TOM II Część 6
Zrezygnowany usiadłem na łóżku i wtedy pod ręką poczułem coś złożonego na cztery części. Obejrzałem kartkę, która okazała się listem, napisanym pięknym, wijącym się pismem.
Drogi Gabrielu
Wybacz mi, że zamknąłem cię w pokoju, ale byłem zmuszony pilnie wyjść. W domu prócz mnie mieszkają jeszcze trzy wampiry. Dwa z nich to moje, jeszcze nieopierzone pisklaki, które mogłyby stanowić dla ciebie zagrożenie, dlatego też zmuszony byłem pozbawić cię na chwilę wolności. Po prostu bałem się zostawić cię z nimi samego. Niebawem wrócę.
Twój Amadeo.
Ach... te wampiry! Ktoś je powinien powystrzelać! Nie mógł mnie obudzić i powiedzieć mi tego osobiście, zamiast mnie straszyć? Położyłem się na łóżku i korzystając z chwili samotności, zacząłem snuć marzenia o przyszłości. W pokoju było dość ciepło, więc szybko pozbyłem się szlafroka i ułożyłem wygodnie na śliskim, chłodnym materiale. Obrócił się na brzuch i zgiętymi w kolanach nogami machałem w powietrzu. Zacząłem się nudzić, ale w sypialni zbytnio nie było co robić. Nie wiedziałem, czy mogę grzebać w szafkach, więc dla pewności niczego nie dotykałem. W końcu, z nudów udałem się do krainy Morfeusza.
Obudziłem się, bo zrobiło mi się dziwnie zimno. Chciałem wejść pod kołdrę, ale wtedy ujrzałem, że okno jest otwarte, a biała firanka powiewa niczym duch. Stanąłem gwałtownie na łóżku. Na dworze było już ciemno, a w pokoju panował półmrok. Zacząłem się rozglądać, ale niczego podejrzanego nie ujrzałem, miałem jednak pewność, że gdy zasypiałem, okno było zamknięte. Jeszcze raz dokładnie rozejrzałem się po pomieszczeniu i nie zauważyłem nic podejrzanego, póki nie spojrzałem na fotel stojący w koncie... Ktoś na nim siedział, było zbyt ciemno, bym mógł zobaczyć kto to, lecz miałem pewność, że to jakiś mężczyzna.
- Kim jesteś? - spytałem.
- Wiesz, że jesteś bardzo piękny? – usłyszałem w odpowiedzi. Nie poznałem głosu. Na pewno nie był to Amadeo, ani żaden z poznanych mi do tej pory osobników. Przestraszyłem się nie na żarty, ale postanowiłem trzymać fason. Miałem nadzieję, że mój klient szybko wróci i mnie uratuje, w razie gdyby tajemnicza postać zechciała mnie skrzywdzić... a sądząc po tonie, jakiego używał, miał niezbyt dobre zamiary.
- Dziękuję za komplement, ale czy mógłby mi pan powiedzieć, kim pan jest i co pan tu robi? -nie podobała mi się nazbyt pewna poza, w jakiej siedział ani jadowity głos, który bardziej przypomniał syk, niż mowę.
- Jestem domownikiem, przynajmniej na razie, Amadeo mówił, że jesteś śliczny, ale nie powiedział, że wyglądasz jak anioł. -W ciemności błysnęły ostre, białe zęby, a wśród nich dwa potężne, w pełni wysunięte kły wampira.
Nie zobaczyłem momentu, w którym wstał z fotela i podszedł do mnie. Pogłaskał mnie delikatnie po włosach i położył na poduszce kartkę ze szkicem. Spojrzałem na nią. Gdy uniosłem wzrok, wampira już nie było, a okno zostało znowu zamknięte. Rysunek przedstawiał mnie jak śpię, tylko mężczyzna dorysował mi czarne, wyrastające z pleców skrzydła. Moja twarz była tak wyraźnie odwzorowana, że czułem się, jakbym patrzył w lustro. Z szoku nie usłyszałem nawet, że drzwi do sypialni otworzyły się ze szczękiem. Siedziałem po turecku tyłem do wyjścia i nie potrafiłem oderwać oczu od kartki, było w niej coś hipnotyzującego. Usłyszałem, że Amadeo coś do mnie mówi, gdy mnie do siebie obrócił.
- Gabrielu?! Gabrielu, co się dzieje?! - jego słowa przebiły się przez mgłę, która na moment zaćmiła mój umysł. W jego głosie słychać było troskę i zmartwienie... i jakby odrobinę strachu.
- Kim był ten mężczyzna? - mój głos brzmiał dziwnie, jakby wcale nie był mój, tylko jakiegoś zombie ze starych horrorów.
- Jaki mężczyzna? -wampir potrząsnął mną gorączkowo, próbując ocucić ze stanu otępienia, w jaki wpadłem, ale nie na wiele się to zdało.
- Ten, który mnie narysował. - Obróciłem obrazek w jego stronę, nie wypuszczając go jednak z rąk. Amadeo spojrzał na rysunek z przestrachem.
- Frederick tu był?! Nic ci nie zrobił?! -potrząsał mną stale, ale ja nie byłem zdolny do szybkiej odpowiedzi, jakiej ode mnie wymagał.
- Tylko mnie narysował. - Mój głos nadal brzmiał jakbym siedział na samym dnie studni, był cichy, oddalony... po prostu echo mojego normalnego głosu.
- Jak tu wszedł? - Amadeo nagle zerwał się z klęczek i zaczął niespokojnie rozglądać po pokoju, jakby szukał tajnego przejścia lub dziury w ścianie.
- Chyba przez okno... jak się obudziłem już tu był. - Moje oczy nadal wpatrywały się w czarne skrzydła czule opatulające moją postać.
- I jesteś cały i zdrowy? - spytał znowu dla pewności, oglądając moją szyję, dłonie i uda - Mówił coś?
- Że jestem śliczny i narysował mi skrzydła - uśmiechnąłem się do śpiącego anioła. Amadeo wyrwał mi obrazek z ręki i pogniótł.
- Czemu to zrobiłeś? - mało nie rzuciłem się na niego z pięściami, choć pewnie ja bym na tym bardziej ucierpiał niż on, ale wtedy o tym nie myślałem. W ogóle nie myślałem o niczym, bo nie byłem w stanie.
- Bo nigdy byś się nie wyrwał z jego czaru. - Pogłaskał moje włosy. - To jego stara sztuczka. Jak się teraz czujesz? - spytał z troską. Czułem się dziwnie, choć teraz nie byłem już pod powierzchnią, jak jeszcze przed chwilą. Teraz oddychałem wynurzony pełną piersią.
- Lepiej, dziękuję. - Po chwili dodałem z westchnieniem.- Choć w sumie szkoda tego rysunku, spodobałby się Alexandrowi. – roztarłem ramię, gdyż nagle zrobiło mi się chłodno, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Później cię na rysuję, jeśli tylko chcesz. - Uśmiechnął się, przytulając mnie mocno.
- Chce... ale nie będziesz mnie czarował tak jak tamten? - spytałem z przekorą, owijając wokół palców jego złote loki.
- Nie, tylko cię narysuję. Jak się czujesz, żołądek nadal boli? - skwapliwie zmienił temat.
- Nie, ale jestem głodny. - Wyszczerzyłem do niego wszystkie swoje ząbki i pocałowałem go w czubek nosa.
- No tak, nie pomyślałem o tym, my jemy rzadziej niż wy. Wybacz mi to niedopatrzenie. -Zakłopotał się.
- Spokojnie, wcześniej i tak bym niczego nie strawił. - Uśmiechnąłem się do niego.
- To się ubieraj, pójdziemy poszukać czegoś do zjedzenia. - Podniósł mnie z łóżka, jednak przez dłuższą chwilę nie wypuszczał z czułych objęć.
- Ubiorę się, jak oddasz mi moją torbę. -Powiedziałem żartobliwie, kiedy już postawił mnie na ziemi.
- Twoje rzeczy są w szafie. Nie zajrzałeś tam? - spytał zaskoczony.
- Nie chciałem ci grzebać po szafkach. - Roześmiałem się z zakłopotaniem.
- To twój pokój i twoje szafki, ale co muszę przyznać, dobrze cię wychowano. Mark odwala kawał dobrej roboty. - Nim się obejrzałem, wampir stał już przy szafie, otwierając ją na całą szerokość.
- Tego akurat nauczyli mnie rodzicie. - Powiedziałem dość smutno, gdyż wspomnienia o nich nadal bolały.
- Rodzice - spojrzał na mnie jakoś dziwnie, jakby to słowo było dla niego śmieszne.
- Tak. - odparłem hardo. - Najwspanialsi ludzie na świecie.
- Tak? To czemu teraz z nimi nie jesteś, tylko robisz to, co robisz? - zapytał z drwiną w głosie.
- Bo nie żyją. - Odparłem podłamany, a w pokoju nastała długa cisza.
- Ja... ja nie wiedziałem, przepraszam jeśli cię uraziłem, nie chciałem. - Odpowiedział w końcu zakłopotany wampir. Chciał jeszcze coś mówić, ale mu przerwałem.
- Nic się nie stało, ale nie chcę rozmawiać na ten temat. - Uciąłem twardo.
- Nie ma sprawy, ubieraj się i zejdziemy na dół.
Wyciągnąłem z szafy swoje rzeczy i na jego oczach się ubrałem.
W trakcie kolacji opróżniłem mu z zapasów całą lodówkę, mój wzmożony apetyt naprawdę zaczynał mnie przerażać. W salonie poznałem Katinę i Ludwika, pisklaki Amadea, jak mi ich przedstawił. Katina była młodsza, ale odznaczała się wyższym samozaparciem, jeśli chodziło o krew. Ludwik starała się trzymać ode mnie jak najdalej, ale mój zapach, tak go hipnotyzował, że co chwila się do mnie nieznacznie przybliżał, a gdy zdawał sobie sprawę z tego, co wyrabia, natychmiast się cofał. Gdzieś koło dwudziestej drugiej do pokoju wszedł Frederick. Usiadł w fotelu naprzeciwko mnie. Za każdym razem, gdy spojrzałem w jego kierunku, jego oczy miały inny kolor. Zacząłem się go poważnie bać, ten facet w żadnym wypadku mi się nie podobał. W końcu przeprosiliśmy wszystkich i Amadeo zabrał mnie do mojej sypialni. Zabolało, gdy we mnie wszedł, ale potem znów byłem w niebie. Jego płynne, szybkie ruchy dawały mi rozkosz, jaką moje ciało ledwo znosiło. Gdy wydawało mi się, że zaraz stracę przytomność z skrajnego wycieńczenia kolejnymi orgazmami, nareszcie skończył. Czułem w sobie jego namiętność, ociekały nią także moje pośladki i uda.
- Jutro rozpoczniemy lekcje, dziś odpocznij. - Okrył mnie kołdrą, ale ja wstałem pośpiesznie z łóżka.
- Co się dzieje ? - spytał, a ja znowu spojrzałem na dłoń, którą przed chwilą dotknąłem pośladków. Nie bolało mnie aż tak bardzo, bym mógł...
- Skąd ta krew? - chciałem na powrót sięgnąć dłonią do pupy. Amadeo złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, przyglądając się jej podejrzliwie.
- Jaka krew? - spytał w końcu, muskając moją dłoń kciukiem. - Przecież tu nic nie ma.
Dotknąłem drugą dłonią pośladków i pokazałem mu ją, ale było na niej tylko nasienie.
- Nie rozumiem. - siadłem na łóżku i zacząłem oglądać dłonie ze wszystkich stron.
- Co widziałeś?
- Krew! Była na ręce, a teraz jej nie ma! - nie rozumiałem co się dzieje. Zaczynałem naprawdę się bać o swoje zdrowie psychiczne.
- Wiem czyja to sprawka! - spojrzałem z nadzieją na Amadea, którego mina nie wróżyła nic dobrego. Na jego twarzy malowała się chęć mordu. - Gdyby nie to, że kiedyś uratował mi życie, to już dawno obdarłbym tego złośliwego trolla ze skóry.
- Frederick? - spytałem dla pewności.
- Tak.
- No, ale jak? - nie sądziłem, że wampiry mają takie zdolności.
- Normalnie miesza ci w głowie, ale nie martw się, zaraz się tym zajmę.
Wybiegł z pokoju nagi, po chwili usłyszałem jakieś trzaski i krzyki. Ból głowy, który trapił mnie od jakiegoś czasu minął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie minęła chwila, a z podjazdu z piskiem opon odjechało czarne BMW.
- No i już go nie ma. -powiedział Amadeo, całując mnie w policzek. Miałem wrażenie, że wprost zmaterializował mi się w łóżku. -Nie uważasz, że powinniśmy uczcić wyjazd niedobrego wampira? -uśmiechnął się do mnie lubieżnie i zaczął muskać zębami płatek mojego ucha.
- No nie wiem. - Droczyłem się. - Chyba jednak jestem zbyt zmęczony, na kolejne dzikie harce.
Usiadł mi na biodrach, ignorując moje słowa, a ja korzystając z okazji palnąłem. -To teraz ja jestem seme, a ty uke.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro