TOM II Część 4
Nad ranem Bachus zabrał mnie najprawdopodobniej do swojej sypialni. Wtulony w jego zimny bok przespałem cały dzień. Wieczorem obudziłem się tylko po to, by zjeść obfitą kolację i znów zapaść w przyjemny sen. Rano obudziły mnie czyjeś dłonie gmerające w moim tyłku. Otworzyłem oczy i ujrzałem wampira -doktora.
- Jak się czujesz aniołku? –spytał, sięgając dłonią do tacy leżącej obok mnie i biorąc stamtąd dziwną maść. -Nie ruszaj się przez chwilkę, dobrze? -poczułem jak rozprowadza mazidło zarówno wewnątrz, jak z zewnątrz mojego zwieracza.
- Dobrze, ale chce mi się spać.
- Przespałeś już ponad dobę. -Ściągnął rękawiczki i podszedł do mojej głowy, by poświecić mi latareczką po oczach.
- Wiem, ale nadal jestem bardzo zmęczony. -Obróciłem głowę do poduszki, gdy tylko skończył zabawy z świeceniem po oczach.
- Uważam jednak, że powinieneś wstać i trochę się poruszać. -Złapał mnie za ramie, obracając do siebie. -Potem odwiozę cię do Marka.
Przy jego pomocy, wykąpałem się, a potem ubrałem. Ze schodów jednak on mnie zniósł, bo nie byłem wstanie wykonać tego sam. Nie wiedziałem, że można mieć zakwasy w mięśniach odbytu. Byłem koszmarnie zmęczony. Przespałem całą podróż samochodem, do łóżka też mnie zaniesiono, bo nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, więc udawałem, że po prostu śpię. Nie dano mi jednak długo odpocząć, po południu przyszedł do mnie Raphael i kazał mi wstać z łóżka.
- Jak się nie zaczniesz ruszać, to nigdy nie wydalisz z organizmu wampirzej krwi i będziesz spał do końca życia! –warknął, kiedy nie chciałem się podnieść z łóżka.
- Ale ja je... –ziewnąłem. - ...stem taki zmęczony. -Podrapałem się po zawartości bokserek, które miałem na sobie.
- Tak jest zawsze. -Rozwichrzył mi włosy dłonią.
Podniósł mnie z łóżka, ubrał w luźne ciuchy i z pomocą Jareda, zabrał do siłowni. Czułem się tak, jakbym znów był na fizjoterapii. Poruszali moim ciałem, zginali kolana, ręce, męczyli i dręczyli przez dobre dwie godziny. Pod koniec, o dziwo, odzyskałem siły i mogłem już ćwiczyć sam . Z każdym skłonem lub brzuszkiem zmęczenie ustępowało, co jednak oznaczało, że mój organizm zaczął normalną pracę. Wylądowałem w kiblu na dobrą godzinę, czyszcząc swój organizm z wszystkiego, co kiedykolwiek się tam znalazło. Gdy w końcu stamtąd wyszedłem, byłem równie słaby i zmęczony jak rano. Chłopaki śmiali się ze mnie, jednak twierdząc, że to najnormalniejszy objaw po spożyciu takiej ilości wampirzej krwi.
Gdy w końcu dociągnąłem się do jadalni, okazała się, że obiad już dawno się skoczył, a do kolacji jeszcze daleko, jednak Mark o mnie nie zapomniał i zalecił pani kucharce przygotowanie specjalnej porcji dla mnie, która czekała na w lodówce od rana. Dostałem talerz pełen mięsa i gęsty mus z czerwonych buraków do wypicia. Chciało mi się rzygać na sam jego widok, ale pod bacznym okiem moich opiekunów byłem zmuszony to wypić do dna. Smakowało równie okropnie, jak wyglądało. Poza tym, bardzo przypominało mi zawartość kielicha, jakim uraczył mnie Bachus. Za to mięsko -paluszki lizać. Dawno nie jadłem niczego usmażonego na tłuszczu, niebo w gębie.
Jeszcze dobrze nie opróżniłem talerza a Raphael wrzasnął z salonu, że mam biec na górę i się pakować, bo jedziemy do Vladimira. „Biec” -w moim wykonaniu wyglądało, jak spacer żółwia. Stawiałem małe kroczki, żeby nie urazić mojego naruszonego tyłka, który rwał i piekł przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Nie bardzo miałem ochotę jechać. Byłem zmęczony, a raczej wypompowany tą całą sytuacją. Jedyne, na co miałem ochotę, to długa, relaksująca kąpiel, masaż a potem łóżeczko, ale nie <Gabriel idź na górę szybciutko, pakuj się, bo już jesteśmy spóźnieni>. Miałem go ochotę zamordować, albo przynajmniej mu walnąć, ale oczywiście nie mogłem, tylko niemal bez szemrania wykonałem jego polecenia.
Kiedy wsadziłem swój obolały tyłek w samolot, usłyszałem:
- W ten weekend nie będziesz się obijał, razem z Vladimirem damy ci kilka lekcji pokazowych. -Uśmiechnął się do swoich myśli, zapinając pas bezpieczeństwa przed startem.
- Czy to konieczne? –spytałem, szarpiąc się z przeklętym pasem, który nie chciał za żadne skarby się zapiąć. -Jestem skonany -ziewnąłem dla podkreślania swych słów.
- Słuchaj, wampir, mimo wielu podobieństw, to nie człowiek. Teraz nie tylko będziesz musiał pilnować gumki, ale też tego, by nie wypił z ciebie całej krwi. -Przeraziłem się na te słowa, nie sądziłem, że to będzie należało do moich obowiązków. –Co poniektórym potrzeba przypominać o umiarze. Musisz się nauczyć jak reagować na nowe bodźce. -Samolot zaczął kołować, szykując się do startu. -Wiesz już dobrze, jak ciężko jest się powstrzymać, jak piją twoją krew. -Dotknął dłonią swojej szyi, przejeżdżając palcem po malince, która się tam znajdowała. -A ty nie tylko siebie musisz powstrzymać, ale także swojego partnera, który, rozsmakowany w krwi, nie umie się zatrzymać. Pamiętaj także, jak oni są silni i, że choćby twój najmocniejszy cios może ich jedynie przywrócić do świadomości, niźli powstrzymać.
- Rozumiem -szepnąłem przerażony.
- Do poniedziałku będziemy u Vladimira, a potem przyjedzie po ciebie Amadeo. -Samolot wystartował, wbijając mnie w fotel. Nienawidziłem tej fazy lotu.
- To będzie trening, czy klient. -Nie bardzo miałem ochotę na ponowne spotkanie z nim, było w nim coś, co mnie przerażało.
- Klient i trening w jednym. Amadeo nauczy cię panować nad sobą, ale płaci jak normalny klient zrozumiałeś? -Patrzyłem jak bawi się nitką wychodzącą z pokrowca czarno -czerwonego fotela.
- Tak. -Ziewnąłem, bo coraz bardziej zacząłem odczuwać oznaki zmęczenia, które zeszło na drugi plan podczas szału pakowania się.
Bałem się trochę, ale przecież znałem oba wampiry, wiedziałem, ze nie zrobią mi krzywdy, a przynajmniej miałem taką nadzieję.
Nim się obejrzałem, zapadłem w niespokojną drzemkę. Śniła mi się inicjacja, głównie te nieprzyjemne i najbardziej upokarzające momenty. Raphael obudził mnie twierdząc, że płakałem przez sen. Śniło mi się coś, czego nie rozumiałem, to właśnie ta cześć najbardziej mnie przeraziła. Gdy uniosłem głowę znad stołu, ujrzałem moich rodziców stojących po przeciwnych stronach Bachusa. Patrzyli na mnie z politowaniem, kręcili głowami, nie chciałem patrzeć na usta mojej matki mówiące: „Wstydzę się ciebie!” i ojca: „Popatrz co ze sobą zrobiłeś!”. A gdy obróciłem, głowę do tyłu, zobaczyłem, że klapsy zadaje mi mój wuj, który, między jednym a drugim ciosem wrzeszczy, że jestem kurwą i nadaję się tylko do dawania dupy. Pierwszy raz widziałem we śnie tak wyraźnie swoich rodziców, a jednocześnie po raz pierwszy tak bardzo nie chciałem ich widzieć. Moja matka była taką piękną kobietą, wdałem się w nią, nie w ojca, który był potężnej budowy ciała. Kiedy mieszkałem jeszcze u wuja, żałowałem, że nie jestem taki wysoki i silny, jak mój tata. Wtedy mógłbym się bronić.
Sen rozbił mnie całkowicie. Jeśli miałem zły humor przed wylotem, to teraz przybrał on najpaskudniejszą ze swoich form. Raphael podejrzliwie mi się przypatrywał, ale nie podjął tematu. To ja go zacząłem, gdy wsiedliśmy do auta.
- Myślisz, że moi rodzie wstydzą się mnie? -Nie patrzyłem na niego zadając to pytanie, udawałem, że strasznie zafrapował mnie widok za oknem.
- Niby, za co? -spytał zaskoczony, odrywając się do lektury gazety.
- Jestem dziwką -powiedziałem cichutko.
- Ja też i co z tego? -Złapał mnie za brodę obracając moją twarz tak, by spojrzeć mi w oczy.
- Oni byli katolikami, a ja -przełknąłem łzy, które zaczęły we mnie wzbierać -oddaje swoje ciało za pieniądze -po czym już ciszej dodałem -i to mężczyzną. -Przetarłem oczy dla niepoznaki, wycierając w ten sposób nieznośną łzę, która chciała spłynąć mi z oka.
- Co cię wzięło na takie przemyślenia? -Pogłaskał mój policzek, przyciągając mnie bliżej siebie i otaczając drugim ramieniem. -Co ci się śniło? -Jak łatwo mnie rozgryzł.
- Coś bardzo nieprzyjemnego. -Na moje słowa jedynie westchnął i roztargał mi włosy.
- Posłuchaj mnie. Idę o zakład, że twoi rodzicie, gdziekolwiek teraz są, kochają cię, nie wiem, czy są z ciebie dumni, czy nie, ale na pewno zrozumieliby, że robisz to po to żeby przeżyć. -Pokiwałem głową w odpowiedzi. -Ja nie miałem takich dylematów. Moja matka, tak jak my, była dziwką, ojcem pewnie któryś z klientów lub jej sutener. Zapiała się na śmierć, kiedy miałem 12 lat, co mogłem robić? -Wiedziałem, że nie liczy na odpowiedź, tylko bardziej wtuliłem się w jego bok, chciałem mu dodać otuchy, gdyż chciałem poznać jego historię. -Niczego nie potrafiłem oprócz... W końcu się przemogłem, byłem głodny, zmarznięty i całkiem sam bez niczyjej pomocy. Ściągnąłem bluzę i w za dużym podkoszulku i przetartych dżinsach, które w ogóle nie nadawały mi żadnego uroku, stanąłem na ulicy obleganej przez męskie prostytutki. Byłem brudny i kaszlałem, bo się przeziębiłem. Auta przejeżdżały obok mnie, ale żaden kierowca nie zdecydował się przy mnie zatrzymać i zabrać mnie do ciepłego i suchego wnętrza samochodu. Klienci mojej matki nie raz się do mnie dobierali i nie raz mnie mieli, wiedziałem, na co się piszę, mimo to, strasznie się bałem. W końcu koło mnie zatrzymał się czarny mercedes... -Zamilkł na dłuższą chwilę.
- To był Mark? –dopowiedziałem, starając się uśmiechem dodać mu otuchy. Wiedziałem, że te wydarzenia nadal są dla niego żywe i, że go bolą.
- Nie. -Uśmiechnął się do mnie słabo wplatając mi palce we włosy i, w ten sposób, delikatnie masując mi skórę głowy. -To był Daniel, jeden z nas. Był diabelnie przystojny, wypielęgnowany, po raz pierwszy w życiu widziałem kogoś takiego na żywo. Jak ja chciałem tak wyglądać. Dotknąłem swojego brzucha, ale pod palcami wyczułem same żebra obleczone skórą, a u niego przy każdym oddechu poruszały się twarde mięśnie. Byłem przeszczęśliwy, że wybrał mnie ktoś taki. Już sobie wyobrażałem jak będę go dotykał. Długie ciemno purpurowe włosy miał spięte w gruby warkocz. Dotknąłem swoich złotych, ale wtedy tak brudnych, że niemal szarych włosów. On zamiast jednak zabrać mnie do swojego domu na szybki numerek, zaczął mi opowiadać o miejscu, które nazywał domem. Zabrał mnie do Marka, nie spodobałem się mu, ale Daniel się nie poddał. Zabrał mnie do siebie i porządnie wyszorował, ubrał w śliczne ciuchy, po czym na powrót zaprowadził do gabinetu. Mimo wszystko, Mark nie chciał się zgodzić, bo byłem za młody. Nie odesłał mnie jednak z powrotem na ulicę. Przez pierwsze dwa lata szorowałem podłogi, sprzątałem pokoje, a w wolnym czasie Daniel uczył mnie. To dzięki niemu teraz żyję, gdybym został na ulicy... -Nie skończył zdania. Po prostu pokręcił głową jak gdyby odganiając od siebie złe myśli.
- To ile ty już lat jesteś u Marka? -spytałem po dłuższej chwili ciszy.
- Już prawie dziewięć. -Uśmiechnął się.
- A co potem? - W mojej głowie rodził się plan.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Dlatego jeszcze nie odszedłem. -Widziałem zakłopotanie malujące się na jego twarzy.
- A mogę coś ci zaproponować? -Odpiąłem pas i wgramoliłem się mu na kolana, szepcząc do ucha.
- Tak.
- Bo widzisz, ja mam pewien plan, co potem, ale ja nie chcę sam, nie umiem sam.
- To znaczy? -Objął mnie szczelniej ramieniem, poprawiając mnie sobie na kolanach.
- Może zamieszkamy razem, kupimy dom przy plaży i otworzymy mały sklepik z pamiątkami i sprzętem surfingowym? -Uśmiechnął się do mnie, po czym na powrót zafrasował.
- Ciekawy pomysł, ale nie wolałbyś związać się z kimś z zewnątrz? Z kimś, kogo pokochasz?
- Ja raczej z nikim... Potem... -Pokiwał głową, że rozumie. -Będziemy wspólnikami.
- Przemyślę twoją propozycję. -Zakończyliśmy rozmowę, bo dojechaliśmy na miejsce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro