Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tom I Część 27

Do cmentarza był kawał drogi, ale nie skorzystałem z tego, że bardzo wolno jedzie za mną Mark.
Grób rodziców -miejsce, które zawsze mi pomagało pokonać choćby najgorsze smutki. Czarny mercedes stał za ogrodzeniem, z rzeźbionego i pomalowanego na srebrno metalu. Płakałem i tuliłem się do nagrobka. Nie wiedziałem, co mam robić. Moim ciałem szargała wątpliwość, czy to wszystko, co się dzieje, jest prawdą, a nie tylko fikcją. Gdy w końcu przeszło mi na tyle, że łzy przestały lecieć, porozmawiałem chwilę z rodzicami. Po raz wtóry żałowałem, że żadne z nich nie może mi odpowiedzieć. W końcu podniosłem się i podszedłem do bramy, przed którą czekało już na mnie auto.

- Lepiej? -spytał Mark z zafrasowaną i zmartwioną miną.

- Tak -uśmiechnąłem się do niego słabo i pozwoliłem mu pogłaskać mnie po włosach.

- Możemy już jechać do domu?

- Tak -odparłem z jakimś dziwnym obezwładniającym spokojem, a może melancholią.

- A może chcesz jechać na gorącą czekoladę? –spytał, gdy sadzał mnie wygodnie na przednim siedzeniu samochodu.

- Tak. -Czekolada! Aż mi się oczy zaświeciły ze szczęścia i lałem na to, że robi to tylko dla tego, że to jeden z domowych sposobów na depresję.

Zawiózł mnie do niewielkiego lokalu otwartego, o dziwo, cała dobę. Usiedliśmy przy stoliku, a on zamówił dla nas obu gorącą czekoladę.

- Długo zwlekałeś, myślałem, że już nie pójdziesz -powiedział zaglądając do menu.

- Raphael nie chciał zasnąć. -Spojrzał mi prosto w oczy.

- Czemu nie poszedłeś z nim? -Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdyż żadna nie wydawała mi się odpowiednia, w końcu jednak wyznałem prawdę.

- Bo by patrzył i słyszał.

- Rozumiem -dotknął mojego policzka, -ale nie łatwiej było powiedzieć, że chcesz tam iść? Bym cię zawiózł i zaczekał w samochodzie.

- Nie chciałem, by ktoś mnie zawoził, chciałem być sam. -Zbierało mi się na łzy, ale dzielnie je powstrzymywałem.

- Ale wiesz, że powinieneś powiedzieć, że się tam wybierasz.

- I tak wiedziałeś -powiedziałem odrobinkę zakłopotany, bo przecież wiedziałem, że ma rację.

- Domyślałem się. Idziesz tam za każdym razem, gdy potrzebujesz się wypłakać i wyżalić. Wierz mi, że to rozumiem, ale nie lubię, gdy wychodzisz sam w środku nocy. Na cmentarzu kręcą się rożni źli ludzie, zresztą na ulicach też nie jest bezpieczniej... Z czego się śmiejesz?! -Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja nie mogłem się opanować. Nachyliłem się nad nim i wyszeptałem.

- To nie ludzie, to wampiry.

- Ludzie też skarbczyku, ludzie też. -Zaczęliśmy się śmiać obaj.

Czekolada była, o dziwo, smaczna, mimo dość nieciekawego lokalu. Potem dostałem lody i jeszcze jedną szklankę z gorącym, słodkim parującym płynem, aż mnie zęby rozbolały.

- Masz może ochotę na coś jeszcze? -spytał, gdy wsadziłem do ust ostatnią łyżeczkę lodów. W ogóle się zastanawiam jak to w sobie wszystko zmieściłem.

- Tak -uśmiechnąłem się niewinnie, choć w mojej głowie rodził się bardzo niegrzeczny kawał. -Zabierz mnie do Disneylandu, chce przelecieć Myszkę Miki.

-Spojrzał na mnie z głupią miną, ale chyba jednocześnie był gotów spełnić moją prośbę. -Żartowałem. -Głośno z ulgą wypuścił powietrze z płuc. -Chcę do domu, bo jak wchłonę jeszcze jedną porcję lodów, to się w drzwiach nie zmieszczę. -Obaj zaczęliśmy się śmiać.

Raphael czekał na nas na schodach. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, podbiegł i mocno mnie przytulił.

- Nie gniewasz się na mnie? -Zrobiłem smutną minkę.

Chciałem go udobruchać, spodziewałem się porządnej bury.

- Nie -ucałował mój policzek. -Mark zadzwonił do mnie z cmentarza. Dobrze się czujesz?

- Tak, bardzo. -Uśmiechnąłem się do niego, szczerząc wszystkie ząbki.

- Jutro sobie odpoczniecie i wszystko obgadacie. -Mark rozwichrzył mi dłonią włosy. -A teraz uciekać spać.

Poniedziałek był dniem kolejnych domowych sposobów na depresję. Jeśli za każdym razem moje złe humory będą leczyć zakupami, to w nie za długim czasie zostanę zakupoholikiem.
Wtorek dwóch stałych klientów i jeden z doskoku. Odbębniłem swoje i cały wieczór miałem wolny. Z braku lepszego zajęcia, postanowiłem pomoczyć się w jacuzzi. Po dłuższej chwili dołączyła do mnie Sara. Zaraz po tym, jak ułożyła się wygodnie w wannie, patrzyła na mnie jakoś tak dziwnie, aż bez żadnego pozwolenia, czy zażenowania dotknęła palcem „malinki" na mojej klatce piersiowej.

- Kiedy cię wprowadzono? -spytała troszkę zaskoczona swoim odkryciem.

- Nie wprowadzono mnie. -odpowiedziałem, mimo że nie do końca rozumiałem, o co ona pyta.

- Jak to? -Teraz była już całkowicie zdezorientowana. -Przecież to nie możliwe! -niemal wrzeszczała, a ja nareszcie zrozumiałem, że i ona wie o kliencie Raphaela.

- Wampir postanowił zrobić to szybciej niż ustawa przewiduje -powiedziałem sarkastycznie, gdyż nadal nie potrafiłem o tym mówić spokojnie.

- Sądziłam, że Vladimir za bardzo kocha Raphaela, by skrzywdzić kogoś, kogo on kocha. -Złapała pod wodą moją dłoń, przysuwając się bliżej, gdyż ktoś wszedł na sale basenową.

- Nie zrobił tego Vladimir -odszepnąłem jej, bo rozumiałem, że chłopak, który teraz pływał, robiąc kolejne okrążenia w basenie, nic nie wie i Sara nie chce by się dowiedział.

- Nie mów mi, że to Kamil -warknęła niespodziewanie. -Jak on tylko trafi do mojej sypialni, to ja mu taki hardcor urządzę, że przez dwa stulecia nie dojdzie do siebie. -Nagle sobie przypomniałem, że przecież Raphael mi mówił, że Kamil jest klientem Sary, co spowodowało, że zacząłem się zastanawiać, ilu tak naprawdę z moich kolegów sypia z krwiopijcami. Poza tym, nie sądziłem, że Sara, aż tak mnie lubi, by za mnie zemścić się na wampirze.

- Nie, to nie Kamil, to przyjaciel Vladimira. -Wtuliłem się w jej nagie ciało, a ona pogłaskała mnie po policzku, obejmując ramieniem.

- Popędliwy Amadeo -westchnęła. -Tyle setek lat, a on nadal się wszędzie śpieszy -uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.

- Znasz go? -spytałem, mimo że już znałem odpowiedź.
- Był moim klientem kilkakrotnie. Spotkałam go także na jednej z orgietek organizowanych przez Bachusa. Poza tym, to on organizuje najlepsze imprezy w całym wszechświecie. -Ja nic nie mówię, ale ona ze mną rozmawia i to jak równy z równym. Chyba nawet teraz wypowiedziała do mnie więcej sów, niż usłyszałem z jej ust podczas całego mojego pobytu tutaj. Nie powiem, ale jestem w szoku. -Kiedy Mark ma zamiar cię wprowadzić?

- Nie wiem, ale mi się raczej nie śpieszy. -Na moje słowa poderwała się gwałtowanie i spojrzała mi głęboko w oczy.

- Spałeś z nim?

- Tak -nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi i muszę przyznać, że nawet troszkę się jej bałem.

- On pił twoją krew?

- Tak -odpowiedziałem już znacznie ciszej.

- I ci się nie śpieszy? Przecież to najlepsi kochankowie, jakich nosił świat. -Dopiero teraz rozumiałem, o co jej chodzi i, niestety, musiałem przyznać jej rację, gdyż z Amado było o wiele lepiej niż z innymi.

- Boję się ich -wyznałem zgodnie z prawdą, gdyż naprawdę napawali mnie przerażeniem. Zwłaszcza po tym, jak zobaczyłem zniekształconą, niemal zdeformowaną twarz Amadeo, gdy nachylił się nade mną, by napić się mojej krwi.

- Każdy się ich boi, ale płacą krocie i są nieziemsko przystojni. Porozmawiam z Markiem, a ty się zastanów, z których obecnych stałych klientów zrezygnujesz. –Wstawała, by wyjść, ale zatrzymałem ją kolejnym pytaniem.

- Czemu? -byłem zaskoczony, bo nie rozumiałem, po co miałbym z kogokolwiek rezygnować.

- Kiedy przejdziesz na drugą stronę mocy, nie będziesz miał czasu na zajmowanie się ludźmi -powiedziała dość enigmatycznie, choć ja dokładnie zrozumiałem, co ma mi do przekazania.

Stałem właśnie na rozstaju dróg i nie wiedziałem, w którą powinienem skręcić. Z jednej strony bałem się tych istot wyciągniętych z odmętów jakiś tanich horrorów, a z drugiej stałem przed rozwartymi bramami niebios. Spółkowanie z wampirem jest takie przyjemne, takie obezwładniające, ale z drugiej strony straszne i potworne. Jak miałem postąpić? Zgodzić się? A może nie? Udawać, że nic się nie stało? A może pozwolić by fikcja stała się rzeczywistością?

KONIEC TOMU I

*****
Oto koniec tomu I, mam nadzieję, że Wam się podobało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro