Rozdział XX - Duchy
Głośny trzask rozniósł się po domu Luki. Chorwat lekko podniósł się z łóżka i przetarł oczy. Dochodziła druga w nocy, a Modrić po tym całym spotkaniu rodzinnym był okropnie zmęczony.
- Co jest - przestraszył się kiedy usłyszał kolejne dźwięki dochodzące z zewnątrz. Wtedy też rozległo się pukanie do drzwi, nawet nie pukanie, to było walenie, na tyle głośne, że mogłoby obudzić ciotkę Krepinę. Wstał z łóżka i jak najciszej udał się w stronę drzwi, jednak po chwili zrezygnował z tego pomysłu, był za bardzo przestraszony. Ktoś o drugiej w nocy uporczywie próbuje wejść do jego domu. Biednemu serce już zaczęło stawać.
Kiedy istota z zewnątrz nie ustępowała, Luka pomyślał aby zadzwonić do Ramosa, Hiszpan na pewno wiedziałby jak temu zaradzić, jednak tego nie zrobił, nie chciał mu przeszkadzać.
I nagle drzwi nie wytrzymały, a Modrić o mało nie zeszedł na zawał. W progu stanął zupełnie pijany Pique, który ledwo się trzymał.
- Boże święty - jęknął Luka kiedy zobaczył w jakimś jest stanie. Pijany Gerard był zupełnie nieprzewidywalny i to właśnie martwiło Chorwata.
- Ładne masz oczy - wybełkotał, Modrić nie był w stanie zrozumieć jego słów, były zbyt do siebie podobne.
- Gerard? - zapytał kiedy Hiszpan przysunął się do niego, dzieliła ich dość mała odległość.
- Ann, skarbie ty moje - szepnął do ucha Luki - tęskniłem.
- Chyba pomyliłeś numery - Modrić odsunął się od chłopaka
- Wypierdalaj chuju spierdolony ty - do domu wpadł równie pijany Ivan, który w ręku trzymał coś na kształt maczugi.
- Boże co tu się dzieje - usiadł załamany w fotelu kiedy Rakitić zaczął wypychać Gerarda z pomieszczenia.
- Załatwione - klasnął w dłonie kiedy Pique znajdował się już za zniszczonymi drzwiami.
- Mam tak wiele pytań - Luka spojrzał na swojego przyjaciela, który zdążył dobrać się do butelki czystej, którą Modrić dostał od ojca.
- Na twoim miejscu powiedziałbym Ramosowi, że ten zjeb cię napastuje - Ivan usiadł na podłodze - Byłoby po problemie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro