Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Myślałam, że znów umarłam, że tajemnicze zwierzę rozszarpało mnie na strzępy. Pod powiekami widziałam tylko szkarłat.

Ale nie, żyłam, a pulsujący ból głowy przypominał mi o tym wyraźnie. Źródło czerwonego koloru okazało się banalne: wprost w moje zamknięte oczy świeciło jasne, białe światło i prześwietlone żyłki powiek dawały właśnie taki efekt. Uświadomiwszy to sobie, zebrałam się, by się rozejrzeć.

— O, już nie śpisz. — Zobaczyłam nad sobą twarz młodziutkiej dziewczyny. Sala przypominała stary szpital, drewniane łóżka ułożono w rzędzie i oddzielono kotarami. Poza moim, wszystkie były puste.

Usiadłam i poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. Przełknęłam ślinę. Instynktownie wypatrywałam niebezpieczeństwa.

— Nic ci nie grozi. — Ruda panna jakby czytała mi w myślach. — Było gorąco, ale już dobrze. Nie wstawaj, zawołam Gabriela. — Powstrzymała mnie dłonią, choć nie musiała. Znajome imię sprawiło, że zastygłam w bezruchu, zaskoczona.

James miał rację, poznałam go bez trudu. Miał te same szare oczy, co mój mąż, i identyczny kolor krótkich włosów. Wydawał się nieco starszy, ale na pewno byli spokrewnieni.
Mężczyzna wymruczał jakieś słowo głosem tak ciepłym i przyjemnym, że poczułam, jakby moją skórę musnął letni wiatr. Jaskrawe światło zniknęło, a ja odkryłam, że nad nami nie ma lamp i nie miałam pojęcia, skąd mogło pochodzić. Na mój umysł, posiekany i sprasowany przez wydarzenia od momentu znalezienia karty, było to zdecydowanie za dużo, więc jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiałam.

— To znaczy "ciemność" w Języku — wyjaśnił, niepytany, uśmiechając się do mnie smutno. Usiadł na skraju mojego łóżka, a dziewczyna kiwnęła mu usłużnie głową i wyszła. — Miło cię wreszcie poznać osobiście, Zoio.

— W jakim języku? — dopytywałam, zmarszczywszy brwi.

— Po prostu: w Języku. — Wzruszył ramionami. — Nie mieliśmy potrzeby wymyślać na niego specjalnej nazwy, bo słowa, w których teraz rozmawiamy, i tak nic nie znaczą. W przeciwieństwie do Pradawnych Słów, czyli właśnie Języka... Przyjdzie czas, gdy Jui ci to dokładniej wytłumaczy.

Podrapał się po głowie w znajomym mi geście, dobierając słowa.

— Czy ty jesteś... — zaczęłam, wahając się. — Byłeś spokrewniony z moim mężem?

— Tak, byliśmy braćmi — potwierdził to, czego się spodziewałam. Zacisnęłam usta, ale postanowiłam się jakoś trzymać.

Wstałam, ignorując mroczki przed oczami i fakt, że świat wokół mnie zdawał się wirować. Po chwili udało mi się opanować zawroty głowy — przynajmniej te związane z samopoczuciem fizycznym, bo wciąż pozostawała kwestia natłoku zmian, informacji i dziwnych wydarzeń. Marzyłam, żeby obudzić się z tego snu, lecz póki nie było to możliwe, postanowiłam zażądać wyjaśnień.

 Wyjrzałam przez okno: las, mroczniejszy i dzikszy niż jakikolwiek, który widziałam w życiu, a nad nim ciężkie, nabrzmiałe chmury, oraz śnieg — dużo śniegu.

— Jak długo tu leżałam? — zapytałam, zaskoczona pogodą. Gdy znalazłam kartę, był ciepły wrzesień, więc spodziewałam się, że mogło to być kilka miesięcy.

— Ciężko mi powiedzieć, bo niedawno wróciłem z patrolu. — Wzruszył ramionami. — O dokładny czas musisz pytać Jui, ale myślę, że nie więcej, niż kilka godzin.

Ponownie spojrzałam za okno, a potem znów na niego. Patrzył na mnie spokojnie, z nutą smutku w oczach, wokół których rysowały się linie zmarszczek.

— Gdzie jesteśmy?

— W Favngardzie — odpowiedział, lecz nic mi to nie mówiło.

— Stan... Kraj? — drążyłam dalej. Westchnął.

— To miejsce, w którym się znajdujemy, i z którego oboje pochodzimy, nie należy do kategorii, jakimi się posługujesz. Nie ma tu stanów i państw, które znasz...

Czy on... Chciał powiedzieć, że nie jesteśmy na Ziemi? To gdzie, do jasnej, w kosmosie?!

Chciałam go wyśmiać, albo zdzielić w twarz i wysłać do wariatkowa, ale za bardzo przypominał mi Jamesa. Te wszystkie podobieństwa między nim a człowiekiem, z którym stanowiliśmy jeden organizm przez tak wiele lat, sprawiały, że mimo wszystko mu ufałam.

Miałam się odezwać, zadać kłębiące się w głowie pytania, ale nim otworzyłam usta, rozległo się pukanie do drzwi. Gabriel poszedł je otworzyć, a jego skórzane, staromodne buty stukały głośno o drewnianą podłogę.

— Panie. — Starsza kobieta ukłoniła się przed nim nisko. — Proszę wybaczyć, ale chciałabym sprawdzić stan pani Wraith, nim opuści lazaret.

— Zoio, to jest Bea, nasza cudowna medyczka — przedstawił mi ją, kiwnąwszy wcześniej głową ze zrozumieniem. — Zostawię cię na chwilę w jej rękach. Przyprowadzi cię potem do mojego gabinetu.

Bea ukłoniła się również mnie. Odpowiedziałam jej tym samym. Wymruczała coś śpiewnym tonem; domyśliłam się, że to Pradawne Słowa.

— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Przejdziemy teraz do łaźni, tam się pani ubierze i będzie mogła zwiedzić Linnake.

Spojrzałam na siebie i dopiero teraz dostrzegłam, że byłam ubrana w swoją kusą koszulkę nocną. Oblałam się rumieńcem, uzmysłowiwszy sobie, że w takiej odzieży rozmawiałam z nowo poznanym szwagrem.

Umyłam się i założyłam przygotowaną dla mnie płócienną tunikę w kolorze ochry oraz proste, chyba wełniane spodnie. Do tego dostałam parę wysokich, skórzanych butów, wyłożonych od środka futrem. O dziwo, były akurat w moim rozmiarze.

Gdy kobieta prowadziła mnie krętymi i potwornie zimnymi korytarzami, opowiadała mi, że Linnake to największa twierdza i zarazem stolica Favngardu, wybudowana w czasach, gdy Język był powszechnie używany do codziennej komunikacji. Dowiedziałam się też, że później Pradawne Słowa zostały niemal zapomniane, a kraj popadł w ruinę w wyniku buntu bestii, istot z opisu przypominających wilkołaki. Jedynie stronnictwo zwane Słowowładnymi, ukrywające się przez setki lat, zdołało uratować część ksiąg i wiedzy z czasów potęgi państwa, i w odpowiednim momencie na nowo przejąć władzę.

— Moi pradziadowie również należeli do Słowowładnych, i zajmowali się leczeniem za pomocą Języka — pochwaliła się Bea na koniec opowieści. Miałam ochotę jej podziękować za to, że na chwilę zapomniałam o swoich troskach, słuchając z zapartym tchemopowiedzianej przez nią historii, ale oto stanęłyśmy przed na wpół otwartymi drzwiami, za którymi przy ciężkim, surowym biurku siedział Gabriel. Dojrzawszy nas, uśmiechnął się i zaprosił mnie gestem dłoni. Bea złożyła kolejny ukłon i odeszła, a jej kroki na kamiennej posadzce korytarza unosiły się w ciszy jeszcze przez chwilę.

— Czy Bea nie zanudziła cię swoją gadaniną? Cudowna z niej kobieta, ale bardzo lubi mówić — roześmiał się.

— Nie, przeciwnie. Zarysowała mi historię Favngardu. Brzmiało naprawdę ciekawie, jak dobra książka — odrzekłam, będąc wciąż jeszcze zauroczona tym, co usłyszałam od medyczki.

— Niestety, to nie jest książka, a nasz kraj ma za sobą wiele krwawych i mrocznych wieków. — Zasępił się. — Dla ciebie to tylko materiał na dobrą powieść, bo wydaje ci się, że nie jesteś stąd, ale zobaczysz: gdzie się nie odwrócisz, tam spotkasz kogoś, kto wciąż rozpamiętuje tragiczną historię swojej rodziny przez wojnę z bestiami.

— Czy to w mojej sypialni... To też była bestia? — Zmarszczyłam nos na samo wspomnienie tego odoru i strachu, który mi wtedy towarzyszył.

— Tak. Chociaż ja nie lubię określenia "bestia", bo sugeruje, że mamy do czynienia z czymś prymitywnym i bezmyślnym. Tymczasem zmiennokształtni są potężni i cholernie przebiegli, inaczej nie byliby w stanie pokonać moich przodków — wyznał. — W każdym razie ciebie odwiedził jeden z silniejszych i wyżej położonych w hierarchii. Jesteś ich celem, bardzo ważnym celem, bo zapewne już zdają sobie sprawę z twojej roli.

— Co masz na myśli?

Gabriel wstał i podszedł do mnie, po czym jakby się rozmyślił, ruszając w kierunku równie ciężkiej jak biurko biblioteczki. Wyciągnął z niej jakiś zwój i rozłożył go przede mną.

— To jest pisane w Języku — wyjaśnił, wskazując na szlaczki, które mi nic nie mówiły. Nachyliłam się nad papierem, chcąc się przyjrzeć z bliska i zauważyłam, że musiał być bardzo stary. Mężczyzna mówił dalej. — To przepowiednia.  Głosi ona, że córa rodu tchórzliwego Ragura pokona ostatniego Varulva, przywódcę bestii, jeśli nauczy się w porę używać mocy Słów.

— I jak się to niby ze mną wiąże? — W głowie wszystko układało mi się powoli w miarę logiczną całość, jeśli nie liczyć tej całej magii w postaci Pradawnych Słów i skoku do innego wymiaru oczywiście.

— To ty jesteś potomkinią Ragura. Musisz nauczyć się Języka i zabić przywódcę zmiennokształtnych — mówiąc to, chwycił mnie za rękę i patrzył mi poważnie w oczy.
Wyrwałam swoją dłoń z jego, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Moment, moment, moment. Nie wkręcisz mnie w jakieś dziwne historie. Ja wracam do domu, do mojej mamy i do pracy w bibliotece. Chcę w spokoju przeżyć żałobę, a nie uganiać się za jakimś cuchnącym, nadmiernie owłosionym facetem.

Uśmiechnął się pobłażliwie, jakby rozmawiał z upartym dzieckiem, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Mówił do mnie wolno i wyraźnie, jak gdybym miała pięć latek.

— Nie możesz wrócić, bo będziesz w niebezpieczeństwie. Ty i twoi znajomi, rodzina, sąsiedzi. Zmiennokształtni nie cofną się przed niczym, a jak się możesz domyślić, mają dość sporą motywację, żeby się ciebie pozbyć.

— Policja mnie obroni — rzuciłam w swej naiwności. — Wymyślę jakąś bajeczkę o zazdrosnym byłym, czy coś, i dostanę ochronę. Oficer, który prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Jamesa, bardzo się przejął nagraniem i...

— Ten oficer? — przerwał mi chłodno Gabriel i wymruczał coś niezrozumiale, a w ramie lustra pojawiło się zdjęcie znajomego policjanta... A raczej tego, co z niego zostało. Leżał w kałuży krwi, z bronią służbową w ręku, i ledwo rozpoznałam twarz w resztkach mózgu i płynów ustrojowych, poniżej miazgi, jaka została z jego czaszki. Odwróciłam wzrok, naciągnęło mnie na wymioty. Musiałam się pochylić i wziąć kilka głębokich wdechów.

Gdy się wyprostowałam, na ścianie wisiało już tylko zwykłe lustro, a po obrazie, który był tam przed chwilą, pozostało tylko moje przerażenie.

— Tyle znaczy dla zmiennokształtnych wasza policja — prychnął Gabriel. — Jedyny sposób, by się przed nimi obronić, to biegłe opanowanie Języka i niewyobrażalny spryt.

Przełknęłam ślinę. Byłam świadoma, że o ile obcego języka może i jestem w stanie się nauczyć, o tyle z tym ostatnim może być u mnie trudno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro