Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM II Część 10

Szykowaliśmy się z Amadem do wyjścia, gdy w salonie dopadli nas Raphael i Vladimir. Wampiry rozprawiały o jakichś swoich sprawach a ja zdawałem Raphaelowi relacje z domu. Już mieliśmy się żegnać, gdy na chwilkę ich przeprosiłem, by popędzić do łazienki. Widziałem jaka kolejka jest na dole, ale pokoje na górze, zwłaszcza te puste, zawsze były otwarte, a każdy z nich miał łazienkę. Nigdy nie lubiłem tych schodów, były bardzo strome. Po załatwieniu się chciałem szybko znaleźć się na dole, by zamienić kilka słów z Raphaelem...

Nie mogłem go zobaczyć, gdyż stał w mroku, ale moje wnętrze dziwnie zapulsowało, jak gdyby chciało mnie ostrzec przed niebezpieczeństwem. Gdy się obróciłem, było już za późno. Zobaczyłem tylko, jak ktoś jednym szybkim ruchem spycha mnie ze szczytu schodów. Lecąc w dół jak w zwolnionym tempie patrzyłem na uśmiechniętego Kamila.

Nie poczułem upadku, ból się nie pojawił. Leżałem z otwartymi oczami, widziałem schody, ale nie mogłem się ruszyć. W uszach dalej słyszałem to dziwne chrupnięcie. Usłyszałem jak ktoś wbiega na korytarz, jednak nim go ujrzałem, obraz rozmył mi się przed oczami. Znów byłem w pustce, ta była jednak inna, z tej nie mogłem sam się wydostać, nie decydowałem o tym...

Nie wiedziałem, ile byłem nieprzytomny. Uniosłem powieki. Ktoś coś wlewał do moich ust. Dopiero po chwili moje oczy wróciły do pełnej sprawności i ujrzałem nad sobą Bachusa. Wlewał mi do gardła pipetą dziwną, różową ciecz. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to najprawdopodobniej kilka kropel jego krwi zmieszane z wodą. Gdzieś z bliska, a zarazem z miejsca, którego nie widziałem odezwał się Raphael. Był przerażony.

- Musimy coś zrobić! -wrzeszczał.

- Ma pogruchotany kręgosłup, połamane żebra i wgniecioną czaszkę, powinien już nie żyć. To cud, że w ogóle może oddychać. Możemy poić go małymi ilościami naszej krwi, ale nie wiem, na ile to pomoże, to bardzo poważne obrażenia. - uspokajał go Vladimir.

- A nie można dać mu więcej?! -zawodził mój były opiekun.

- Można, ale wtedy stanie się jednym z nas. - Nie spodobała mi się ta opcja, nie chciałem być wampirem. Nie żebym miał coś przeciwko nim, ale sam nie chciałem stać się zimnokrwistą pijawką.

- To chyba lepsze niż leżenie do końca życia na łóżku... - usłyszałem plask, to Vladimir uspokoił mocnym policzkiem nadal panikującego Raphaela.

- Nie zrobimy niczego bez jego zgody, zresztą pozwól nam pracować, spróbujemy metody małych łyków, zobaczymy co to da, a jeśli się nie uda, to potem będziemy się martwić.

Słyszałem płacz Raphaela, ale nie mogłem go pocieszyć, nie byłem w stanie ruszyć szczęką. Z moich oczu pociekły łzy bezsilności i gniewu. Bachus głaskał mnie pogłowie, ja jednak tego nie czułem. Byłem sparaliżowany. Nie czułem bólu, ale ta bezsilność, ten strach, był gorszy od każdego cierpienia.

Ludzie wchodzili i wychodzili. Karmili mnie dożylnie, bo nie byłem w stanie łykać. Jakub głowił się nad tym, jak sprawić, by moje ciało odzyskało czucie. Każdego dnia pobierał mi krew, badał jej skład. Po jakimś tygodniu odstawił wampirzą krew na kilka dni.

Miałem do końca życia leżeć na łóżku, srać w pampersa, patrzeć jak inni zajmują się moim ciałem. Nietrudno sobie wyobrazić, o czym w tedy marzyłem. Żałowałem, że Kamilowi nie udało się mnie zabić.
Raphael z Vladimirem przeprowadzili się do domu Sabatu, to samo uczynił Amadeo, pozostawiając swe pisklaki pod pieczą Fredericka. Zrobili to, by spędzać ze mną jak najwięcej czasu.
Mark odwiedzał mnie niemal codziennie, to samo tyczyło się niemal wszystkich wtajemniczonych. Ktoś zawsze ze mną był. Bachus wybrał sobie godzinę między 22 a 23, kiedy to czytał mi bajki, jak gdybym był małym dzieckiem, a nie kaleką nie mogącą ruszyć własnej dupy z łóżka. Płakałem tylko w tych nielicznych chwilach, gdy niebyło przy mnie ludzi lub byłem myty - wtedy moje łzy mieszały się z wodą i nikt nie mógł ich zobaczyć.
W drugim miesiącu dostawałem coraz mniej wampirzej krwi. Jakub uważał, że mam jej zbyt wiele w swoim organizmie. Często zasypiał w fotelu obok mojego łóżka. Wtedy pojawiał się Xel i zabierał go do siebie. Patrzyłem na to z zazdrością. Też pragnąłem mieć kogoś, do kogo zawsze mógłbym się przytulic, kto by mnie kochał, kto nigdy by mnie nie opuścił. Cóż to za głupie pragnienie! Byłem dziwką, do tego obecnie kaleką dziwką, a kurwa, która nie może unosić tyłka do góry jest nic nie warta. Do niczego się nie nadawałem.
Dokładnie trzy miesiące po tym, jak spadłem ze schodów, Bahus przyszedł do mnie bez książki. Zdziwiłem się, że wyprosił z pokoju lekarza, bo zazwyczaj publika w postaci mojego prywatnego medyka mu nie przeszkadzała. Jakub przestał masować moje plecy, na których mimo starań pojawiały się już odleżyny i ułożył mnie starannie na łóżku. Nie mogłem zobaczyć jak wychodzi, bo Bachus przekręcił mi głowę w swoją stronę. Usłyszałem tylko delikatny trzask zamykanych drzwi. Spojrzałem na beznamiętną twarz Bachusa. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale i tak nic nie mogłem zrobić.
- Gabrielu, musimy poważnie porozmawiać. - Zatrzymał się jakby czekał na odpowiedź. - Możesz mrugać?

Zamrugałem w odpowiedzi jednym, a potem drugim okiem.
- To dobrze. Zadam ci pytanie, na które odpowiesz tak lub nie. Dwa mrugnięcia tak, jedno nie. Zrozumiałeś?

Dwukrotnie zamknąłem oko.
- Czy kuracja przynosi jakieś efekty ? Czujesz coś ? - Mrugnąłem raz. -A teraz się zastanów, ale poważnie. Znam doskonałe lekarstwo na twoją chorobę... - nie mogłem uwierzyć, znał lekarstwo i jeszcze mi go nie podał - ...ale wiąże się to z twoją śmiercią.

Wampiryzm... ale czy ja właśnie tego chciałem ?
- Znów będziesz w pełni sprawny - ciągnął swój monolog - Lecz staniesz się jednym z nas. Gabrielu, czy chcesz wyleczenia ? - mrugnąłem dwukrotnie, uśmiechnął się. -Chcesz zostać wampirem? - zaprzeczyłem, a on spochmurniał. -Wiesz, że tylko nasza krew trzyma cię przy życiu? - o tym nie wiedziałem i muszę przyznać, że trochę mnie zaskoczył. Nie odpowiedziałem, skierowałem wzrok gdzie indziej.
- Gabrielu, umrzesz jeśli nie staniesz się wampirem. Czy ty chcesz śmierci ? -Nie wiem czemu, ale zamrugałem dwukrotnie. - Przemyśl to jeszcze, a ja porozmawiam z resztą. Jeśli do końca przyszłego tygodnia nie zmienisz zdania, sam pomogę ci umrzeć, mimo że bardzo tego nie chcę.
Zostawił mnie z groźba, że mnie zabije i wyszedł. Płakałem. Nikt do mnie nie przyszedł tej nocy.
Rano pojawił się Mark, wyglądał źle. Jego twarz miała trudny do określenia zielony odcień. Pod przekrwionymi oczami widniały ciemnofioletowe sińce. Wyglądał jakby przez te trzy miesiące postarzał się przynajmniej o sto lat. Zaczął rozmowę niezobowiązująco, pieprząc coś o pogodzie, jak gdyby mogło mnie to jakoś obchodzić. Bez przeklętej deski, która usztywniała moje plecy nie mogłem nawet iść się wykąpać. A on pierdolił coś o chmurkach i ptaszkach.
- Słyszałem, że rozmawiałeś z Bachusem. - Po półgodziny nareszcie zaczął gadać z sensem. - Oni nie chcą twojej śmierci, nie mogą ci podawać więcej krwi, bo zmienisz się w wampira, a właściwie coś na kształt wampira. Nawet nie wiesz jak żałuję, że dowiedziałeś się o wampirach, że w ogóle zabrałem cię do swojego burdelu. Tak strasznie tego żałuję!

Płakał przytulony do mojego brzucha. Och, jak ja chciałem unieść rękę i pogłaskać go po włosach, by go uspokoić, ale nie mogłem.
Po prostu nie mogłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro