.
Pokręciła głową, po czym szybko odwróciła się w stronę krzaków, gdzie zwymiotowała. Bone oraz Jake jęknęli zniesmaczeni, a Jackson westchnął zrezygnowany. Za to Ranve stał w ciszy z złożonymi rękami na piersi. Czekał.
- Już dobrze? - pomasował plecy dziewczyny, która odwróciła się do niego ocierając usta wierzchem dłoni.
Pokiwała głową mimo, że tak na prawdę czuła się jeszcze gorzej niż przedtem.
- Możesz iść?
- Ta - mruknęła wciągając więcej powietrza przez nos. Czuła zimny pot na czole.
Wznowili marsz, aczkolwiek w pewnej chwili Ranve podszedł do dziewczyny i po prostu szedł obok niej. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale on tylko włożył ręce w kieszenie spodni i szedł dalej.
- Czegoś chciałeś? - uniosła brew patrząc na blondyna niezrozumiale.
Chłopaki z przodu byli zbyt zajęci gadaniem między sobą, żeby zwrócić uwagę na to, co dzieje się z tyłu. Blondyn wzruszył ramionami.
- Idę, nie mogę? - apojrzał na nią z uniesioną brwią.
- Owszem, możesz, ale nie tak blisko mnie - rzuciła oschle próbując iść w miarę prosto pomimo tego, jak bardzo zamglony obraz miała przed sobą. - W końcu nie zadajesz się z dziwkami - zacytowała go, robiąc cudzysłów manualny.
- Racja, ale podobno jestem dziwkarzem, więc powinienem być blisko tego, czego dotykam na codzień.
- Tego towaru sobie nie podotykasz - prychnęła.
- Skąd myśl, że w ogóle bym chciał?
- Ponieważ-Ranve - jęknęła nagle tracąc grunt pod nogami.
Wyciągnęła ręce w stronę chłopaka, który złapał ją tak szybko, jakby był przygotowany, że takie coś może się zdarzyć. Owinął swoje ramiona wokół jej talii i podniósł w stylu panny młodej.
- Kurwa, co jej jest? - zapytał Jake siląc się na wymyślenie rozwiązania.
- Jakaś grypa czy ki chuj? -mruknął Bone srapiąc się w kark.
- Nie wiem, zajmiemy się tym jak dotrzemy do domu, teraz trzeba iść - polecił szef. - Ranve, dasz z nią radę?-zapytał, na co chłopak kiwnął głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro