#14. Oddana
Bone⬆
Ranve oraz Hailey rozmawiali ze sobą jeszcze chwilę aż dziewczyna usnęła wtulona w jego tors. Blondyn nie miał jak się ruszyć, ponieważ obejmowała go ramionami. Postanowił również się zdrzemnąć, bo wstać i tak nie mógł. W tym samym momencie Bone oraz Jackson targowali się w salonie o ilość i cenę towaru, jaki sprowadził Bone.
- Nie, stary, dwa tysie albo nic -kolorowowłosy pokręcił głową odchylając się na oparciu kanapy.
- Dwa za taką ilość? - wskazał kciukiem na dwie zapakowanego w żółty papier torebki.
- Tak dobrego towaru nie znajdziesz nigdzie indziej, mówię ci - wziął łyka whiskey z karafki.
- No nie wiem - mruknął niezdecydowany, drapiąc się w tył głowy.
- Co ci zależy? Przecież masz dwadzieścia koła za te blondi.
- Ta, ale dochodzą rachunki i łapówka dla Travisa. To nie takie proste.
- No to jeden tysiąc i twoja niunia - wyszczerzył się.
- O nie, stary, nie ma mowy żebym ci ją oddał.
- Eee... No to dwa patole, tyle z mojej strony.
Szatyn myślał chwilę, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie odda blondynki w ręce ćpuna oraz gwałciciela. Poza tym nieźle na niej zarabia, a utracić takie źródło zarobku to by była dla niego tragedia.
- Niech ci będzie - westchnął, przymykając lekko oczy. Ból w klatce piersiowej prawie rozrywał jego nerwy. Rozstanie się z pieniędzmi było dla niego równoznaczne z atakiem serca.
- Deal? - wyciągnął do niego dłoń, którą brązowooki po jakimś czasie uścisnął.
- Deal.
- To dawaj kase i prochy są twoje.
Po wręczeniu pieniędzy piwnookiemu, szatyn miał do niego jeszcze jedną prośbę.
- Miałbyś czas tak gdzieś koło siódmej wieczorem? - zapytał wkładając ręce w kieszeni spodni, gdy oboje stali na tarasie z papierosami w dłoniach.
- Ta, a co? - zapytał i zaciągnął się dymem, który wypuścił chwilę po zatrzymaniu go w płucach.
- Bo jadę kupić nowe tablice do miasta i nie będzie mnie do rana, więc potrzebuję kogoś kto by się niunią zajął - skinął głową w stronę wejścia do domu.
- Mam być niańką? - uniósł brew, po czym przejechał wierzchem dłoni po ustach.
- Nie mów mi, że nie chcesz się nią zajmować - uśmiechnął się kpiąco.
- Nie no, pewnie, że chcę - zaśmiał się chrypowacie. - Ale czemu ja? W sensie Ranve nie może, albo Jake?
- Nie, Jake odpada, mieliśmy mały problem z nim. A Ranve jedzie ze mną. Zostajesz mi tylko ty - zaciągnął się.
- No popatrz. To samo mówiłem ci ja dwa lata temu, kiedy mierzyłeś mi spluwą między oczy - prychnął.
- Byłeś palantem. Z resztą nadal nim jesteś - zaśmiał się, na co chłopak przewrócił oczami.
- Dobra. Niech ci będzie. Zajmę się twoją niunią - wyrzucił papierosa i zdeptał go podeszwą. - Ale mogę z nią trochę porządzić, nie?
- Możesz se zwalić na jej widok, ale tknij ją bez jej pozwolenia -wymierzył w niego palcem.
- To co?
- Zapytaj się Jake'a - uśmiechnął się cwaniacko i również wyrzucił papierosa.
Bone wyszedł z domu, a Jackson powędrował na górę, gdzie wszedł do swojego pokoju. Zastał widok, na który znieruchomiał; Ranve oraz Hailey przytulający się we śnie. Zaraz na usta szatyna wkradł się bezczelny uśmiech. Chłopak wyjął z kieszeni telefon i zrobił nim zdjęcie śpiących znajomych. Pomyślał, że jeżeli będzie miał dowód, to blondyn nie będzie mógł się wyprzeć uczuć wobec Hailey. A takowe wyraźnie istniały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro