Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM II Część 6

Zrezygnowany usiadłem na łóżku i wtedy pod ręką poczułem coś złożonego na cztery części. Obejrzałem kartkę, która okazała się listem, napisanym pięknym, wijącym się pismem.

Drogi Gabrielu

Wybacz mi, że zamknąłem cię w pokoju, ale byłem zmuszony pilnie wyjść. W domu prócz mnie mieszkają jeszcze trzy wampiry. Dwa z nich to moje, jeszcze nieopierzone pisklaki, które mogłyby stanowić dla ciebie zagrożenie, dlatego też zmuszony byłem pozbawić cię na chwilę wolności. Po prostu bałem się zostawić cię z nimi samego. Niebawem wrócę.

Twój Amadeo.

Ach... te wampiry! Ktoś je powinien powystrzelać! Nie mógł mnie obudzić i powiedzieć mi tego osobiście, zamiast mnie straszyć? Położyłem się na łóżku i korzystając z chwili samotności, zacząłem snuć marzenia o przyszłości. W pokoju było dość ciepło, więc szybko pozbyłem się szlafroka i ułożyłem wygodnie na śliskim, chłodnym materiale. Obrócił się na brzuch i zgiętymi w kolanach nogami machałem w powietrzu. Zacząłem się nudzić, ale w sypialni zbytnio nie było co robić. Nie wiedziałem, czy mogę grzebać w szafkach, więc dla pewności niczego nie dotykałem. W końcu, z nudów udałem się do krainy Morfeusza.

Obudziłem się, bo zrobiło mi się dziwnie zimno. Chciałem wejść pod kołdrę, ale wtedy ujrzałem, że okno jest otwarte, a biała firanka powiewa niczym duch. Stanąłem gwałtownie na łóżku. Na dworze było już ciemno, a w pokoju panował półmrok. Zacząłem się rozglądać, ale niczego podejrzanego nie ujrzałem, miałem jednak pewność, że gdy zasypiałem, okno było zamknięte. Jeszcze raz dokładnie rozejrzałem się po pomieszczeniu i nie zauważyłem nic podejrzanego, póki nie spojrzałem na fotel stojący w koncie... Ktoś na nim siedział, było zbyt ciemno, bym mógł zobaczyć kto to, lecz miałem pewność, że to jakiś mężczyzna.

- Kim jesteś? - spytałem.

- Wiesz, że jesteś bardzo piękny? – usłyszałem w odpowiedzi. Nie poznałem głosu. Na pewno nie był to Amadeo, ani żaden z poznanych mi do tej pory osobników. Przestraszyłem się nie na żarty, ale postanowiłem trzymać fason. Miałem nadzieję, że mój klient szybko wróci i mnie uratuje, w razie gdyby tajemnicza postać zechciała mnie skrzywdzić... a sądząc po tonie, jakiego używał, miał niezbyt dobre zamiary.

- Dziękuję za komplement, ale czy mógłby mi pan powiedzieć, kim pan jest i co pan tu robi? -nie podobała mi się nazbyt pewna poza, w jakiej siedział ani jadowity głos, który bardziej przypomniał syk, niż mowę.

- Jestem domownikiem, przynajmniej na razie, Amadeo mówił, że jesteś śliczny, ale nie powiedział, że wyglądasz jak anioł. -W ciemności błysnęły ostre, białe zęby, a wśród nich dwa potężne, w pełni wysunięte kły wampira.

Nie zobaczyłem momentu, w którym wstał z fotela i podszedł do mnie. Pogłaskał mnie delikatnie po włosach i położył na poduszce kartkę ze szkicem. Spojrzałem na nią. Gdy uniosłem wzrok, wampira już nie było, a okno zostało znowu zamknięte. Rysunek przedstawiał mnie jak śpię, tylko mężczyzna dorysował mi czarne, wyrastające z pleców skrzydła. Moja twarz była tak wyraźnie odwzorowana, że czułem się, jakbym patrzył w lustro. Z szoku nie usłyszałem nawet, że drzwi do sypialni otworzyły się ze szczękiem. Siedziałem po turecku tyłem do wyjścia i nie potrafiłem oderwać oczu od kartki, było w niej coś hipnotyzującego. Usłyszałem, że Amadeo coś do mnie mówi, gdy mnie do siebie obrócił.

- Gabrielu?! Gabrielu, co się dzieje?! - jego słowa przebiły się przez mgłę, która na moment zaćmiła mój umysł. W jego głosie słychać było troskę i zmartwienie... i jakby odrobinę strachu.

- Kim był ten mężczyzna? - mój głos brzmiał dziwnie, jakby wcale nie był mój, tylko jakiegoś zombie ze starych horrorów.

- Jaki mężczyzna? -wampir potrząsnął mną gorączkowo, próbując ocucić ze stanu otępienia, w jaki wpadłem, ale nie na wiele się to zdało.

- Ten, który mnie narysował. - Obróciłem obrazek w jego stronę, nie wypuszczając go jednak z rąk. Amadeo spojrzał na rysunek z przestrachem.

- Frederick tu był?! Nic ci nie zrobił?! -potrząsał mną stale, ale ja nie byłem zdolny do szybkiej odpowiedzi, jakiej ode mnie wymagał.

- Tylko mnie narysował. - Mój głos nadal brzmiał jakbym siedział na samym dnie studni, był cichy, oddalony... po prostu echo mojego normalnego głosu.

- Jak tu wszedł? - Amadeo nagle zerwał się z klęczek i zaczął niespokojnie rozglądać po pokoju, jakby szukał tajnego przejścia lub dziury w ścianie.

- Chyba przez okno... jak się obudziłem już tu był. - Moje oczy nadal wpatrywały się w czarne skrzydła czule opatulające moją postać.

- I jesteś cały i zdrowy? - spytał znowu dla pewności, oglądając moją szyję, dłonie i uda - Mówił coś?

- Że jestem śliczny i narysował mi skrzydła - uśmiechnąłem się do śpiącego anioła. Amadeo wyrwał mi obrazek z ręki i pogniótł.

- Czemu to zrobiłeś? - mało nie rzuciłem się na niego z pięściami, choć pewnie ja bym na tym bardziej ucierpiał niż on, ale wtedy o tym nie myślałem. W ogóle nie myślałem o niczym, bo nie byłem w stanie.

- Bo nigdy byś się nie wyrwał z jego czaru. - Pogłaskał moje włosy. - To jego stara sztuczka. Jak się teraz czujesz? - spytał z troską. Czułem się dziwnie, choć teraz nie byłem już pod powierzchnią, jak jeszcze przed chwilą. Teraz oddychałem wynurzony pełną piersią.

- Lepiej, dziękuję. - Po chwili dodałem z westchnieniem.- Choć w sumie szkoda tego rysunku, spodobałby się Alexandrowi. – roztarłem ramię, gdyż nagle zrobiło mi się chłodno, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.

- Później cię na rysuję, jeśli tylko chcesz. - Uśmiechnął się, przytulając mnie mocno.

- Chce... ale nie będziesz mnie czarował tak jak tamten? - spytałem z przekorą, owijając wokół palców jego złote loki.

- Nie, tylko cię narysuję. Jak się czujesz, żołądek nadal boli? - skwapliwie zmienił temat.

- Nie, ale jestem głodny. - Wyszczerzyłem do niego wszystkie swoje ząbki i pocałowałem go w czubek nosa.

- No tak, nie pomyślałem o tym, my jemy rzadziej niż wy. Wybacz mi to niedopatrzenie. -Zakłopotał się.

- Spokojnie, wcześniej i tak bym niczego nie strawił. - Uśmiechnąłem się do niego.

- To się ubieraj, pójdziemy poszukać czegoś do zjedzenia. - Podniósł mnie z łóżka, jednak przez dłuższą chwilę nie wypuszczał z czułych objęć.

- Ubiorę się, jak oddasz mi moją torbę. -Powiedziałem żartobliwie, kiedy już postawił mnie na ziemi.

- Twoje rzeczy są w szafie. Nie zajrzałeś tam? - spytał zaskoczony.

- Nie chciałem ci grzebać po szafkach. - Roześmiałem się z zakłopotaniem.

- To twój pokój i twoje szafki, ale co muszę przyznać, dobrze cię wychowano. Mark odwala kawał dobrej roboty. - Nim się obejrzałem, wampir stał już przy szafie, otwierając ją na całą szerokość.

- Tego akurat nauczyli mnie rodzicie. - Powiedziałem dość smutno, gdyż wspomnienia o nich nadal bolały.

- Rodzice - spojrzał na mnie jakoś dziwnie, jakby to słowo było dla niego śmieszne.

- Tak. - odparłem hardo. - Najwspanialsi ludzie na świecie.

- Tak? To czemu teraz z nimi nie jesteś, tylko robisz to, co robisz? - zapytał z drwiną w głosie.

- Bo nie żyją. - Odparłem podłamany, a w pokoju nastała długa cisza.

- Ja... ja nie wiedziałem, przepraszam jeśli cię uraziłem, nie chciałem. - Odpowiedział w końcu zakłopotany wampir. Chciał jeszcze coś mówić, ale mu przerwałem.

- Nic się nie stało, ale nie chcę rozmawiać na ten temat. - Uciąłem twardo.

- Nie ma sprawy, ubieraj się i zejdziemy na dół.

Wyciągnąłem z szafy swoje rzeczy i na jego oczach się ubrałem.

W trakcie kolacji opróżniłem mu z zapasów całą lodówkę, mój wzmożony apetyt naprawdę zaczynał mnie przerażać. W salonie poznałem Katinę i Ludwika, pisklaki Amadea, jak mi ich przedstawił. Katina była młodsza, ale odznaczała się wyższym samozaparciem, jeśli chodziło o krew. Ludwik starała się trzymać ode mnie jak najdalej, ale mój zapach, tak go hipnotyzował, że co chwila się do mnie nieznacznie przybliżał, a gdy zdawał sobie sprawę z tego, co wyrabia, natychmiast się cofał. Gdzieś koło dwudziestej drugiej do pokoju wszedł Frederick. Usiadł w fotelu naprzeciwko mnie. Za każdym razem, gdy spojrzałem w jego kierunku, jego oczy miały inny kolor. Zacząłem się go poważnie bać, ten facet w żadnym wypadku mi się nie podobał. W końcu przeprosiliśmy wszystkich i Amadeo zabrał mnie do mojej sypialni. Zabolało, gdy we mnie wszedł, ale potem znów byłem w niebie. Jego płynne, szybkie ruchy dawały mi rozkosz, jaką moje ciało ledwo znosiło. Gdy wydawało mi się, że zaraz stracę przytomność z skrajnego wycieńczenia kolejnymi orgazmami, nareszcie skończył. Czułem w sobie jego namiętność, ociekały nią także moje pośladki i uda.

- Jutro rozpoczniemy lekcje, dziś odpocznij. - Okrył mnie kołdrą, ale ja wstałem pośpiesznie z łóżka.

- Co się dzieje ? - spytał, a ja znowu spojrzałem na dłoń, którą przed chwilą dotknąłem pośladków. Nie bolało mnie aż tak bardzo, bym mógł...

- Skąd ta krew? - chciałem na powrót sięgnąć dłonią do pupy. Amadeo złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, przyglądając się jej podejrzliwie.

- Jaka krew? - spytał w końcu, muskając moją dłoń kciukiem. - Przecież tu nic nie ma.

Dotknąłem drugą dłonią pośladków i pokazałem mu ją, ale było na niej tylko nasienie.

- Nie rozumiem. - siadłem na łóżku i zacząłem oglądać dłonie ze wszystkich stron.

- Co widziałeś?

- Krew! Była na ręce, a teraz jej nie ma! - nie rozumiałem co się dzieje. Zaczynałem naprawdę się bać o swoje zdrowie psychiczne.

- Wiem czyja to sprawka! - spojrzałem z nadzieją na Amadea, którego mina nie wróżyła nic dobrego. Na jego twarzy malowała się chęć mordu. - Gdyby nie to, że kiedyś uratował mi życie, to już dawno obdarłbym tego złośliwego trolla ze skóry.

- Frederick? - spytałem dla pewności.

- Tak.

- No, ale jak? - nie sądziłem, że wampiry mają takie zdolności.

- Normalnie miesza ci w głowie, ale nie martw się, zaraz się tym zajmę.

Wybiegł z pokoju nagi, po chwili usłyszałem jakieś trzaski i krzyki. Ból głowy, który trapił mnie od jakiegoś czasu minął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie minęła chwila, a z podjazdu z piskiem opon odjechało czarne BMW.

- No i już go nie ma. -powiedział Amadeo, całując mnie w policzek. Miałem wrażenie, że wprost zmaterializował mi się w łóżku. -Nie uważasz, że powinniśmy uczcić wyjazd niedobrego wampira? -uśmiechnął się do mnie lubieżnie i zaczął muskać zębami płatek mojego ucha.

- No nie wiem. - Droczyłem się. - Chyba jednak jestem zbyt zmęczony, na kolejne dzikie harce.

Usiadł mi na biodrach, ignorując moje słowa, a ja korzystając z okazji palnąłem. -To teraz ja jestem seme, a ty uke.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro