Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19

Wczesnym rankiem z bólem serca Harper wyjechał z Marany i udał się do Bakersfield.  Miał zamiar załatwić kilka spraw, w tym sprawę z ojcem Hailey oraz firmą. Uznał, że ten skurwiel powinien  dowiedzieć się, że miał zostać dziadkiem. Kiedy z samego rana pożegnał się z Hailey, obiecał jej, że wróci jak tylko załatwi wszystko, niestety został pożegnany trochę chłodno. Jej postawa wobec niego przez kilka ostatnich dni zmieniła się. Chociaż dalej miała problemu z pewnymi wspomnieniami, większość sobie przypomniała, łączenie z tym, co Harper jej zrobił. Cieszyła się, że wyjechał, czym dał jej czas na przemyślenia. Była skołowana jego obecnością. Przez tyle lat była rozgoryczona, ale widząc go załamanego i cierpiącego po tym, jak dowiedział się o Leoni, nie miała sumienia złościć się na niego. Jednak to nie zmieniało faktu, że ich historia skończyła się właśnie siedem lat temu. A teraz wszystko odżywało i nie była pewna czy to aby na pewno dobre. Dzwonek telefonu wyrwał ją z niewesołych myśli. Spojrzała na wyświetlacz, dzwonił Hunter. Przypomniała sobie i jego.

- Cześć - przywitała się z nim.

- Cześć, dopiero przejechałem do domu, ale muszę z tobą porozmawiać - wydawała się zdenerwowany.

- Jasne, tylko jeszcze całkiem do doszła do siebie.

- Dobrze... Ale jak to nie doszłaś do siebie? O czym ty mówisz?

- Och, ja... -przyjedziesz, to ci o wszystkim opowiem.

- Jasne, niedługo będę - rozłączył się.

Hailey opadła na fotel w gabinecie Nick, gdzie miała zająć się papierami, ale jedynie co zrobiła, to posegregowała faktury. Postanowiła wykorzystać czas do przyjazdu Huntera i zająć się tym dalej. Był tak pochłonięta, że nawet nie usłyszała przyjazdu sąsiada, że nie wspominając o jego wejściu do gabinetu. Dopiero ciche chrząknięcie oderwało jej wzrok od cyferek. Poderwała głowę i ujrzała opierającego bruneta się o framugę drzwi. Jak zwykle wyglądał niezwykle męsko i kusząco. Jego niebieska koszula rozpięta pod szyją, wytarte niebieskie jeansy oraz jego nieśmiertelny czarny stetson, tworzyli wyjątkowa mieszkankę. 

- Zajęta? - Kiwnął głową w stronę biurka, a w jego jadeitowych oczach czaiło się coś ciepłego.

- Nie, przerwa dobrze mi zrobi - posłała mu uśmiech i wstała fotela.

- Może zostaniemy tutaj? To dość prywatna rozmowa - oświadczył.

- Jasne, tylko poproszę Gretę o mrożoną herbatę. Chyba, że wolisz kawę?

- Kawa może być, miałem ciężkie ostatnie dni. 

- Usiądź, zaraz przyjdę. 

Po pięciu minutach wróciła, ale tacę z kawą, kilkoma kanapkami oraz ciastem niosła Greta. Kiedy gosposia postawiła wszystko na niewielkim stoliku z uśmiechem na ustach zostawiła tę dwójkę samą. Hunter sięgnął po kawę i upił łyk, od razu poczuł się lepiej.

- Powiesz mi o czym mówiłaś wcześniej?

- Spadłam z konia i... - opowiedziała mu cała historię. Od wizyty Harpera po jego wyjazd. - Więc sam rozumiesz, że nasza randka raczej nie wypali teraz.

- Ja właśnie w tej sprawie. Czy, będziesz bardzo zła, jeżeli ją odwołam?

- Odwołasz? Nie, nie będę, na pewno masz bardzo dobry powód.

- Owszem i to powód do końca życia.

- Co masz na myśli? - Była bardzo ciekawa.

- Po imprezie, z samego rana musiałem wyjechać w interesach, ale stało się coś, co zmieniło wszystko. Ja - podrapał się zakłopotany po karku - spotkałem kogoś.

- Spotkałeś kogoś? - Zmarszczyła brwi i nie wiedziała, ja miała zareagować na tę rewelację.

- No nie patrz tak mnie. Znałem ją kiedyś, była moją dziewczyną, ale wyjechała stąd. A pięć lat temu przypadkiem wpadliśmy na siebie i ... i jakoś tak się złożyło, że spędziliśmy namiętną noc. Jednak rano zniknęła, a mi pozostały tylko wspomnienia. Później ożeniłem się... Zresztą znasz już historię mojego małżeństwa - potaknęła delikatnie głową - a trzy dni temu spotkałem Susan ponownie. Trzymała na rekach dziecko. Doznałem szoku widząc małego. Wyglądał jak ja w jego wieku.

- Chcesz powiedzieć...

- Dokładnie tak - pokiwał głową - to mój syn. Samuel Hunter McGrady.

- Och, nie wiem co powiedzieć - złapała go za dłoń w geście pocieszenia.

- Dalej jestem oszołomiony. Mam syna. Dziecko, którego tak bardzo pragnąłem. On ma cztery lata, straciłem cztery lata z jego życia - gorycz wypływał z każdym jego słowem.

- A co na to Susan? Dlaczego to zrobiła?

- Kiedy dowiedziała się o ciąży, była w szoku. A kiedy urodziła, chciała się ze mną skontaktować, tylko...

- Niech zgadnę. Hanna odprawiła ją, a tobie nigdy nie powiedział, że jakaś Susan do ciebie dzwoniła?

- Dokładnie tak. Gdybym to wszystko wiedział już na przyjęciu, zostałaby od razu wyrzucona z mojego domu. Ale co się stało, to się nie odstanie. Muszę naprawić wszystko. Sam potrzebuje ojca...

- A Susan męża, zgadałam?

- Jesteś za bystra. Czytasz mi w myślach czy jak? 

- Nie, po prostu poznałam południowców. Tutaj to rzecz normalna - przypatrzyła się jemu - ale ty chyba coś do niej czujesz.

- Coś, to chyba za dużo powiedziane, po prostu pamiętam tamte czasu. Kochałem ją wtedy. A ona teraz nie jest zachwycona tym pomysłem, tylko że nie ma wyjścia. Tak jakby ją zaszantażowałem.

- Jezu, Hunter, co ty wyprawiasz?

- Coś co będzie dla wszystkich dobre. Wiesz, że nie lubię jak mi ktoś odmawia.

- Tak. Dobra, rozumiem cię doskonale - objęła go i przytuliła - życzę wam obojgu szczęścia. Bo masz zamiar się z nią ożenić?

- Tak. Nie jesteś zła? - Popatrzył na nią wyczekująco.

- Nie, naprawdę nie. Mam tylko nadzieję, że zostanę zaproszona na ślub.

- A co do tego - zrobił dziwny uśmiech - powiedziałem jej, że mam sąsiadkę, która pomoże jej we wszystkim. Wściekła się.

- Czekaj, że niby ja? No teraz, to ty chyba mnie przeceniłeś. I widać, że mnie nie lubi.

- Hailey - złapał ją za dłonie - nie daj się prosić. Jej dawni znajomi, oni... W każdym razi wolę, żebyś się nią zajęła, i ona cię polubi jak tylko pozna, bo ślub za tydzień.

- Co? Oszalałeś? - Wyrzuciła ręce w górę. -  Tydzień na zorganizowanie takiej uroczystości? 

- Dasz radę, wierzę w ciebie. Będzie może z pięćdziesiąt osób nie więcej.

- To całkiem skromnie - przyznała - ale jeżeli coś pójdzie nie tak, nie miej o to do mnie pretensji - założyła ręce na piersi.

- Nie będę, naprawdę jesteś kochana - porwał ją w objęcia i przytuli, składając całusa na jej czole.

- Naprawę nie mogę uwierzyć, że się żenisz. Życie bywa nieprzewidywalne.

- W rzeczy samej - chciał jeszcze coś dodać, ale usłyszeli warkot silnika na podjeździe. 

- Następny gość?

- To Susan...

- Hunter - fuknęła.


*******************************

Na pewno jesteście wstrząśnięci tym rozdziałem ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro