TOM I Część 26
Jego sypialnia była większa niż moja, jednak jakby skromniej urządzona. Ścian nie zdobiły, tak jak u mnie, obrazy. Mebli było jakby mniej, choć, jak się przypatrzyłem, ich liczba była taka sama. Główny element pokoju stanowiło olbrzymie łożę z baldachimem. Z pewnością, wcześniej należało do jakiegoś króla. Nim się obejrzałem, on leżał już na nim. Poklepał pościel tuż obok siebie. Ściągnąłem sandały i położyłem się we wskazanym miejscu. Przetoczył się, lądując na mnie i dociskając moje ciało do pościeli. Jego pocałunki były niespokojne, balansowały niemal na granicy brutalności. Odwzajemniałem mu się muśnięciami i delikatnością. Szybko pozbawił nas ubrań. Zobaczyłem doskonale wyrzeźbione, młode i niemal białe ciało. Gra wstępna była gorączkowa, namiętna i niespokojna. Nim się obejrzałem leżałem na brzuchu z wysoko uniesionymi biodrami, a on we mnie wchodził bez żadnego przygotowania czy lubrykantu. Jego ruchy były silne, głębokie, bardzo szybkie. Szeptał mi czule do ucha, jaki jestem cudowny, piękny i ponętny. Ja zaś wyłem z rozkoszy. Nie wiem jak to robił, ale nie mogłem się opanować. Moje ciało rozrywała na części namiętność. A on nie kończył. Nie mogłem oddychać. Był przecudownym kochankiem. Po dobrej godzinie, choć nie wiem, jakim cudem trwało to tak długo, poczułem jak coś wypełnia mnie. Coś płynnego i ciepłego. Nagle zdałem sobie sprawę, że pieprzył mnie bez zabezpieczenia. Cała namiętność i przyjemność odeszły, by zrobić miejsce przerażającemu strachowi. Bałem się, że mógł mnie czymś zarazić, a najbardziej bałem się reakcji Raphaela, na taki przejaw głupoty. Musiałem powiedzieć o tym zarówno memu opiekunowi jak i Markowi. Musiałem zostać zbadany. Przeklinałem się za głupotę. Ubrałem się i wyszedłem z sypialni, udając, że nic się nie stało. Natychmiast wpadałem do mojej łazienki z zamiarem pozbycia się tej lepkiej cieczy ze swojego odbytu. Dzięki bogom, nie było to trudne, gdyż substancja sama ze mnie wypływała. Wszedłem pod prysznic z zamiarem wypłukania jej z siebie. Ściągnąłem słuchawkę z zawieszki i podstawiłem ją sobie pod dziurkę. Woda nieprzyjemnie mnie wypełniła, a potem wyleciała z resztkami białawej cieczy. Płakałem ze strachu. Wziąłem mydło w płynie i się dokładnie tam umyłem. Wiedziałem, że to na niewiele się zda, bo jeśli był na coś chory, to i tak mnie zaraził. Mimo to, chciałem, by nie została we mnie żadna pozostałość po nim. Znów wypłukałem się w ten sposób. Bolało, piekło, to było po prostu straszne, ale gdy zakończyłem te zabiegi, poczułem się troszkę lepiej. Wątpiłem, by Raphael był w swoim pokoju, ale i tak do niego poszedłem. Na łóżku leżała koszulka, którą nosił poprzedniego dnia. Położyłem się na jego łóżko, które jednak nie zdążyło przesiąknąć jego zapachem. Wtuliłem głowę w podkoszulek, którego woń mnie uspokajała. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się zasnąć, mimo że wcześniej byłem przerażająco zmęczony. Obudziłem się, czując dłoń głaszczącą mnie po głowie.
– Coś się stało maluszku? –usłyszałem znajomy głos.
Otworzyłem oczy. Raphael leżał koło mnie. Wtuliłem się w niego, płacząc.
– Co on ci zrobił? –spytał z troską i nutką wojowniczości w głosie.
– To moja wina. Nie przypilnowałem! –zanosiłem się płaczem.
– Czego? –był wyraźnie zaskoczony.
– On... on wziął mnie bez zabezpieczenia –ledwie z siebie wydusiłem.
– A co mówiłem? Żebyś tego pilnował. –Wcale nie był zły, co mnie niezmiernie zaskoczyło.
– Myślisz, że Mark bardzo będzie na mnie zły?
– Mogłeś coś złapać, a ty się Markiem przejmujesz? –Rozpłakałem się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. Aż dostałem spazmów. –Oj... Już dobrze... –Pogłaskał mnie po plecach uspokajająco. – I tak byś go nie zmusił do założenia prezerwatywy, ale nie martw się już, od nich nie można nic złapać.
– Jak to? –z zadziwienia przestałem płakać.
– Kiedyś ci wyjaśnię, nie przejmuj się. –Podniósł się, wygrzebując jakieś rzeczy z szafy. –Musisz jednak pamiętać, by pilnować, żeby twoi partnerzy się zabezpieczali. Pamiętaj, że zwłaszcza my jesteśmy narażeni na zakażenie jakimś paskudztwem.
–Podszedł i roztrzepał mi dłonią włosy.
– Wiem –powiedziałem spuszczając głowę, gdyż wstydziłem się tego, do czego dopuściłem.
– To ruszaj ten swój seksowny tyłek wyruchany na wszystkie strony i ubieraj się. Jemy śniadanko i będziemy się zbierać. Powiedz mi tylko...
–Zatrzymał mnie, łapiąc za ramię. –Co sądzisz o Amadeo?
– Yyyy... Skoro niczym nie może mnie zarazić, to jest w porządku –odpowiedziałem po dłuższej chwili intensywnego myślenia.
– Otworzył wczoraj przed tobą bramy nieba? –uśmiechnął się lubieżnie, posyłając mi oczko.
– Tak, był niesamowity –odpowiedziałem, zadziornie się uśmiechając z jakąś dozą rozmarzenia.
– Zmykaj już! –wygonił mnie gestem dłoni, sięgając drugą ręką do szafki.
Ubrałem się, umyłem, a potem zjadłem olbrzymie śniadanko składające się z trzech sadzonych jaj, grzanek z masłem orzechowym z galaretką i kakao, które było tu wprost przepyszne. Spakowałem się i już miałem wychodzić, gdy do moich drzwi ktoś zapukał. Po moim krótkim proszę, do pokoju wszedł Amadeo.
– Chce ci coś dać, nim wyjedziesz –uśmiechnął się do mnie bardzo przyjemnie.
Podszedł do mnie i bardzo blisko się nachylając, powiesił na mojej szyi łańcuszek z zawieszką ze Świętym Mikołajem.
– Opiekun prostytutek –uśmiechnął się, ale coś się w nim zmieniło.
Zaczął całować moją szyję, a jego zwinne palce szybko rozpięły moją koszulę. Rzucił mnie na łóżko. Całował z pasją moją klatkę piersiową, possał oba sutki, po czym, z dziwną gwałtownością, oderwał swoją głowę ode mnie. Jego uśmiech... jego uśmiech był przerażający. On cały się zmienił, na bogów, jak ja w ogóle mogłem go wziąć za człowieka? Jego oczy nabrały dziwnego ciemnoczerwonego koloru. Zacząłem się wyrywać, ale czułem, jakbym się siłował z kamiennym posągiem.
– Spokojnie maluszku, nie będzie bolało. A jak nie będziesz się tak szarpać, może być nawet przyjemnie. –Jego elektryzujący głos sprawił, że zastygłem w bezruchu.
Wgryzł się w moją klatkę piersiową na wysokości serca. Tętnica, pomyślałem. Czułem jak zwinnie zasysa krew z wykonanych dziurek. Z początku zapiekło, gdy przebijały skórę, potem jednak pojawiła się dziwna obezwładniająca rozkosz. Było to doznanie nawet lepsze od wczorajszego seksu. Jak orgazm pomnożony przez tysiąckroć. Słyszałem swoje rozpustne jęki, ale nie potrafiłem nad nimi zapanować. Chciałem mu oddać wszystko, byle by nie przerywał tej cudownej tortury. On jednak to zakończył, gdy zaczęło mi się robić słabo.
– Do zobaczenia aniołku –szepnął mi wprost do ucha muskając mój policzek czule.
Wyszedł z pokoju, a ja nie mogłem się ruszyć. Usłyszałem jak Raphael mnie woła, ale byłem w zbyt wielkim szoku, by odpowiedzieć.
– Gabriel pośpiesz się! –kolejny krzyk, jednak już znacznie bliżej.
Wpółleżałem na łóżku, nie mogąc jednak sięgnąć nogami do podłogi. Chciałem się podnieść, ale to też nie było możliwe. Nie potrafiłem go nawet zawołać.
– Maluszku! –już miał mnie opierzyć, ale wtedy mnie ujrzał i szybko do mnie podbiegł. –Gabrielu, co ci jest? –Ujrzał moją klatkę piersiową, przejechał palcem po śladzie po ukąszeniu.
–Zabiję go! –wrzasnął, choć już nie do mnie. –Vladimir! Chodź tu szybko!
–Mężczyzna po chwili stał przy nas.
– A to kretyn –zakrył twarz dłonią.
– Gdzie on jest?! –Raphael wzburzony był do granic możliwości.
– Tu jestem. –Stanął w drzwiach, uśmiechając się promiennie.
Ja nadal leżałem w bezruchu, nie mogąc wykonać żadnej czynności.
– Czemuś to zrobił?! On nie był gotowy! –Raphael, w geście wściekłości, podniósł rękę do góry, a ja zobaczyłem tuż przy zakończeniu jego spodni taki sam ślad.
Spojrzałem na Vladimira, nadal wyglądał jak człowiek, ale ja już wiedziałem, że nim nie jest.
– Teraz już wie i szybciej stanie się dla nas dostępny –powiedział nad wyraz spokojnie, kompletnie ignorując stan Raphaela.
– Albo znów wpadnie w depresję i zmieni się w warzywo. –Prawdę mówiąc, przeszło mi to nawet przez myśl, ale opcja była jak najbardziej do rozpatrzenia.
– Wiedziałem, że się nie załamie –powiedział z wielką pewnością siebie, po czym oparł się z jeszcze większą nonszalancją o framugę drzwi.
– Niby skąd?! –Vladimir przytrzymał Raphaela, gdyż ten chciał się rzucić z pięściami do „tego czegoś".
– Bo on najbardziej na świecie boi się odrzucenia. A przecież ja dałem mu nowy powód, by znów był potrzebny. –Raphael stanął spokojniej zbity jego słowami z tropu.
A ja nie mogłem pogodzić się z tym, że on powiedział to nagłos. Jak on w ogóle śmiał im to powiedzieć? To była tajemnica. Przecież Raphael nie mógł o tym wiedzieć, nikt nie mógł o tym wiedzieć!
Zacząłem płakać. Raphael doskoczył do mnie i, unosząc mnie z tej dziwnej pozycji, w jakiej leżałem, mocno przytulił. Potem dźwignął mnie z jękiem i zaczął nieść do auta. Amadeo zagrodził nam drogę:
– Daj, ja go zaniosę –uśmiechnął się.
– Już i tak za dużo zrobiłeś. –warknął na niego mój opiekun i z gracją go wyminął.
Vladimir wziął nasze torby, a ja wylądowałem, nadal płacząc na tylnym siedzeniu samochodu. Raphael pożegnał swojego klienta gorącym pocałunkiem i wsiadł do auta obok mnie. Od razu do niego przywarłem. Wziął mnie na kolana i kołysał jak małe dziecko, tuląc mą głowę do piersi. Dopiero w samolocie się uspokoiłem. Raphael jednak cały czas trzymał mnie za rękę.
Gdzieś w połowie drogi spytałem go:
– Czym...? Czym on jest? –wydusiłem przez ściśnięte gardło, które piekło mnie od wylanych łez.
– Myślałem, że już się domyśliłeś... –westchnął, ale odpowiedział –Vladimir, Amadeo, a nawet nasz znajomy z klubu Kamil są... wampirami.
– Wampiry nie istnieją! –Pustka w moim głosie, nawet mnie zadziwiła. Raphael spojrzał na mnie, a potem mocno przytulił.
– Nie idź tam, zostań ze mną. Proszę cię zostań ze mną. –W jego głosie było takie błaganie, że zrozumiałem, że jeśli pozwolę, by pustka mnie pochłonęła, to skrzywdzę nie tylko siebie ale i jego.
– Dobrze –powiedziałem i mój głos znów stał się cieplejszy.
Byłem na krawędzi, tym razem jednak bałem się, że spadnę. Wiedziałem, że stamtąd nie ma już powrotu, nie tym razem. Obecność Raphaela bardzo pomogła. Gdy tylko wróciliśmy do domu. Raphael rzucił torby w holu i natychmiast zaciągnął mnie do gabinetu Marka. Siadłem na fotelu i zacząłem się tępo wlepiać w okno. Nie chciałem słuchać, ale wiedziałem, że jak się wyłączę, to nie dam rady wrócić. Mark dał mi jakieś dwie tabletki i kazał połknąć. Potem wsadził pudełko w rękę Raphaela i powiedział, że ma mi dać jeszcze dwie rano, jedną przed obiadem i kolejne dwie przed snem.
Tej nocy nie spałem. Zresztą, mój opiekun też starał się nie zmrużyć oka, choć intensywność weekendu dawała mu się we znaki. Non stop mnie tulił lub kołysał, w końcu jednak zasnął.
Koło trzeciej wstałem z łóżka. Raphael spał jak zabity, czuwał do drugiej, a potem sen go zmorzył. Ubrałem się i wyszedłem z domu. Wiedziałem, że ktoś za mną jedzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro