Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzeci

- Jesteście kompletnie popieprzeni. - wymamrotał Harry po kilku minutach. Pod ich stopami rozgrywała się prawdziwa rzeź, a oni jedynie patrzyli, jak śmierciożercy zabijają walczących miejscowych. Wyciągają ich za ubrania lub włosy z domów i rzucają na ulice. Budynki palili, choć ten, na którym akurat był nie uległ jeszcze zniszczeniu. Być może dlatego, że bliźniacy zabezpieczyli go jakimś zaklęciem, które pochłaniało wszystkie czary.

- Hej, ty sam czasem lubisz poznęcać się nad innymi! - prychnął Maxim potrząsając głową z uśmiechem. Na nogach nadal miał założone rolki, które choć były rozpięte z wszystkich zacisków, jednak nie spadały z jego stóp na wysokości, na której siedzieli. Blondyn mimo swojej drobnej budowie miał dużo siły i starał się nadrobić swój marny wygląd bezdomnego szczeniaka luźnym stylem bycia.

- Tak... Ale tylko tych złych. - czarnowłosy zmrużył oczy patrząc w dół na śmierciożerców stojących w wąskiej uliczce pomiędzy dwoma budynkami. Nie robili kompletnie nic - tylko stali i obserwowali, jakby wyszukując kogoś w tłumie miejscowych czarodzieji - i dlatego tak bardzo wydali się Harry'emu podejrzani.

- Hah, a czym ci zawiniał ten facet z Nokturnu? - zachichotała Yoland.

Na zdziwione spojrzenie szatyna odpowiedział Maxim.

- Widzieliśmy ogłoszenie w Proroku...

- Zamawiacie to ścierwo?

- ...I domyśliliśmy się, że to ty, bo przecież uwielbiasz robić przedstawienia. No i cały dzień chodziłeś nabuzowany, bo twoje wujostwo znowu się na ciebie wyżywało. - dokończył blondyn z westchnięciem i otarł niewidzialną łezkę wzruszenia, jakby przypominał sobie stare dzieje.

- I dla twojej wiadomości, Harry, nie mieszkamy w magicznym świecie, tylko mugolskim, a musimy wiedzieć, co się tam dzieje. - dokończyła rudowłosa podając swoją deskorolkę, którą do tej pory trzymała w ręce, Maximowi, przez co Harry musiał odchylić się do tyłu, bo oboje siedzieli po jego dwóch, różnych stronach.

- Cóż, najwyraźniej lubię jeszcze zabijać, gdy jestem zły. Tak, myślę, że to właśnie przez to.

Wszyscy zaśmiali się na jego odpowiedź.

Harry jeszcze raz rozejrzał się po całym polu bitwy i dostrzegł, że dwie osoby, które wcześniej kryły się pod nimi jedynie obserwując, teraz podchodzą do tych ciężej rannych śmierciożerców i ich leczą. Zastanowił się jeszcze raz i doszedł do wniosku, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Być może są jakimiś nowymi medykami w zastępach Voldemorta, choć Uzdrowiciele ogólnie nie popierają go w wojnie, ale... Oni nie mogą być nowi, bo Czarny Pan nie miałby wtedy do nich takiego zaufania, jakim najwidoczniej darzy te osoby, że pozwala im leczyć swój Wewnętrzny Krąg.

Drugą rzeczą jaka zastanawiała Harry'ego było to, dlaczego nikt ich jeszcze nie zauważył. Cóż, szóstka nastolatków gadająca ze sobą i śmiejąca się, jak jest w przypadku Jazona, jest dość zauważalna.

I jak na zawołanie kilku śmierciożerców wysłało w ich stronę kolorowe klątwy. Podczas gdy wszyscy zerwali się z miejsc Maxim spadł z murku w nagłym odruchu, by w odchylić się w tył. Na szczęście klątwa przeleciała nad nim, ale ten obił sobie porządnie czaszkę. Yoland za to już po kilku krokach potknęła się o własne stopy (najwyraźniej była przyzwyczajona do obcasów, a dziś wyjątkowo ubrała płaskie trampki, by wygodnie jeździło jej się na desce. Reszta odbiegła na bezpieczną odległość zostawiając ich leżących na ziemi, ale gdy tylko zauważyli ich leżących zatrzymali się. Reakcje były różne: Jazon zaczął klaskać zaśmiewając się z nich do łez, a bliźniacy mamrotali na nich przekleństwa i teksty takie jak "I to mają być czarodzieje?", "Obraz nędzy i rozpaczy" lub nawet "Szybka ucieczka według magów, nie ma co". Harry jedynie załamał ręce.

- Przestaję w was wierzyć. - jęknął, ale jego słowom przeczył rozbawiony uśmiech błąkający się na ustach. Podbiegł Yoland i wziął ją na ręce, po czym postawił na nogach, na co ona potrząsnęła głową i rzuciła się do ucieczki, a raczej pobiegła z wyciągniętą różdżką na parter budynku. To samo zrobiła reszta po tym, jak Maxim podniósł się nieco otępiały i przebrał szybko obuwie za pomocą magii.

Zbiegli na sam dół, gdzie zaatakowali ich śmierciożercy. Wszyscy mieli srebrne maski, choć Harry bez trudu mógł rozpoznać ich po oczach. Większość z nich pamiętał jeszcze z walki w Ministerstwa w czerwcu, po którym to zdarzeniu dyrektor wysłał go natychmiastowo do krewnych zwalniając tym samym z pozostałych lekcji w roku szkolnym.

Przed sobą miał szalony wzrok Bellatrix i mimo tego, że posłała jego ojca chrzestnego, nie mógł nie podziwiać jej brawurowego stylu walki. Jedyną wadą jaką w nim znalazł było to, że za bardzo się puszyła i bardzo łatwo można było ją zaskoczyć, jeżeli wiedziało się jak. Wiedział, że była kiedyś piękną i zrównoważoną czarownicą, a zmieniła ją właśnie Czarna Magia. Mroczne Sztuki mogą uzależnić człowieka od siebie i zniszczyć doszczętnie osobowość pozostawiając po sobie jedynie prymitywne instynkty, dlatego właśnie Ministerstwo ich zakazało. Uważali, że zaklęcia z tej dziedziny magii są niebezpieczne przez to, że do używania ich wymagano prawdziwych uczuć, co dla Harry'ego było niebotycznie głupie. Przecież niektórzy czarodzieje rodzą się z predyspozycjami do Czarnej Magii i łatwiej im ona wychodzi, więc nie ma sensu, żeby męczyli się z Białą Magią, skoro takie same zaklęcia mogą wywołać za pomocą tej mrocznej.

Ale Harry rozumiał, czemu inni tak się jej boją. Czarna Magia potrafii kusić czarnoksiężnika, bo przy rzucaniu zaklęć ten czuje niewyobrażalną przyjemność, a nawet podniecenie na myśl o tym, że może użyć tej magii.

A on sam przekonał się o tym na własnej skórze. Och tak, był stworzony do tej magii.

Kolejne zaklęcie odbite przez Bellatrix i brunet stracił już cierpliwość do tej zabawy.

- Soris. - wyszeptał. Posłał zaklęcie bezróżdżkowo, bo różdżkę w tym samym czasie chował do wewnętrznej kieszeni jego czarnej bluzy, przez co kobieta straciła czujność i została boleśnie oślepiona. Harry rzucił się na nią popychając nie spodziewanie na ziemię i odebrał patyk, podczas gdy ona rzucała się wściekle przeklinając go od najgorszych. - Zaklęcie minie za jakiś kwadrans.

Posłał jej sztuczne, smutne spojrzenie, którego ona nie mogła zobaczyć.

Zaraz potem pobiegł dalej by pomóc przyjaciółom.

- Hej, przypomniało mi się coś! - zawołał Jazon z jego prawej strony, który akurat klęczał na ziemi pod klątwą Imperius rzuconą przez Malfoy'a Seniora, próbując ją znieść - Obiecałeś mi kawę, no nie?! Kiedy mi ją kupisz?!

Harry zaśmiał się na to, ale odkrzyknął wciąż pojedynkując się na zmianę z braćmi Lastrange.

- Myślałem, że zapomniałeś o tym, gdy dostałeś lody, ty niewdzięczniku!

- Ej, ej! Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! - zawołał ponownie szatyn, gdy zerwrał klątwe i rzucił mężczyzną o ścianę za pomocą niewerbalnego zaklęcia. Zaraz dopadł go inny mężczyzna - Poza tym, lody truskawkowo-czekoladowe to nie to samo co dobra, swojska kawka!

Pomiędzy nich wskoczyła Yoland, która trzymała w rękach gaśnicę.

- Wiesz, ta gaśnica jednak się przydaje. Zwracam honor. Już dwóch ludzi nią obezwładniłam! - zachichotała, a Harry posłał jej oburzone spojrzenie. Na zmianę pryskała suchym lodem i uderzała w głowy śmierciożerców, którzy odważyli się podejść do niej na tyle blisko. Po chwili jednak została trafiona Drętwotą i poleciała nieprzytomna na stos innych ciał.

- No, to koniec. - wymamrotał Jazon. - Ciekawe, co u reszty?

- Nie lepiej! - odpowiedział Harry, gdy obaj zetknęli się plecami, by walczyć w parze. Chwycili się za lewe dłonie, żeby gdy któryś z przeciwników rzuci klątwę uchylić się razem z partnerem. - Malumowie padli pod Cruciatusem, choć widać, że walczą, a Maxima uwięzili w jakiś łańcuchach ci dziwni, no wiesz... Ci co przez cały czas stali i nic nie robili.

Czarnowłosy taktownie udał, że nie zauważył, jak pozostali śmierciożercy w kapturach posłali mu zdegustowane i zarazem zdziwione spojrzenie, gdy wspomniał o dwóch zamaskowanych.

- Uch, no nieźle. - naraz schylili się przed zaklęciem Malfoy'a, które trafiło Rabastana. Przewrócił się i zdawało się, że na chwilę przestał oddychać.

Gdy kolejny raz oberwał zaklęciem tnącym w przedramię natychmiast puścił Jazona, któremu nakazał paść na ziemie, co uczynił. Postanowił użyć swojej czystej mocy, bez jakiegokolwiek zaklęcia. Mimo, iż wiedział, że gdyby się trochę bardziej postarał to nie byłoby to potrzebne, ale on ta bardzo chciał to zrobić... Nie wiedział czemu, ale miał wrażenie, że nie był to zwykły atak śmierciożerców, a taki, który miał zwrócić uwagę jego, Harry'ego Pottera. Miał szczęście, że nie założył Glamour, bo nie wiedział, co by z nim zrobili, gdyby dowiedzieli się, kim jest.

Napiął wszystkie mięśnie i skumulował swoje myśli na tym, żeby obezwładnić przeciwników. Uwolnił swoją moc, co poczuli wszyscy. Lastrange i Malfoy padli jako pierwsi z krwotokiem z ust nosa i uszu, a nawet oczu. Zaraz potem pozostali, a nawet ci zamaskowani, stojący po obu stronach Maxima, który również stracił przytomność. Tylko Harry pozostał spokojny po tym, jak już "schował" swoją magię ochłonął. Okręcił się dookoła zastanawiając się, dlaczego ani Zakon Feniksa ani Aurorzy po tak długim czasie jeszcze nie przybyli, ale zaraz porzucił tą myśl i podszedł do osób najbardziej go niepokojących. Chwycił za kaptur pierwszej, drobniejszej postaci i zacisnął na niej dłoń. Odrzucił go, a zaraz potem nogi się pod nim ugięły. Był w szoku. W takim szoku, że łzy samoistnie spłynęły mu po twarzy.

Odgarnął nakrycie drugiej postaci i przeżył taki sam szok.

James i Lily Potter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro