Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#20. Chora

Hailey była wykończona marszem, który trwał trzy godziny, ponieważ chłopaki pomylili drogę i zorientowali się o tym dopiero po godzinie, czyli kiedy byli bardzo daleko od celu. Nie chciała jednak narzekać, ponieważ słowa blondyna krążyły jej po głowie; "Same problemy z tobą"... Dlatego mimo, że w głowie zaczęło się jej kręcić od natłoku głosów, szumów, oraz zapachów i widoków plus do tego nie jadła nic oprócz kanapki na śniadanie, szła dalej. W końcu jednak zrobiło się niedobrze dziewczynie, przez co oparła się ręką o drzewo.

- Hej, co jest? - zapytał Bone, który jako pierwszy zauważył, że dziewczyna przystanęła.

Cała gromadka na nią spojrzała, gdy ta zgięła się w pół i złapał dłonią za brzuch. Nie zwymiotuj... Nie zwymiotuj... - krążyła jej ta myśl po głowie jak modlitwa. Nie chciała przysparzać więcej problemów niż już robiła. Ułożyła sobie w głowie plan, że jak będzie grzeczna to może ją wypuszczą... Sama w to nie wierzyła. Sama uciec nie mogła, bo jak? W porównaniu do każdego z nich była malutka, słaba, jak robaczek na drodze. Mogliby ją rozdeptać i nawet tego nie zauważyć. Z dnia na dzień czuła zgniatającą ją podeszwę.

- Mała, okej? - Jackson podszedł do niej i oparł dłoń na jej ramieniu. Nigdy nie była tak blada jak w tamtym momencie.

Pokręciła głową, po czym szybko odwróciła się w stronę krzaków, gdzie zwymiotowała. Bone oraz Jake jęknęli zniesmaczeni, a Jackson westchnął zrezygnowany. Za to Ranve stał w ciszy z złożonymi rękami na piersi. Czekał.

- Już dobrze? - pomasował plecy dziewczyny, która odwróciła się do niego ocierając usta wierzchem dłoni.

Pokiwała głową mimo, że tak na prawdę czuła się jeszcze gorzej niż przedtem.

- Możesz iść?

- Ta - mruknęła wciągając więcej powietrza przez nos. Czuła zimny pot na czole.

Wznowili marsz, aczkolwiek w pewnej chwili Ranve podszedł do dziewczyny i po prostu szedł obok niej. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale on tylko włożył ręce w kieszenie spodni i szedł dalej.

- Czegoś chciałeś? - uniosła brew patrząc na blondyna niezrozumiale.

Chłopaki z przodu byli zbyt zajęci gadaniem między sobą, żeby zwrócić uwagę na to, co dzieje się z tyłu. Blondyn wzruszył ramionami.

- Idę, nie mogę? - apojrzał na nią z uniesioną brwią.

- Owszem, możesz, ale nie tak blisko mnie - rzuciła oschle próbując iść w miarę prosto pomimo tego, jak bardzo zamglony obraz miała przed sobą. - W końcu nie zadajesz się z dziwkami - zacytowała go, robiąc cudzysłów manualny.

- Racja, ale podobno jestem dziwkarzem, więc powinienem być blisko tego, czego dotykam na codzień.

- Tego towaru sobie nie podotykasz - prychnęła.

- Skąd myśl, że w ogóle bym chciał?

- Ponieważ-Ranve - jęknęła nagle tracąc grunt pod nogami.

Wyciągnęła ręce w stronę chłopaka, który złapał ją tak szybko, jakby był przygotowany, że takie coś może się zdarzyć. Owinął swoje ramiona wokół jej talii i podniósł w stylu panny młodej.

- Kurwa, co jej jest? - zapytał Jake siląc się na wymyślenie rozwiązania.

- Jakaś grypa czy ki chuj? -mruknął Bone srapiąc się w kark.

- Nie wiem, zajmiemy się tym jak dotrzemy do domu, teraz trzeba iść - polecił szef. - Ranve, dasz z nią radę?-zapytał, na co chłopak kiwnął głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro