Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#17. Pokłócona

Hailey słyszała, jak Jackson i Bone kłócą się w salonie o to, że piwnooki dał jej narkotyki. Miała tego dość, dlatego ubrała na siebie podkoszulek znaleziony gdzieś na podłodze i wyszła. Niezauważona przeszła na taras, gdzie odetchnęła z ulgą, kiedy zamknęła drzwi. Na dworze padało, aczkolwiek taras chroniony był przez dach. Spojrzała w bok i zobaczyła blondyna. Palił papierosa oparty o ścianę budynku. Patrzył gdzieś w przestrzeń i zdawał się nie zauważyć, że dziewczyna stoi obok. Przyglądała się mu dłuższą chwilę. Zauważyła mnóstwo szczegółów, jakich nie wychwyciła, gdy na niego patrzyła te kilka poprzednich razów. Maleńka blizna przy skrzydełku nosa, prawie nie zauważalna. Przebarwienie na szyi, bardziej po boku. Wygląda jakby się czymś oparzył, ale nie wrzątkiem... Kwasem? Lub może to od czegoś innego?

- Ranve - odezwała się cicho, ale on tylko zaciągnął się ponownie dymem. Nie zmienił mimiki, więc od początku musiał wiedzieć o jej obecności. - Jesteś zły? - zapytała ostrożnie, ale od razu uderzyła się w myślach w czoło.

- Nie, nie jest, myśli o tęczy i jednorożcach - pomyślała sarkastycznie.

- Wkurwiony - poprawił ją wypuszczając dym z płuc. Przyjemnie go łaskotała krtań, gdy to robił.

- Dlaczego?

- Doskonale wiesz dlaczego, więc nie udawaj głupszej niż jesteś -warknął w jej stronę, na co zmarszczyła brwi.

- Że się z nim przespałam, czy że wzięłam prochy? - uniosła brew zakładając ręce na piersi.

- Co? Czyli ty je wzięłaś dobrowolnie?! - podszedł do niej powoli, co wydało się jej niebezpieczne, ale była zbyt uniesiona emocjami, aby mieć czas na strach.

- Nie! No coś ty?!

- Więc wiesz o co jestem wkurwiony!

- Bo się z nim przespałam?!

- Bo jesteś taką samą dziwką jak inne!

Po tym nastała cisza. Patrzył na nią cały czas, ale ona opuściła wzrok pod swoje nogi. Łezka zakręciła się jej w oku, ale nie pozwoliła na wypuszczenie jej.

- A ty takim samym sukinsynem, jak inni - powiedziała i spojrzała na niego z pogardą.

- I kto to mówi? To ty się dałaś porwać i jeszcze chciałaś się pieprzyć z Jacksonem.

- Co, a może piwinnam z tobą? -prychnęła. - Co cię w ogóle obchodzi z kim się pieprze?

- Nie wiem, może mi zależy? -wzruszył ramionami i przeczesał włosy palcami.

- Chyba na swoim kutasie, bo na mnie to na pewno nie.

- A może jednak... Z resztą... -machnął obojętnie ręką. - Niech cię nawet zgwałcą, ale potem do mnie z płaczem nie przychodź.

- A czemu miałabym do ciebie? -zakpiła, gdy chłopak już wchodził do środka.

Została na tarasie jeszcze chwilę i trawiła to, co stało się przed chwilą. Czemu tak powiedział? Przecież nie zrobiła niczego złego... Przynajmniej nie z własnej woli. Poczuła jakby dostała z buta w brzuch, miała ochotę się zgiąć, ale już nie miała nawet na to siły. Cała ta sprawa z pobytem w tamtym miejscu ją wykończyła. Miała wrażenie, że codziennie to miejsce wysysało z niej energię życiową. Każde spojrzenie, każde słowo i każdy dotyk był ciosem. Powoli umierała od środka. Jednak wiedziała, że gdy im pokaże to, jak bardzo ma dość, dobiją ją, bo przecież nie ma mowy, żeby którykolwiek z nich się zlitował... Nawet Ranve miał już na nią wylane. W końcu jednak zimno dało się weznaki i weszła do środka. W salonie siedział Jackson, który popijał whisky z literatki.

- Mała - powiedział, gdy chciała przejść obok niego bezszelestnie. Zacisnęła powieki, ale sekundę później je otworzyła.

- No?

- Chodź tu - skinął głową w bok, a dziewczyna grzecznie do niego podeszła.

Przyciągnął ją za tył kolan, przez co usiadła na nim okrakiem. Przyjżał się jej oczom, a kiedy zobaczył, że nie są one przekrwione, odetchnął z ulgą.

- Bone więcej się do ciebie nie zbliży - zapewnił kładąc dłonie na jej pośladkach.

- Najpierw Jake, teraz Bone a co będzie dalej? Ty? Bo już Ranve się ze mną pokłócił.

- Ranve? A o co? - uniósł brew w zaciekawieniu.

- Bo... Że się przespałam z Bonem - przewróciła oczami. - Ale ja nie miałam pojęcia co robię.

- Cóż, Ranve zawsze był inny -wzruszył ramionami.

- Co to znaczy "inny"? - zmarszczyła brwi i zaczęła bawić się skrawkiem jego bluzy.

- Taki... Hm... Ja wiem? Odludek. Sam się zajmował swoimi problemami. Niby nie zna litości, ale jak go o coś poprosisz, to ci pomoże.

Nagle przez salon przeszedł sam blondyn. Prychnął pod nosem widząc, że Hailey siedzi szatynowi na kolanach i to okrakiem.

- Super, teraz mnie nienawidzi -mruknęła blondynka odprowadzając chłopaka wzrokiem.

- A co cię to w ogóle obchodzi, co? - uśmiechnął się cwaniacko, stukając palcami o jej skórę.

- Nie chce mieć takiego oprycha za wroga - przewróciła oczami. - Chyba pójdę się położyć -wstała z jego kolan.

- Przyjdę do ciebie wieczorem -oznajmił, a kiedy dziewczyna się odwróciła, klepnął jej tyłek i zagryzł warge obserwując, jak zgrabnie rusza biodrami odchodząc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro