Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM II Część 18


Chris wyjechał na dwa tygodnie ze swoim klientem, więc tego dnia nie było sensu siedzieć dłużej.
Szykowałem się właśnie do snu, gdy Patrick wpadł, oczywiście bez pukania do mojego pokoju.
- Mark prosi byś do niego przyszedł.
Nałożyłem na siebie koszulkę i wyszedłem.
- Coś się stało? - Spytałem, gdy tylko przekroczyłem próg gabinetu.
- W sobotę jest orgia u Bachusa - powiedział nie patrząc na mnie, znów przeglądał jakieś dokumenty
- Wiem idę z Amadem. -Uśmiechnąłem się do niego, ale jego mina dalej pozostawała chłodna.
- Nie. Bachus cię zaprosił. -Wyrzucił z siebie naraz.
- Co takiego? -Już wiedziałem, że coś się szykuje, a on mi czegoś nie mówi.
- Będziesz towarzyszem Bachusa.-Dodał już znacznie spokojniej siląc się na blady uśmiech.
- Serio? -Zrobiłem wielkie oczy. On jednak spojrzał na mnie, jak na dziecko specjalnej troski, po czym wrócił do przeglądania dokumentów.
Nie mogłem uwierzyć, że na kolejnej imprezie miałem stać się towarzyszem samego Mistrza, było to dziwne, gdyż on rzadko przychodził z kimkolwiek. Wolał obserwować niż się bawić.

Siedziałem ubrany w szarą szatę u stup mojego klienta. On głaskał mnie po włosach, poił winem i karmił truskawkami, świetnie się bawiłem, choć miałem dziwne przeczucie, że coś się stanie i nie koniecznie „to coś" miało być dobre. Zabawa trwała w najlepsze obserwowałem wijące się w erotycznym tańcu zmysłów nagie ciała. W końcu jeden ze znamienitszych wampirów, którzy często kręcili się koło Bachusa podszedł do mnie, za zgodą Mistrza oparł moje dłonie o jego kolana. Ustawił mnie w rozkroku i podwinął moją szatę do góry i bez żadnego ostrzeżenia wszedł we mnie. Zacisnąłem zęby, bo okazał się dość spory. W końcu udało mi się rozluźnić mięśnie i ze świstem wypuściłem powietrze z ust. W końcu ból wymieszał się z niewyobrażalną przyjemnością. Bachus uniósł palcami mój podbródek, obserwował, jak na mojej twarzy maluje się rozkosz, w tle leciał jakiś ostry kawałek, dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że to jedna z moich ulubionych piosenek. Wampir poruszał się dokładnie w jej rytm. Bachus jeździł palcem po mojej twarzy, dokładnie obrysowując wykrzywione przez rozkosz rysy. W końcu nie wytrzymałem tej szaleńczej jazdy i spuściłem się na podłogę. Opadłem na kolana, ale wampir nie przerywał. Wtuliłem głowę w udo Mistrza, a on zachęcająco rozsunął szatę. Pochwyciłem w usta jego dumnie stojącą męskość. Mimo szczerych starań nie udało mi się jej zmieścić w całości w ustach, dopóki jedno z silniejszych pchnięć nie docisnęło mnie na siłę, odbierając mi przy tym dech i niemal mnie dławiąc. Pieściłem go językiem, ssałem główkę, wsuwałem koniec język do niewielkiej dziurki, z której wydobywały się już niewielkie krople nasienia. Lizałem go i podgryzałem na zmianę, widziałem, że mu się to podoba, odchylił głowę do tyłu. Nie wytrzymał jednak długo, w końcu złapał mnie za głowę i zaczął rytmicznie posuwać moje usta. Czułem jak jego koniec uderza w moje migdałki, przerywał, co jakąś chwilę, bym miał jak zaczerpnąć powietrza. W końcu poczułem, że wampir napina mięśnie i kamienieje, obaj skończyli niemal w tym samym momencie. Wampir podziękował mi kilkoma czułymi pocałunkami w szyję. Usiadłem delikatnie na poduszce podsuniętej mi przez Mistrza. Gdy złapałem oddech ujrzałem jak w jednym z kątów ostro zabawiają się Jakub i Xel. Chłopak doktorka opierał się o ścianę, ale gdyby nie silne dłonie Jakuba podtrzymujące go w pasie z pewnością by nie ustał. Doktorek zagłębiał się w nim mocno, graniczyło to niemal z brutalnością, ale w końcu obaj byli wampirami, mogli sobie pozwolić na znacznie więcej niż ludzie. Na ich ciałach choćby po kosmicznie brutalnej zabawie po dziesięciu minutach nie było by śladu.
Gdy zegar wybił północ wszyscy nagle przerwali zabawy. Bachus wstał z tronu podnosząc mnie przy tym. Drzwi z gwałtownością się otworzyły. Weszło przez nie dwóch rosłych strażników, wprowadziło, a właściwie wciągnęło coś do pomieszczenia, jak gdyby z odrazą rzucili to coś przed tronem. Spod zaschniętej krwi i siniaków udało mi się dostrzec coś, co kiedyś mogło być wampirem, byłem pewien, że człowiek nie przeżyłby takiego traktowania. Jego ciało było wychudzone, skóra wisiała na nim jakby ktoś oblekł w nią kościotrupa, oczy stały się wyłupiaste, usta miał popękane, a za nimi wyzierała szczęka. Wampir nie miał kłów, zostały mu bestialsko wyrwane. Patrzył na Mistrza, który jak gdyby drocząc się raczył się krwią ze złotego kielicha. Dopiero, gdy spojrzał na mnie go poznałem. Chciałem uciekać, schować się, nie chciałem być z nim w jednym pokoju. Nawet nie zauważyłem, że się cofam póki nie poczułem, że moje plecy przywarły do ciała Bachusa, który położył mi rękę na ramieniu. Usłyszałem jego władczy głos i wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
- Ty Gabrielu zdecydujesz o jego losie, jeden z nas widział, jak zepchnął cię ze schodów, mamy, więc nie tylko dowód z twoich słów, ale także poświadczenie z ust wampira. -Nie chciałem płakać, ale łzy same płynęły mi z oczu, bałem się, chciałem się zemścić, chciałem, by cierpiał jak ja, ale przecież nie potrafiłem skazać go na śmierć.
- Ja? Czemu ja? -Spojrzałem na zabiedzone stworzenie półleżące, półklęczące na podłodze kilka metrów od moich stóp. Otarłem twarz rękawem szarej szaty, chciałem by mój głos brzmiał poważnie, co oczywiście wyszło mi słabo. -Ja nie mogę.
- Ty zdecydujesz. -Bachus był nieugięty. Spojrzałem na Amadea a potem na Vladimira, również Raphael kiwał głowa, by z nim skończył. Starałem się nie patrzeć na to, co zostało z mężczyzny, który próbował mnie zabić. Jednak w pewnym momencie usłyszałem jego niemal zwierzęcy syk:
- Lepiej mnie zabij, bo jak cię znajdę to dokończę dzieła. -Uśmiechnął się do mnie, a mnie przyszedł na myśl uśmiech szkieletu, zrobiło mi się niedobrze, byłem przerażony.
Rozum krzyczałbym skazał go na śmierć, bym się bronił, ale ja nie potrafiłem, nie byłem potworem. Podszedłem do stołu omijając szerokim łukiem skuloną na ziemi postać. Wziąłem do ręki wysadzany rubinami złoty sztylet. Przeciąłem nim nadgarstek i wypełniłem krwią jeden ze stojących tam kryształowych kielichów. Jeden ze służących zaleczył ranę kroplą własnej posoki. Podszedłem do Kamila i ukląkłem przy nim. Z początku nie chciał pić, ale jego wygłodzone ciało nie mogło się zbyt długo opierać, nim się obejrzałem kielich był pusty. Stanąłem na powrót obok Bachusa.
- Nie chcę jego śmierci, to nie miałoby sensu. Jednak nie chce też go więcej widzieć, niech wyjedzie... Daleko, bardzo daleko. -Spojrzałem na Bachusa on tylko pokiwał głową, wiedziałem, że jest ze mnie zadowolony.
- Dobrze. Wyprowadźcie go! -Rozkazał.
Żołnierze wywlekli wampira z pomieszczenia, po chwili krępującej ciszy na powrót puszczono tętniącą muzykę i zabawa wróciła do normalnego rytmu... Dla wszystkich prócz mnie.
Po imprezie Bachus zabrał mnie do siebie, spędziłem z nim czas aż do południa. Nie spałem a on o tym wiedział, w końcu spytał:
- Co cię martwi Gabrielu? -Jego chłodne ramiona szczelnie owijały moje nagie ciało, a jego szept wprost do mego ucha wywołał u mnie gęsią skórkę.
- Boję się. -Stwierdziłem nim pomyślałem.
- Nie martw się, on cię więcej nie skrzywdzi, wyślemy go do jego stwórcy, będzie wraz z nią odsiadywał karę na Grenlandii.
- Tak. -Odpowiedziałem, choć praktycznie nawet nie usłyszałem, co do mnie powiedział, ja czułem, że najgorsze dopiero się wydarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro