TOM I Część 22
Wieczorem przyszli do mnie Mark i Raphael. Nie było z nimi Alexandra. Odruchowo dotknąłem ucha - w płatku była dziurka, ale brakowało kolczyka. Zrobiło mi się trochę smutno, lecz zdałem sobie sprawę, że jestem przecież nikim innym tylko dziwką i nie mogę robić sobie nadziei na cokolwiek.
- Jak się czujesz? – spytał Raphael.
- Świetnie! Tylko jeść mi się chce -spojrzałem na Marka, który stał z tyłu z niewyraźną miną. -Będę mógł wrócić?
- Co? - spytał zaskoczony Mark i podszedł bliżej łóżka.
- Czy będę mógł wrócić? A może nie chcesz takiego świra jak ja? -powiedziałem to żartobliwym tonem, ale on mimo wszystko wyczuł tę nutkę strachu w moim głosie.
- Będziesz mógł wrócić, jak lekarze powiedzą, że jesteś całkiem zdrowy. -Pocałował moje czoło. Ten czuły odruch lekko mnie zaszokował.
Nagle Raphael parsknął śmiechem, wyrywając mnie z zadziwienia.
- On nigdy nie był zdrowy na umyśle! – stwierdził.
Mark zaczął rechotać razem z nim, tylko mnie jakoś ten żart nie rozbawił.
- No w sumie masz racje. –Wydusił, ledwie tamując śmiech.
W końcu nie wytrzymałem:
- O tak! Super! Dzięki! Śmiejcie się ze mnie! -powiedziałem z sarkazmem, po czym obróciłem się na drugi bok i znieruchomiałem.
- Nawet nie próbuj, bo więcej do ciebie nie przyjdę, mam dość gadania do trupa.
-Pokazałem mu język. Mark pokręcił głową.
- Jak dziecko. -Westchnął.
Przez kolejny miesiąc odwiedzali mnie najróżniejsi lekarze, którzy robili mi setkę badań i testów. Raz dziennie przychodził do mnie fizjoterapeuta. Przystojniak jakich mało, mógłby u nas wyciągnąć miliony na tak seksowny tyłeczek. Był dla mnie bardzo miły, nawet wtedy, gdy ja robiłem się paskudny. Chyba jak jedyny nie wiedział, czym się trudnię. Kiedyś podczas jednej z takich wizyt Raphael zażartował:
- Jak ci dobrze - z westchnieniem zazdrości wyszczerzył się do mnie. -Też bym tak chciał, żeby ktoś tak mnie wymasował, od razu by mnie przestał ten tyłek tak boleć -puścił do mnie porozumiewawczo oko.
Mój fizjoterapeuta uśmiechnął się do mnie, po czym pomógł mi zejść z łóżka i usiąść na krześle. Następnie poklepał pościel i z oszałamiającym, figlarnym uśmiechem rzucił do Raphaela:
- Wskakuj. - Po dłuższej chwili odprężającego masażu mężczyzna spytał. -A tak w sumie to czemu cię tyłek boli?
- Bo za mocno się gimnastykowałem. - Niewinny ton Raphaela nie pasował do przebiegłej minki, wysłanej w moją stronę.
- Od gimnastykowania boli cię tyłek? -spytał zaskoczony terapeuta, na chwilę przerywając masaż.
- A... a... a, bo ja w sumie na koniu jeździłem, ale reszta to mnie naprawdę od gimnastyki boli. -Zełgał dość słabo.
„Na koniu" -ładnie powiedziane. Myślałem, że uduszę się, tamując śmiech, ale facet chyba nie złapał aluzji i uwierzył, bo przestał zadawać pytania.
Po długim i męczącym miesiącu Mark wpadł jak burza do mojego pokoju i oświadczył, że mam się zbierać, bo jedziemy do domu.
Dom nic się nie zmienił, choć na korytarzu ujrzałem nowe twarze. Później usłyszałem, że Michael odszedł. Stara gwardia powoli się wykruszała.
Po tygodniu Raphael wrócił do rozciągania mnie, a potem uprawiałem z nim seks, by na powrót przywyknąć. Ze starych klientów wrócił do mnie facet od sukienek i Brian, muzyk rockowy. Alexandra nie widziałem, za to zauważyłem, jak Chris dumnie paraduje z kolczykiem w uchu. Jego kamień był czerwony. Patrzyłem tęsknie, gdy szedł na spotkanie z moim byłym klientem. To jego najbardziej mi brakowało.
Półtora miesiąca po tym, jak wróciłem do domu, spotkałem Luisa na korytarzu. Powiedział mi „cześć", nie odpowiedziałem.
Złapał mnie za ramię:
– Mówiłem coś do ciebie! – spojrzałem na niego z niechęcią i obrzydzeniem. Puścił mnie, a w jego oczach zaszkliły się łzy.
– Nie chcę cię znać! Nigdy więcej mnie nie dotykaj ty... ty potworze! -wykrzyczałem mu prosto w twarz.
– Czemu? Czemu tak mnie traktujesz? – spytał, a z jego oczu płynęły łzy.
Serce mi pękało, ale wiedziałem, że muszę skończyć to, co zacząłem:
– To ty go nasłałeś! To przez ciebie mało nie umarłem! A potem wpadłem w depresję! -byłem zły, a jednocześnie było mi go żal. Nadal coś do niego czułem.
– Ja nie chciałem cię skrzywdzić, chciałem cię nastraszyć. Chciałem, byś do mnie wrócił... – padł na kolana i objął moje nogi ramionami. – Wybacz mi, proszę, zakochałem się, jesteś taki wyjątkowy, taki cudowny, nie mogłem patrzeć, jak mają cię inni, a ja nie.
– Już dobrze. Wstań. – Spojrzał na mnie, nie podnosząc się jednak z kolan. -Przebaczę ci, ale musisz mi coś obiecać. -Powiedziałem już o wiele łagodniej, choć w moim głosie kryła się nutka rozkazu.
– Wszystko, dla ciebie zrobię wszystko. -Pocałował moje kolano.
– Obiecaj, że już nigdy w żaden sposób nie spróbujesz się do mnie zbliżyć.
Spojrzał na mnie przerażony, strach i zaskoczenie w jego oczach było obezwładniające.
– Nie, tego nie mogę obiecać. -Zaczął kręcić głową i jak mantrę powtarzać -nie mogę, nie mogę, nie mogę.
– Musisz, tylko wtedy ci wybaczę. Wybaczę ci ból i upokorzenie. Wybaczę ci to, że przez ciebie krzywdziłem swoich bliskich. Wybaczę ci wszystko, ale musisz mi to przyrzec. -Złapałem jego twarz w dłonie i zmusiłem by spojrzał mi w oczy.
– Nigdy! Ja nie potrafię bez ciebie żyć. -Jeszcze mocniej przytulił moje kolana.
– Nie bądź śmieszny, zachowujesz się jak rozkapryszona nastolatka. -Pokręciłem z politowaniem głową i zacząłem się wyrywać.
Nic na to nie odpowiedział, wyrwałem mu się i mijając go poszedłem do klienta. Nigdy więcej już go nie ujrzałem, za to Mark dał mi popalić zaraz jak wróciłem.
– Co to było za przedstawienie w korytarzu przy sypialniach? -usiadł na biurku, ale mimo luźnej pozy widziałem, że jest zdenerwowany.
– To nie ja zacząłem. -Chciałem się bronić, choć wiedziałem, że nie ma to większego sensu, więc spuściłem z pokorą głowę.
– Nie, ale ty skończyłeś. Trzeba było wezwać ochronę, a nie sam się z nim kłócić. -Wypalił ostro.
– Nie kłóciliśmy się -chciałem go jakoś obłaskawić, żeby mi odpuścił.
– Mógł cię zabić! - spojrzałem zaskoczony na Marka.
– Nie pomyślałem o tym... -dodałem już o wiele poważniej i jakoś tak smutniej.
– Wystarczyłoby, że wbiłby ci nóż w brzuch. -Mark westchnął przeciągle i poprawił się na biurku.
– Przepraszam, ale on już raczej nie wróci.
– Wiem, odwołał wszystkie swoje zamówienia.
–Powiedział, przekręcając się troszkę i zaglądając w papiery.
– Straciłeś przeze mnie... -przestraszyłem się trochę, bo nie wiedziałem, jak on zareaguje na taki przebieg sytuacji, jeszcze ja mogłem przez tego idiotę ucierpieć.
– Nie wygłupiaj się, ty jesteś cenniejszy. Zresztą, i tak bym niedługo kazał mu spadać.
– Czemu? – spytałem zaskoczony.
– Stał się strasznie brutalny. Zwłaszcza dla Raphaela i Chrisa. – Spojrzał na mnie i spytał – dobrze się czujesz?
– Tak. Czy ja mam na jutro jakieś zamówienia? -byłem trochę przestraszony tą całą sytuacją.
– Chyba nie, a czemu pytasz? - znów zajrzał w swoje papiery.
– Czy dostanę dzień wolnego. Chciałbym na trochę wyjść –odparłem, a w mojej głowie układał się plan jutrzejszego dnia.
– Sam? -nie spodziewałem się takiego pytania, bo przecież nie byłem więźniem, uznałem jednak te słowa za troskę.
– Wolałbym sam -uśmiechnął się do mnie i pokiwał głową na tak
– Gdzie się wybierasz?
– Chcę jechać na cmentarz – znów spojrzałem na kalendarz, który wskazywał, że jutro jest rocznica śmierci moich rodziców.
– Dobrze.
– A potem połażę po sklepach, potrzebuję kilku błyskotek – dotknąłem odruchowo ucha.
– Ile potrzebujesz pieniędzy? -sięgnął do szuflady, niemal kładąc się na biurku.
– No nie wiem, z 500 dolarów -czułem się dziwnie prosząc go o pieniądze, zawsze to Raphael je miał i nie musiałem się nimi przejmować.
Położył na biurku zrolowany tysiąc. Chciałem wziąć połowę, ale...
– Weź wszystko i kup sobie dużo czekolady i innych łakoci, jesteś strasznie chudy -pogłaskał mój policzek.
– Dobrze. - Odprawił mnie gestem dłoni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro