Tom I Część 27
Do cmentarza był kawał drogi, ale nie skorzystałem z tego, że bardzo wolno jedzie za mną Mark.
Grób rodziców -miejsce, które zawsze mi pomagało pokonać choćby najgorsze smutki. Czarny mercedes stał za ogrodzeniem, z rzeźbionego i pomalowanego na srebrno metalu. Płakałem i tuliłem się do nagrobka. Nie wiedziałem, co mam robić. Moim ciałem szargała wątpliwość, czy to wszystko, co się dzieje, jest prawdą, a nie tylko fikcją. Gdy w końcu przeszło mi na tyle, że łzy przestały lecieć, porozmawiałem chwilę z rodzicami. Po raz wtóry żałowałem, że żadne z nich nie może mi odpowiedzieć. W końcu podniosłem się i podszedłem do bramy, przed którą czekało już na mnie auto.
- Lepiej? -spytał Mark z zafrasowaną i zmartwioną miną.
- Tak -uśmiechnąłem się do niego słabo i pozwoliłem mu pogłaskać mnie po włosach.
- Możemy już jechać do domu?
- Tak -odparłem z jakimś dziwnym obezwładniającym spokojem, a może melancholią.
- A może chcesz jechać na gorącą czekoladę? –spytał, gdy sadzał mnie wygodnie na przednim siedzeniu samochodu.
- Tak. -Czekolada! Aż mi się oczy zaświeciły ze szczęścia i lałem na to, że robi to tylko dla tego, że to jeden z domowych sposobów na depresję.
Zawiózł mnie do niewielkiego lokalu otwartego, o dziwo, cała dobę. Usiedliśmy przy stoliku, a on zamówił dla nas obu gorącą czekoladę.
- Długo zwlekałeś, myślałem, że już nie pójdziesz -powiedział zaglądając do menu.
- Raphael nie chciał zasnąć. -Spojrzał mi prosto w oczy.
- Czemu nie poszedłeś z nim? -Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdyż żadna nie wydawała mi się odpowiednia, w końcu jednak wyznałem prawdę.
- Bo by patrzył i słyszał.
- Rozumiem -dotknął mojego policzka, -ale nie łatwiej było powiedzieć, że chcesz tam iść? Bym cię zawiózł i zaczekał w samochodzie.
- Nie chciałem, by ktoś mnie zawoził, chciałem być sam. -Zbierało mi się na łzy, ale dzielnie je powstrzymywałem.
- Ale wiesz, że powinieneś powiedzieć, że się tam wybierasz.
- I tak wiedziałeś -powiedziałem odrobinkę zakłopotany, bo przecież wiedziałem, że ma rację.
- Domyślałem się. Idziesz tam za każdym razem, gdy potrzebujesz się wypłakać i wyżalić. Wierz mi, że to rozumiem, ale nie lubię, gdy wychodzisz sam w środku nocy. Na cmentarzu kręcą się rożni źli ludzie, zresztą na ulicach też nie jest bezpieczniej... Z czego się śmiejesz?! -Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja nie mogłem się opanować. Nachyliłem się nad nim i wyszeptałem.
- To nie ludzie, to wampiry.
- Ludzie też skarbczyku, ludzie też. -Zaczęliśmy się śmiać obaj.
Czekolada była, o dziwo, smaczna, mimo dość nieciekawego lokalu. Potem dostałem lody i jeszcze jedną szklankę z gorącym, słodkim parującym płynem, aż mnie zęby rozbolały.
- Masz może ochotę na coś jeszcze? -spytał, gdy wsadziłem do ust ostatnią łyżeczkę lodów. W ogóle się zastanawiam jak to w sobie wszystko zmieściłem.
- Tak -uśmiechnąłem się niewinnie, choć w mojej głowie rodził się bardzo niegrzeczny kawał. -Zabierz mnie do Disneylandu, chce przelecieć Myszkę Miki.
-Spojrzał na mnie z głupią miną, ale chyba jednocześnie był gotów spełnić moją prośbę. -Żartowałem. -Głośno z ulgą wypuścił powietrze z płuc. -Chcę do domu, bo jak wchłonę jeszcze jedną porcję lodów, to się w drzwiach nie zmieszczę. -Obaj zaczęliśmy się śmiać.
Raphael czekał na nas na schodach. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, podbiegł i mocno mnie przytulił.
- Nie gniewasz się na mnie? -Zrobiłem smutną minkę.
Chciałem go udobruchać, spodziewałem się porządnej bury.
- Nie -ucałował mój policzek. -Mark zadzwonił do mnie z cmentarza. Dobrze się czujesz?
- Tak, bardzo. -Uśmiechnąłem się do niego, szczerząc wszystkie ząbki.
- Jutro sobie odpoczniecie i wszystko obgadacie. -Mark rozwichrzył mi dłonią włosy. -A teraz uciekać spać.
Poniedziałek był dniem kolejnych domowych sposobów na depresję. Jeśli za każdym razem moje złe humory będą leczyć zakupami, to w nie za długim czasie zostanę zakupoholikiem.
Wtorek dwóch stałych klientów i jeden z doskoku. Odbębniłem swoje i cały wieczór miałem wolny. Z braku lepszego zajęcia, postanowiłem pomoczyć się w jacuzzi. Po dłuższej chwili dołączyła do mnie Sara. Zaraz po tym, jak ułożyła się wygodnie w wannie, patrzyła na mnie jakoś tak dziwnie, aż bez żadnego pozwolenia, czy zażenowania dotknęła palcem „malinki" na mojej klatce piersiowej.
- Kiedy cię wprowadzono? -spytała troszkę zaskoczona swoim odkryciem.
- Nie wprowadzono mnie. -odpowiedziałem, mimo że nie do końca rozumiałem, o co ona pyta.
- Jak to? -Teraz była już całkowicie zdezorientowana. -Przecież to nie możliwe! -niemal wrzeszczała, a ja nareszcie zrozumiałem, że i ona wie o kliencie Raphaela.
- Wampir postanowił zrobić to szybciej niż ustawa przewiduje -powiedziałem sarkastycznie, gdyż nadal nie potrafiłem o tym mówić spokojnie.
- Sądziłam, że Vladimir za bardzo kocha Raphaela, by skrzywdzić kogoś, kogo on kocha. -Złapała pod wodą moją dłoń, przysuwając się bliżej, gdyż ktoś wszedł na sale basenową.
- Nie zrobił tego Vladimir -odszepnąłem jej, bo rozumiałem, że chłopak, który teraz pływał, robiąc kolejne okrążenia w basenie, nic nie wie i Sara nie chce by się dowiedział.
- Nie mów mi, że to Kamil -warknęła niespodziewanie. -Jak on tylko trafi do mojej sypialni, to ja mu taki hardcor urządzę, że przez dwa stulecia nie dojdzie do siebie. -Nagle sobie przypomniałem, że przecież Raphael mi mówił, że Kamil jest klientem Sary, co spowodowało, że zacząłem się zastanawiać, ilu tak naprawdę z moich kolegów sypia z krwiopijcami. Poza tym, nie sądziłem, że Sara, aż tak mnie lubi, by za mnie zemścić się na wampirze.
- Nie, to nie Kamil, to przyjaciel Vladimira. -Wtuliłem się w jej nagie ciało, a ona pogłaskała mnie po policzku, obejmując ramieniem.
- Popędliwy Amadeo -westchnęła. -Tyle setek lat, a on nadal się wszędzie śpieszy -uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
- Znasz go? -spytałem, mimo że już znałem odpowiedź.
- Był moim klientem kilkakrotnie. Spotkałam go także na jednej z orgietek organizowanych przez Bachusa. Poza tym, to on organizuje najlepsze imprezy w całym wszechświecie. -Ja nic nie mówię, ale ona ze mną rozmawia i to jak równy z równym. Chyba nawet teraz wypowiedziała do mnie więcej sów, niż usłyszałem z jej ust podczas całego mojego pobytu tutaj. Nie powiem, ale jestem w szoku. -Kiedy Mark ma zamiar cię wprowadzić?
- Nie wiem, ale mi się raczej nie śpieszy. -Na moje słowa poderwała się gwałtowanie i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Spałeś z nim?
- Tak -nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi i muszę przyznać, że nawet troszkę się jej bałem.
- On pił twoją krew?
- Tak -odpowiedziałem już znacznie ciszej.
- I ci się nie śpieszy? Przecież to najlepsi kochankowie, jakich nosił świat. -Dopiero teraz rozumiałem, o co jej chodzi i, niestety, musiałem przyznać jej rację, gdyż z Amado było o wiele lepiej niż z innymi.
- Boję się ich -wyznałem zgodnie z prawdą, gdyż naprawdę napawali mnie przerażeniem. Zwłaszcza po tym, jak zobaczyłem zniekształconą, niemal zdeformowaną twarz Amadeo, gdy nachylił się nade mną, by napić się mojej krwi.
- Każdy się ich boi, ale płacą krocie i są nieziemsko przystojni. Porozmawiam z Markiem, a ty się zastanów, z których obecnych stałych klientów zrezygnujesz. –Wstawała, by wyjść, ale zatrzymałem ją kolejnym pytaniem.
- Czemu? -byłem zaskoczony, bo nie rozumiałem, po co miałbym z kogokolwiek rezygnować.
- Kiedy przejdziesz na drugą stronę mocy, nie będziesz miał czasu na zajmowanie się ludźmi -powiedziała dość enigmatycznie, choć ja dokładnie zrozumiałem, co ma mi do przekazania.
Stałem właśnie na rozstaju dróg i nie wiedziałem, w którą powinienem skręcić. Z jednej strony bałem się tych istot wyciągniętych z odmętów jakiś tanich horrorów, a z drugiej stałem przed rozwartymi bramami niebios. Spółkowanie z wampirem jest takie przyjemne, takie obezwładniające, ale z drugiej strony straszne i potworne. Jak miałem postąpić? Zgodzić się? A może nie? Udawać, że nic się nie stało? A może pozwolić by fikcja stała się rzeczywistością?
KONIEC TOMU I
*****
Oto koniec tomu I, mam nadzieję, że Wam się podobało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro