#32. Zakłamana
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - wymamrotał blondyn stając przed drzwiami do małego domu z dziewczyną u boku.
- A masz jakiś lepszy? - uniosła brew pukając do drzwi. - Jakby co, to jesteś tym, który mnie znalazł, a nie porwał -poinstruowała, na co przytaknął głową.
Minęła chwila aż drzwi otwarła kobieta w średnim wieku z blond włosami do pasa. Jej twarz wyrażała zmęczenie, spowodowane nieprzespanymi nocami pełnymi łez i żalu, a ogólny wygląd, czyli zaniedbane paznokcie, byle jaki makijaż i niechlujny dobór ubioru wskazywały na zły stan psychiczny kobiety. Puste, szare i zobojętnione oczy ożyły błękitem, kiedy rozpoznała swoją córkę.
- Hailey! - krzyknęła rzucając się dziewczynie w ramiona cała roztrzęsiona z emocji.
- Mamo - sapnęła wzruszona dziewczyna wtulając się w ciało rodzicielki.
- Gdzieś ty była dziecko? Tata od zmysłów odchodzi! - powiedziała odsuwając się od córki na długość ramion.
- Ja... Zgubiłam się w lesie -skłamała.
- Jak to w lesie? Coś ty w lesie robiła?! - oburzyła się, jednak zaraz rzuciła jej przerażające spojrzenie. - No dobrze, ważne, że jesteś. Ale jak się odnalazłaś?
- On mnie znalazł - cofnęła się do blondyna i objęła jego ramię. Ranve uśmiechnął się głupkowato i uniósł dłoń w geście powitania.
- Och, naprawdę?
- Błądziła sama w lesie, to podszedłem i zapytałem co tam robi. Kiedy mi wytłumaczyła wszystko, zaprowadziłem ją do siebie do domu, żeby odpoczęła. Potem zaprowadziłem do domu -wytłumaczył wymyślając wszystko na bieżąco.
- Dziękuję - westchnęła kobieta wpatrując się w postać chłopaka. - Wejdźcie, proszę - otworzyła szerzej drzwi, z czego skorzystali oboje.
Blondynka zaprowadziła chłopaka do salonu, gdzie czekali na matkę dziewczyny oraz herbatę, którą miała im zrobić. Niebieskooka wtuliła się w bok chłopaka, który ją objął i pocałował czubek głowy.
- Nadal się cykam - szepnął, żeby rodzicielka dziewczyny tego nie usłyszała.
- Nie masz czego - odparła. - Ale co jej powiedzieć, żeby pozwoliła nam zostać? W sensie tobie? -uniosła na niego wzrok.
- Na mój dom spadło drzewo -wymyślił. - Albo się spalił - dodał z uśmiechem. Bawiło go to. Wymyślanie nowych historyjek. Lubił kłamać i był w tym naprawdę dobry.
- Lepiej z tym drzewem.
Ich rozmowa została przerwana przez wejście kobiety z tacką, na której umieszczone były trzy kubki parującego napoju. Każdy dostał naczynie do ręki, którym się ogrzał.
- Ale jak to się stało, że ty się w lesie znalazłaś? - kobieta podjęła temat, którym ciekawił ją od początku.
- No... Chciałam się przejść, to pomyślałam, że pójdę do lasu, tak tylko kawałeczek. Ale się zamyśliłam i już nie wiedziałam co robić.
- I wtedy ty ją znalazłeś? -wskazała na chłopaka łyżeczką, a on kiwnął grzecznie głową. - Naprawdę nie wiem jak ci dziękować - położyła swoją dłoń na policzku. - Gdybyś czegoś potrzebował, to mów.
- Właściwie... - zaczęła dziewczyna przenosząc wzrok na blondyna, który od razu pojął o co chodzi.
- Bo jest taka sprawa, że ten mój dom w lesie uległ zniszczeniu -podrapał się po karku, udając zmieszanego, zawstydzonego prośbą.
- Zniszczeniu? A co się stało? - zaskoczona kobieta uniosła brwi i w zamyśleniu mieszała herbatę.
- Stare drzewo się na niego zwaliło i praktycznie domu nie ma - wyjaśnił starając się być jak najbardziej wiarygodnym.
- To straszne - sapnęła kobieta przykładając dłoń do ust. - Czyli nie masz gdzie mieszkać?
Kiwnął głową, a kobieta zamyśliła się chwilę, po czym westchnęła przeczesując włosy w tył.
- No dobrze - zaczęła. - Zostań u nas na noc, a rano mój mąż i ja pomyślimy co dalej.
- Dziękuję pani - uśmiechnął się z ulgą. Nie sądził, że może się udać ten przekręt.
- Teraz inna, ważniejsza kwestia -popatrzyła po nich. - Czemu obejmujesz moją córkę?
- Bo-ja... - zająknął się skrępowany, jednak nie odsunął się od blondynki chociaż na centymetr.
- Dzieciaki - kobieta pokręciła głową rozbawiona. - Szczenięca miłość - dodała rozczulona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro