Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM II Część 19

Tak wiem, jestem złym bogiem.... Bahahahaha...

***

Musiałem zabrać Patricka na zakupy, bo mały troll w szybkim tempie, zmieniał się w dużego trolla. Jak się okazało, Chris też miał wolne, więc zabrałem go z nami. Szykowało się miłe popołudnie. Gdy prowadziłem auto, moja ręka dziwnym trafem z dźwigni zmiany biegów bardzo często lądowała na kolanie mojego ukochanego. To był naprawdę miły dzień, śmialiśmy się, objadaliśmy słodyczami. Chris znalazł spodnie, w których wyglądał naprawdę bosko. Nawet troll kupił masę rzeczy, w których wyglądał znośnie. Było już po zmroku, gdy wyszliśmy z jasno oświetlonego centrum handlowego. Chris chciał prowadzić. Nie mogłem się nie zgodzić, gdy tak się do mnie uśmiechał. Prawdę mówiąc miałem ochotę pchnąć go na maskę i kochać się z nim długo i namiętnie. Drażniąc się z nim długo zwlekałem, by się w końcu zgodzić. Pocałował mnie namiętnie, by odwrócić moją uwagę od tego, że wyciągnął mi z kieszeni dżinsów kluczyki. Gdybym wiedział, co się wydarzy nigdy nie dałbym mu tych kluczyków, choćby gotów był odprawić tu striptiz.

Nie jechaliśmy szybko, przecież nigdzie nam się nie śpieszyło. To auto pojawiło się znikąd...HUK... i nasz samochód dachował. Byłem przytomny, ale pas nie chciał się rozpiąć. Spojrzałem na miejsce obok, za kierownicą nikogo nie było. Słyszałem jęki Patricka z tylnego siedzenia. Sięgnąłem do schowka, w tym samym czasie poczułem zapach benzyny, wiedziałem, że muszę się śpieszyć, bo jeszcze chwila i zostaną z nas skwarki. Znalazłem scyzoryk i udało się -przeciąłem pas. Spadłem z siedzenia, szkło lezące pode mną głucho zagrzechotało, wiedziałem, że dzięki niemu mam kilka nowych zranień, ale nie to teraz zajmowało moje myśli. Moje drzwi nie chciały się otworzyć, były poważnie wgniecione, zastanawiałem się jakim cudem moje nogi są całe, miałem wiele szczęścia. Wtedy też ujrzałem, że przedniej szyby nie ma. Przeczołgałem się przez siedzenia i odciąłem Patricka. Z czoła ciekła mu krew i był na wpół przytomny, rana jednak nie wydawał się zbyt poważna… przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wyciągnąłem go z auta. Odciągnąłem go daleko, mimo iż nieświadomie dość mocno mi przy tym przeszkadzał. W moim udzie tkwił spory kawałek metalu, nie zauważyłem tego z początku, dopiero gdy zdałem sobie z tego sprawę zaczęło mnie boleć.

Auto wybuchło.

Rozglądałem się... nigdzie nie było Chrisa. Krzyczałem jego imię. Jakaś kobieta do mnie podeszła. Kazała mi się nie ruszać, czy coś, ale ja nie byłem ważny, nie mogłem przecież znaleźć mojego szczęścia. W końcu go wypatrzyłem. Był tam, leżał bez ruchu. Starałem się iść jak najszybciej, mimo że tę przeklętą nogę musiałem niemal ciągnąc za sobą. Leżał w szkle, jego ciało było pocięte, jednak zachował przytomność. Złapałem go za rękę. Tak dziwnie łapał powietrze... tak chrapliwie. Obejrzałem się, by zobaczyć co dzieje się z Patrickiem. Ta kobieta się nim zajmowała. Gdy zwróciłem oczy na Chrisa, już nie był przytomny. Ratownik, który nie wiem skąd wziął się koło nas, odepchnął mnie i zaczęli mu robić sztuczne oddychanie. Potem ten drugi wrzasnął:

- Jest puls! Zabieramy go! Szybko!

Patrzyłem jak przenoszą go na nosze apotem wkładają do karetki.

Ktoś podszedł do mnie. Zabrali mnie do szpitala. Chirurg wyciągnął mi z nogi metal, a potem zaszył ranę. Opatrzono mi wszystkie skaleczenia i dano środek przeciwbólowy. Prawie nie zwracałem uwagi, co ze mną robili.

Od dobrych dziesięciu minut kłóciłem się z pielęgniarką, że ma mnie zabrać do Chrisa, gdy do sali wszedł Mark. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na mnie, bym wiedział, że ...... przytulił mnie. A potem zaniósł dwa pomieszczenia dalej. Na stole z rurką w ustach leżał mój archanioł. Wyglądał tak spokojnie, nie mogłem uwierzyć, że...to było niemożliwe. Od razu złapałem go za dłoń, była ciepła i taka delikatna, tak jak zawsze. Lekarz zaczął mówić:

- Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale miał rozległy krwotok wewnętrzny i uszkodzony kręgosłup. Nawet gdybyśmy zdołali go utrzymać przy życiu, nie mógłby się nigdy ruszyć.

To oczywiście była nieprawda! Gdyby tylko przeżył, oni by go wyleczyli. Nie płakałem, robił to za mnie Mark. Ja siedziałem sztywno na tym pierdolonym krześle i nadal nie wierzyłem, że kolejna osoba, którą kochałem... Nie umiem wypowiedzieć tego słowa, nie potrafię.

- Czy można wyciągnąć tę rurkę? –spytałem, wskazując na plastikowe ustrojstwo, tak nie pasujące do jego słodkich ust, które jeszcze niedawno całowały mnie z pełną miłością.

- Niestety nie aż do przyjścia koronera. - Spojrzałem na nich, wszyscy byli smutni, Mark ocierał twarz bawełnianą chusteczką. Wiedziałem, że ma w kieszeni ze dwie paczki chusteczek higienicznych, którymi zawsze nas częstował, mimo że sam używał tych z materiału.

- Wtedy będzie już za późno.- Mój głos zabrzmiał dziwnie płaczliwie, ale też zdecydowanie.

Nikt mnie nie powstrzymał. Oderwałem plaster, a potem wyszarpnąłem plastik z gardła mojego ukochanego. Gdy to zrobiłem, ostatni raz go pocałowałem. Nie smakował tak jak zwykle... smakował krwią i plastikiem. Zamknąłem mu usta i na koniec pogłaskałem jeszcze po policzku. Chciałem stamtąd uciekać, nie mogłem zostać ani chwili dłużej, bałem się, że zaraz zacznę krzyczeć, jeśli nie przestanę na niego patrzeć.

- Co z Patrickiem? - spytałem, a mój głos brzmiał tak beznamiętnie, jak jeszcze nigdy.

- Wszystko w porządku, lekarz mówi, że ma wstrząśnienie mózgu, ale to nic poważnego.

Zauważyłem, że lekarze wyszli, tylko w kącie pokoju stała młoda, przestraszona pielęgniarka. Mark już nie płakał, ale jego głos nadal się łamał, gdy odpowiadał na moje pytanie.

- Czy ja muszę tu zostać? - nie patrzyłem już na ciało leżące na stole. Nie mogłem. Obróciłem się w stronę wyjścia i (dzięki niech będą wszystkim okrutnym bogom rządzących tym światem) usłyszałem:

- Nie.

Nie potrafiłem zrozumieć skąd wzięła się ta straszna ulga i w żadnym stopniu mnie ona nie cieszyła.

- Zatem proszę zawieźć mnie do domu, albo przynajmniej wezwij mi taksówkę. Po tych słowach opuściłem gabinet, a ktoś podszedł do mnie pchając wózek inwalidzki, na którym siadłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro