Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM I Część 23

Rano ubrałem się, w tak zwane ciuchy wyjściowe, co znaczy, mniej wyzywające, po czym poszedłem na przystanek autobusowy. Przy cmentarzu, w niewielkiej kwiaciarni kupiłem kilka róż. Z łatwością znalazłem miejsce spoczynku moich bliskich. Cztery białe róże położyłem na postumencie, a potem snułem dość długą opowieść do zmarłych. Żałowałem jedynie, że nie mogli mi odpowiedzieć. Później, wedle wskazówek Marka, odnalazłem jeszcze jeden nagrobek. Przeczytałem napis wyżłobiony w ciemnym marmurze: Benn Marcus Nevenmaier. Nie mogłem uwierzyć, że ostatni członek mojej rodziny, brat mojego ojca, leży martwy właśnie tu. Bez zbędnych ceregieli jednak położyłem na nagrobku ostatni z kwiatów, który mi pozostał. Byłem przybity, a jednocześnie też było mi jakoś lżej na duszy.
Do centrum udałem się w jednym celu –kolczyk. Choć przyznać się muszę, że planowałem zakupić jeszcze kilka nowych kompaktów. Żaden jednak kolczyk, nie był w moim stylu, nic mi nie pasowało. Dopiero na wystawie salonu tatuażu znalazłem coś, co wyjątkowo przypadło mi do gustu. Był nieduży, wykonany z metalu i pomalowany na czarno. Przedstawiał, jak się lepiej przyjrzeć, anioła z rozłożonymi skrzydłami. Można by go pomylić z nietoperzem, czy z jakimś ptakiem.
Wszedłem do salonu. O tej porze dnia w ogóle nie było w nim ruchu. Przywitał mnie wytatuowany od stóp do głów młody mężczyzna.
- Jeśli nie masz zgody rodziców, to nic ci nie wytatuuję –rzucił, jak tylko przekroczyłem próg zakładu.
- Nie chcę tatuażu, chcę jeden z kolczyków z wystawy –uśmiechnąłem się do niego oszałamiająco, na co spuścił głowę i też lekko wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu.
- Który? Ten z czaszką? –sięgnął po tackę umieszczoną na parapecie okna.
- Nie, ten z czarnym aniołem –podszedłem bliżej lady.
- Z aniołem? –postawił tackę na blacie i zaczął się bacznie przyglądać swemu asortymentowi.
- Ten –wskazałem mu palcem.
- Ja sądziłem, ze to kruk –podniósł go bliżej oczu, by lepiej mu się przyjrzeć. –Ale masz rację, to anioł.
- Ile płacę? –spytałem, wyrywając go z zadumy nad drobiazgiem w jego dłoniach.
- Siedem dolców –sprawdził cenę na niewielkiej metce.
- Czy ma pan coś, czym mógłbym przetrzeć końcówkę? Chcę go założyć –spojrzałem na niego z nadzieją.
Przyniósł mi wacik nasączony alkoholem. Wpierw przetarłem ucho, a potem kolczyk. Próbowałem włożyć  końcówkę do dziurki, ale nie chciała wejść.
- Chyba zarosło. Kiedy ostatnio coś tu nosiłeś? –Chciałem powiedzieć, że nie dawno, ale przypomniałem sobie, że przecież mój pobyt w szpitalu był o wiele dłuższy, niż można przypuszczać.
- Z pół roku temu.
- Chcesz przebić jeszcze raz? –Uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością.
- Tak –odpowiedziałem radośnie.
- W sumie, nie powinienem tego robić, ale i tak nikogo nie ma –przekręcił tabliczkę na drzwiach z „otwarte" na „zamknięte" i dłonią wskazał mi kierunek.
Usiadłem w fotelu. Mężczyzna wyciągnął z niewielkiej lodówki kostkę lodu i przyłożył mi ją do płatka. Gdy ucho zdrętwiało, założył lateksowe rękawiczki, wziął jednorazową igłę i wsadził w starą dziurkę. Odkaził miejsce i kolczyk, a potem delikatnie go wsunął i zapiął.
- Ile płacę? –spytałem, przeglądając się w dużym lustrze znajdującym się naprzeciw mnie.
- To na koszt firmy.
Wychodząc, wrzuciłem spory napiwek do słoika, co sprzedawca skwitował szczerym uśmiechem. W salonie prasowym, który odwiedziłem w następnej kolejności, kupiłem sobie dwie książki, nowy album mojej ulubionej kapeli i kilka horrorów na DVD. W markecie znajdującym się na najniższej kondygnacji galerii handlowej zakupiłem tonę słodyczy. Mark traktował je jak swego rodzaju nagrodę, więc bardzo rzadko je dostawaliśmy. Kiedy komuś udało się wyrwać, czy dostał coś od klienta, dzielił się z resztą. Miałem pełen plecak żelek, czekoladek, batonów i chipsów. Kupiłem sobie jeszcze bluzkę, bo była śliczna i pidżamę, bo ze starej wyrosłem.
Zostawiłem zakupy w pokoju i poszedłem powiedzieć Markowi, że wróciłem. Miałem pecha, w gabinecie był... Alex:
- Dzień dobry panom, już wróciłem. Jestem cały i zdrowy. Gdybyś mnie potrzebował, jestem w swoim pokoju i objadam się czekoladą, oglądając horror –uśmiechnąłem się, mimo że widok Alexandra odbierał mi całą wesołość.
- Poczekaj Gabrielu -zatrzymał mnie Mark.
- Tak? –Alex nie patrzył na mnie, tylko w okno. Zabolało.
- Urosłeś, trzeba zmienić wytyczne w katalogu i zmienić zdjęcia. Idź do fotografa, już czeka, potem wróć tu, to cię wymierzymy.
Fotograf uparł się na odważniejsze i bardziej agresywne zdjęcia, na których ukazanych było więcej szczegółów mojego ciała.
Pierwsze, co ujrzałem w gabinecie, to szczerzącego się do mnie Raphaela z miarką w ręku i Alexandra stojącego do mnie tyłem i wpatrującego się w bliżej nieokreślony punkt.
- Rozbierz się Gabrielu –powiedział Mark, nie odrywając wzroku od papierów.
Okazało się, że urosłem 15cm. Raphael złapał końcówkę mojej męskości i naciągnął ją, mierząc:
- 9cm w stanie spoczynku –powiedział z tzw. bananem na ustach.
Obmierzono mi jeszcze obwód jąder, długość oraz obwód penisa w zwodzie, szerokość klatki piersiowej i obwód ud. Gdy już się z powrotem ubrałem, Mark spytał:
- Zmieniamy coś w twoich preferencjach seksualnych?
- Raczej nie –rzuciłem pośpiesznie z chęcią jak najszybszej ucieczki. Powodem był Alex, który przez cały czas ignorował moją obecność.
- To już wszystko, możesz iść. –Byłem przeszczęśliwy, że w końcu to powiedział.

Jeszcze wieczorem przeczytałem, że o trzynastej następnego dnia mam niezapowiedzianego klienta. Nie bardzo mi się to podobało z racji braku nazwiska przy wpisie. Czasem tak rezerwowali sobie godziny politycy lub inni wysocy urzędnicy publiczni. Nie lubiłem szóstki od czasu wypadku, ale niestety właśnie ten pokój zażyczył sobie klient, więc nie miałem wyboru. Wszedłem do pomieszczenia zatopionego w burgundzie. Zanim to wszystko się stało, była to moja ulubiona sypialnia, teraz jednak przypominała mi zbyt wiele złych chwil. Mężczyzna zażyczył sobie, że mam założyć kimono, które dostałem rankiem. Podejrzewałem, że to jakiś japoński dyplomata, ale się pomyliłem. Drzwi pokoju otworzyły się, a w nich stanął... Alexander.
- Witaj aniołku –powiedział smutno, widząc mą zaskoczoną minę.
- A czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt? Myślałem, że już ci się znudziłem –szybko się pozbierałem i postanowiłem być dla niego tak niemiły, jak on dla mnie przez ostatnie dni.
- Nie mów tak. –Widziałem w jego oczach autentyczny ból. –Znów mnie ranisz. Czy ja cię kiedykolwiek potraktowałem jak zabawkę? –powtórzył słowa, które ja sam wypowiedziałem w szpitalu.
- Muszę ci na to odpowiadać? Masz teraz Christophera. Nie rozumiem, po co do mnie przyszedłeś. –Byłem zły, choć sam nie wiedziałem, czemu. Może to moja zraniona duma? Albo fakt, że tak bardzo mi go brakowało?
- On nie jest tobą. Myślałem, że zdołam się na ciebie gniewać, ale jednak nie potrafię –usiadł na łóżku i skrywając twarz w dłoniach, dyskretnie starł łzy, które pojawiły się w kącikach jego oczu.
- Gniewać? Na mnie? Niby za co? –Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Zbyt bardzo zapatrzony byłem w samego siebie.
- A pamiętasz, co powiedziałeś mi w szpitalu? –Starałem się sobie przypomnieć, co ja wtedy wygadywałem i co mogło być dla niego obraźliwe, ale nic logicznego nie przychodziło mi na myśl.
- Że jestem zepsutą zabawką, ale to raczej tyczyło się mnie, nie ciebie –powiedziałem już z większą niepewnością.
- Nie, mój drogi, zraniłeś moje uczucia. Potraktowałeś mnie przedmiotowo, jak zwykłego klienta –wybuchł, aż się go przestraszyłem.
- Przecież jesteś moim klientem –nadal nie rozumiałem, o co mu chodzi.
- Tylko nim? –Miał tak smutną minę, aż mi się płakać zachciało. –Sądziłem, że jesteśmy też przyjaciółmi. –Wtedy zrozumiałem. On od początku był przy mnie, traktował mnie raczej jak kochanka, aniżeli zwykłą dziwkę.
- Przepraszam, bardzo źle się wtedy czułem –chciałem się jakoś tłumaczyć. Zrobiło mi się strasznie głupio. Wiedziałem, że bardzo go skrzywdziłem.
- Długo nie rozumiałem, czemu... –nie dokończył zdania.
- Co czemu? –pokręciłem głową i przytuliłem się do jego pleców. Składałem mu na szyi delikatne pocałunki, starając się jakoś go pocieszyć, udobruchać, uciszyć własne sumienie.
- Czemu pokochałeś jego, a nie mnie. Potem jednak zrozumiałem, że ty od początku darzyłeś mnie uczuciem, ale nieco innym.
- Przyjaźnią –potwierdziłem.
- Dokładnie –pocałował moje usta. –Mark właśnie wpisuje mnie na twoją listę stałych klientów –powiedział już znacznie weselej.
Założył mi na kciuk dość szeroki sygnet.
- A to co? –podniosłem dłoń do twarzy, by móc lepiej mu się przyjrzeć.
- Kolczyk już masz. Co najwyżej zabiorę ci go na kilka dni, by zrobili taki sam tylko z lepszych materiałów –złapał mą dłoń w swoją i ucałował każdy z paluszków.
- To kolejny prezent? –obróciłem go kilkakrotnie.
- Nie podoba ci się? –spytał smutno.
- Boję się, że go zgubię. Musiał być bardzo drogi. –Wyglądał naprawdę wspaniale, jakiś złotnik włożył w niego wiele pracy.
- Warto wydać na ciebie troszkę pieniążków. A jak zgubisz, to trudno, kupimy nowy –ucałował moje usta.
- Ale ja nie chcę go zgubić. To powód, dla którego niestety nie mogę przyjąć tego prezentu. –Chciałem ściągnąć sygnet i mu go oddać, ale dość skutecznie mnie powstrzymał.
- Jak nie przyjmiesz, odwołam rezerwację –zagroził.
- To szantaż. –Wystawił mi język jak małe dziecko.
- Malutki –rzekł z miną niewiniątka.
Westchnąłem i zostawiłem pierścionek na palcu.
- A mogę mieć jeszcze jedno pytanie? –wyszczerzyłem do niego wszystkie białe ząbki.
- Jasne, pytaj –i jemu udzielił się mój dobry humor.
- Czemu kazałeś mi się ubrać w damskie kimono? –pociągnąłem za poły białej szaty.
- Dostałem je w prezencie od znajomego konsula, ale nie miałem, co z nim zrobić, więc dostałeś je ty. Wiedziałem, że będziesz wyglądał w nim ślicznie –dotknął wyhaftowanego wzoru i przejechał po nim wzdłuż palcem.
Zacząłem chichotać, a on mi wtórował. W rozkroku siadłem mu na kolanach i zacząłem całować jego szyję. Zdjąłem z niego marynarkę, a potem guzik po guziku, pozbawiłem go koszuli. Obdarowałem jego klatkę piersiową drobnymi muśnięciami. Gdy zacząłem rozpinać jego spodnie w wiadomym celu, zatrzymał mi dłoń. Delikatnie ułożył mnie na środku łóżka. Pieścił i całował moje ciało, jednocześnie rozwijając poły materiału. Dawno nikt mnie tak nie traktował. Czułem się niemal jak za pierwszym razem. Nawet, gdy się we mnie zagłębił, dbał o to, by nie sprawić mi choćby najmniejszego bólu. Zapomniałem już, z jaką płynnością potrafi się poruszać. Z każdym pchnięciem, po moim ciele rozchodziły się fale przyjemności. Jęczałem i wiłem się. Pozwalałem, by namiętność ulatywała ze mnie wraz z krzykami rozkoszy. Pewnie słyszeli mnie w całym domu, ale mi to nie przeszkadzało. Byłem w niebie, w moim prywatnym niebie pośrodku piekła. Nim Alex skończył, na moim brzuchu i udach były już trzy potężne dawki mojego spełnienia. W końcu opadł na mnie, a ja mocno się w niego wtuliłem. Po chwili podniósł się wraz ze mną i na rękach wyniósł mnie do łazienki. Myliśmy się wzajemnie, nie omijając żadnego fragmentu ciała. Całował mnie, a ja jego. Kochałem Alexandra. Był moją rodziną i mimo że był moim klientem, wiedziałem, że jest mi także przyjacielem, na którego zawsze mogę liczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro