TOM II Część 1
Przed Państwem długo oczekiwany tom drugi Gabrysia. Chciałabym już na początku ostrzec, że ten tom będzie bardziej brutalny i przepełniony bezeceństwami, więc jeśli ktoś nie lubi yaoi w mocniejszym wydaniu, to radzę zrezygnować z czytania kolejnych odcinków.
Całą resztę zapraszam do poznania losów Gabrysia w nowym świcie, gdzie fikcja staje się rzeczywistością, a za każdym rogiem czai się groza i niebezpieczeństwo. Zapewniam, że w tej części będzie się działo.
********
Od mojej rozmowy z Sarą minął miesiąc. W tym czasie, Mark już nie poruszał tematu wampirów. Sądziłem, że uważa, że się do tego nie nadaję. Jednocześnie przejmowałem się tym i cieszyłem. Nie lubiłem, kiedy Raphael wyjeżdżał do Vladimira, ale nie miałem nic do gadania. Mimo że się o niego bałem, to nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby mu o tym powiedzieć. Żyłem stałym rytmem, dotrzymując warunków niepisanej umowy. Powoli przyzwyczajałem się do tej spokojnej egzystencji. Byłem nad wyraz miły dla klientów, którzy w zamian zaczęli obdarowywać mnie drogimi, jednak niepotrzebnymi mi prezentami. Kiedyś, z ciekawości, wyceniłem sygnet, który dostałem od Alexandra, gdy usłyszałem cenę, to mało nie dostałem zawału. Postanowiłem po zakończeniu umowy spieniężyć wszystkie prezenty. Chciałem kupić dom przy plaży i otworzyć mały sklepik z pamiątkami. Znaleźć sobie chłopaka i żyć długo i szczęśliwie. Chciałem być 60-letnim gejem, który tuli się do swojego około 70 -letniego męża. Ślub byśmy wzięli na jakieś małej wyspie. O tak... Byłoby super! Piasek, ogniska, szum morza oraz moja i jego przysięga miłości i wierności. Na razie jednak musiałem pracować. Moją głowę zaprzątali tylko klienci i zajęcia. Przez półtora roku pobytu tutaj nauczyłem się płynnie mówić po francusku, niemiecku i włosku, troszkę gorzej szło mi z japońskim i hiszpańskim. Poznałem tak wiele nowych rzeczy, że teraz bez problemu zdołałbym zdać kulturoznawstwo i filozofię na Harvardzie. Z etykiety byłem tak dobry, że sama królowa Elżbieta nie powstydziłby się takiego gościa na popołudniowej herbatce. Tak właściwie, to nie ma, czym się chwalić, gdyż wszyscy to umiemy, taki jest tu program nauczania.
W środę, gdy akurat skończyłem 16 lat, zostałem wezwany do gabinetu Marka.
- Gratulacje jubilacie. -Wycałował moje policzki, po czym gestem zaprosił, bym usiadł na fotelu.
- A dziękuję -odpowiedziałem wesoło, poprawiając śmieszną czapeczkę w kształcie rożka.
- Wolałbym tego uniknąć... - nagle spoważniał, - ale niedawno odszedł od nas Peter. -Zamilkł na dłuższą chwilę.
- Tak i co? -ponagliłem go, nie mogąc zrozumieć, o co mu chodzi.
- Peter był jednym z wtajemniczonych. Ktoś musi zająć jego miejsce. Tylko ty z młodszych wiesz. Nie chcę w to wciągać nikogo więcej, mam związane ręce.
- Ja miałbym się... Ja miałbym z wampirami -Zacząłem się hiperwentylować, Mark natychmiast zerwał się ze swojego krzesła i podbiegł do mnie.
- Dobrze się czujesz?! -spytał przestraszony.
- Nie -wysapałem między wdechami, -ale daj mi chwilę, to tylko strach. -Schowałem głowę między kolanami, gwałtownie oddychając.
- Nie przejmuj się -dodał pośpiesznie, gładząc mi dłonią włosy. -Wtajemniczę kogoś innego. - Po chwili zastanowienia dodał. -Chris jest tu prawie tak długo jak ty, chociaż, jest taki delikatny.
- Nie ja... -jąkałem się. -Ja będę z wampirami. Nie Christopher.
- Jesteś pewien? -Podniósł mój podbródek do góry tak, że spojrzałem mu w oczy. -Jesteś taki blady.
- Tak... Ale daj mi tydzień. Muszę przyzwyczaić się do tej myśli. -Atak paniki powoli mijał.
- Dobrze. -Widząc, że już mi lepiej, podniósł się i usiadł na skraju biurka. -Mówił ci ktoś może o Bachusie?
- Sara coś wspominała. -Po chwili namysłu dodałem. -Mówiła, że urządza najlepsze imprezy w tej galaktyce, czy coś w tym rodzaju. -Uśmiechnął się jakby coś wspominał.
- Tak z pewnością mówiła o Bachusie. Opowiem ci teraz troszkę o nim i o sobie, żebyś zrozumiał, skąd się to wszystko wzięło. -Pokiwałem głową, że rozumiem, ale on już na mnie nie patrzył. Jego myśli były daleko, a oczy oglądały sceny sprzed wielu lat. -Bachusa spotkałem, gdy byłem w twoim wieku, ale zacznę od początku, żebyś miał cały obraz sprawy. Gdy miałem siedem lat, ojciec sprzedał mnie pewnemu mężczyźnie za długi. Nie muszę dodawać, że ów lubował się bardzo, w takich jak ja.
- Był pedofilem? -bardziej stwierdziłem niż spytałem.
- Tak, dokładnie. Nie muszę ci mówić, co ze mną wyrabiał, nie trudno się tego domyśleć. -Pokiwałem głową ze zrozumieniem. -Gdy skończyłem czternaście lat i zacząłem dojrzewać, mój oprawca wymienił mnie na młodszy model. Sprzedał mnie suterenowi, który traktował nas gorzej niż psy. Katował nas tak, że ledwie chodziliśmy. Puszczałem się za kilka dolarów, pragnąc jedynie umrzeć. Po roku u tego potwora wyglądałem jak żywy trup. Nikt już mnie nie chciał, sam siebie nie chciałem. Do moich szesnastych urodzin brakowało trzech miesięcy, to wtedy Boo, bo tak ten skurwiel kazał na nam na siebie mówić, nie widząc we mnie żadnego pożytku, postanowił mnie zabić dla przykładu. Miałem być ostrzeżeniem dla reszty. Na oczach innych prostytutek zostałem zaciągnięty w ciemny zaułek. Tak naprawdę już się nie bałem, poddałem się, nie chciałem już tak żyć, a innego wyjścia nie widziałem. Silny cios brzuch i leżałem na ziemi, nawet się nie broniłem. Kopał mnie gdzie popadło. Bachus pojawił się w ostatnim momencie. Zabił Boo, mnie zabrał ze sobą. Po tym, jak wyzdrowiałem, uczynił ze mnie jedną ze swoich stałych zabawek. Zresztą, to tam poznałem Alexandra. Dzięki pieniądzom Bachusa i zdolnością prawnym Alexa udało mi się stworzyć to miejsce, by tacy jak ty, czy ja mieli miejsce, chociaż trochę zakrawające na dom. -Byłem w szoku, w życiu nie spodziewałem się, że usłyszę z ust Marka taką historię. W moich oczach szkliły się łzy, ale nie chciałem przy nim płakać, on tego nie potrzebował i wiedziałem o tym. -Wampir nigdy nie poprosił mnie o spłatę kredytu, ale w zamian zażądał ode mnie, by piętnastu mich wychowanków zaspokajało jego i jemu podobnych. Teraz rozumiesz?
- Tak. -Podszedłem do niego i mocno wtuliłem się w jego pierś. Przytulił mnie tak, jak ojciec tuli własne dziecko.
- Oni wcale nie są tacy straszni, na jakich wyglądają. Zresztą, każde z was ma zapewnione bezpieczeństwo. Żaden wampir nie może was skrzywdzić, bo Bachus, by się z nim krwawo rozmówił. Żaden z nich się do tego nie przyzna, ale one naprawdę się go boją. Z tego, co plotki niosą, to jeden z najstarszych i najsilniejszych wampirów na świecie, a przynajmniej na tej półkuli. -Nie wypuszczał mnie z objęć. -Jest jeszcze coś.
- Co? -Odchyliłem się troszkę i spojrzałem w jego oczy. Nagle w jego głosie pojawiła się nutka strachu.
- No, bo w sumie zapomniałem ci o czymś powiedzieć. O czymś ważnym.
- O czym? -spytałem podejrzliwie. Minę miał nietęgą i uciekał ode mnie wzrokiem.
- O inicjacji -w końcu wydukał, rozluźniając krawat.
- Inicjacja? -Przez moją głowę przelatywały setki coraz gorszych wizji.
- Jakby ci to wyjaśnić, żeby cię nie przestraszyć? -Zamyślił się, a ja zaczynałem się coraz bardziej bać.
- To boli? -Chciałem, by to w końcu z siebie wydusił.
- Właściwie tylko troszeczkę. -Odetchnąłem z ulgą, ale zauważyłem, po minie Marka, że to nie koniec i, że chyba za wcześnie się ucieszyłem.
- Troszkę?
- To jest raczej zawstydzające, niż bolesne. Boleć może cię tylko wtedy, gdy przetną ci nadgarstki -po czym dodał pośpiesznie. -Nie zostaje jednak po tym żaden fizyczny ślad. -Mówił to bardzo szybko i z jakąś dozą strachu, by nie powiedzieć przerażenia. -Nie mogę ci na razie powiedzieć nic więcej, oprócz tego, że impreza, na której zostaniesz wprowadzony, odbędzie się podczas pierwszej pełni księżyca, to znaczy...
- W przyszłą środę -wypowiedziałem z przestrachem.
- No tak -uśmiechnął się i roztrzepał mi włosy dłonią.
- Super! -skwitowałem ironicznie.
- Nie bój się wszystko zostanie ci wytłumaczone podczas zaprzysiężenia.
- To znaczy?
- W środę rano. -Uśmiechnął się tak jak gdyby chciał mi dodać odwagi, choć chyba próbował pokrzepić samego siebie.
To było moje kolejne nieudane przyjęcie urodzinowe, bo zamiast się cieszyć, bałem się tego, co miało się wydarzyć w przyszłą środę. Od Alexandra dostałem dwa prezenty. Jeden, to była śmieszna piżamka w moim rozmiarze przypominająca śpiochy dla niemowlaka w żółte, niebieskie i różowe kaczuszki. Drugi, to nowiutki laptop z masą bajerów i sporą kolekcją pornosów. Potem mi powiedział, że chce wypróbować ze mną wszystkie te pozycje z filmów. Od reszty klientów dostałem jakieś błyskotki. Raphael dał mi moją ulubiona płytę Placebo z autografem całego zespołu, jeszcze w starym składzie. Był to najlepszy prezent, jaki mogłem dostać. Poza tym sprezentowano mi książki, płyty, biżuterie i nawet damską, seksowną bieliznę oczywiście w moim rozmiarze (dziewczyny się postarały). Cieszyłem się i uśmiechałem, choć w rzeczywistości moje myśli zajmowały pewne zimnokrwiste, pijące krew potwory.
Raphael z każdym dniem był coraz bardziej podniecony. „Wtajemniczeni" skakali wokół mnie, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, że inicjacja jest kłopotliwa, ale tak naprawdę, to nic wielkiego. Trafiłem do nowego świata, w którym to Sara się do mnie odzywała, a nawet mnie pocieszała. Uczestniczyłem w rozmowach, które zazwyczaj przerywano, gdy przechodziłem obok. Teraz to ja stałem się jedną z tych osób, które milkły jak inni -"niewtajemniczeni" pojawiali się w zasięgu wzroku. Mark kazał mi zrezygnować z trzech stałych klientów. Pozbyłem się Thomasa, tak zwanego klienta bezprezentowego. Wolałem zachować tych hojnych, jestem w końcu dziwką i robię to za kasę, a nie Matką Teresą z Kalkuty. Justina i Travisa pożegnałem z bardzo prostego powodu -mieli dość spore wacki. Do tego Travis dość często bywał wkurzony i odreagowywał na moim biednym tyłeczku wszystkie stresy, co powodowało, że czasem był dość brutalny. Miałem też nie przyjmować klientów z doskoku.
Od środy miałem zacząć przyjmować tych specjalnych klientów w innym skrzydle domu. Raphael zabrał mnie tam w niedzielę. Pokoje niczym się specjalnie nie różniły, jedynie łóżka wyglądały na solidniejsze, a ściany obite były materiałem, by je wytłumić. Mój opiekun twierdził, że zanim Mark przeprowadził tam remont, to krzyki przyjemności roznosiły się po całym domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro