TOM I Część 21
Obudziłem się, słysząc głos lekarza, który zlecał pielęgniarce obserwacje mojego stanu.
– Podajcie mu lek przeciwzapalny i przemyjcie rany. Nie można pozwolić, by pod szwy wdało się zapalenie. Dieta dożylna i antybiotyki. – Był to chyba mój lekarz prowadzący, bo poznałem ten głos.
– Tak, panie doktorze. Czy można wpuścić tych panów, którzy czekają na korytarzu?
– Tylko, jak chłopak się obudzi i ze mną porozmawia. Muszę go uświadomić, jaki jest jego stan.
– Ja już nie śpię -wychrypiałem, krem z siebie dumny, że jestem w stanie wydobyć z siebie, jakikolwiek głos.
– Jak się czujesz? -doskoczył do mnie i zaczął mi świecić małą latareczką po oczach.
– Raczej dobrze, tylko bardzo mi słabo. –odpowiedziałem, łapiąc rozpaczliwie duże hausty powietrza.
– Pamiętasz, co się stało? –spytał, mierząc mi puls na nadgarstku.
– Nie do końca –skłamałem , przekręcając głowę w bok, by nie mógł wyczytać prawdy z moich oczu.
– Powiedzmy, że wybrałeś się na spacer do kaplicy-uśmiechnął się do mnie wyrozumiale.
– W jakim jestem stanie? -szybko zmieniłem temat, bo nie chciałem o tym rozmawiać.
– Nieźle się załatwiłeś -sięgnął po kartę. - Rany się pootwierały, byliśmy zmuszeni założyć szwy.
– To znaczy, że ja już nigdy..? -spytałem zapłakany.
– Nawet jeśli rany dobrze się zagoją, to blizny i tak pozostaną, trzeba na nie bardzo uważać. Wzmożona aktywność w tamtych rejonach mogłaby się okazać tragiczna w skutkach –powiedział, podając mi chusteczkę, bym mógł otrzeć twarz. -Chcesz, żebym wpuścił tu twoich znajomych?
– Może za jakieś pół godziny, co? Muszę to przetrawić, bo nie mam sił im tego teraz powiedzieć.
Lekarz pokiwał głową i razem z pielęgniarką wyszedł z pokoju.
Leżałem, starając się nie myśleć, patrzyłem bezmyślnie w sufit, jednak w mojej głowie wirowało tysiąc myśli, które wcale nie był przyjemne. Nawet nie wiem, kiedy minęło to pół godziny, które obiecał mi doktor.
Ktoś otworzył drzwi i usłyszałem coś pomiędzy krzykiem zachwytu, piskiem nastolatki i odetchnieniem ulgi.
– Obudziłeś się, aniołeczku! – Alexander podbiegł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. – Boli cię? Czemu płaczesz? -do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, że znów płaczę.
– Bo jestem głupi – dotknąłem dłonią jego policzka. – Nie powinno cię tu być.
– Nie rozumiem. Czemu? -spojrzał na mnie jak na idiotę.
– Bo musisz poszukać sobie nowej zabawki.
– A to niby czemu? -wszyscy patrzyli na mnie podejrzliwie, czekając na moją dalszą wypowiedź.
– Bo stara się zepsuła i nie da się jej posklejać.
– Ty nie jesteś zepsutą zabawką, jesteś chorym chłopcem. A teraz wypoczywaj i przestań gadać głupoty. -Potargał moje włosy, uśmiechając się do mnie słodko, po czym delikatnie musnął moje usta swoimi.
– Głupoty? – spojrzałem na Marka. – Przecież wszyscy wiemy, że mój tyłek już do niczego się nie nadaje.
– A czy to ważne? -oburzył się Alex, po czym spojrzał na Marka, szukając u niego potwierdzania. Ten tylko kiwnął głową.
– Przecież dlatego do mnie przychodzisz, a jeśli robisz to z innego powodu, to z pewnością musisz poszukać sobie nowej zabawki -wypaliłem z całą złością jak się we mnie wezbrała.
– Gabrielu. – zwrócił się do mnie Mark. – Jeszcze nic nie jest przesądzone, lekarz mówi, że wszystko dobrze się goi...
Wiedziałem, że kłamie.
– Akurat. Rozmawiałem z lekarzem, nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam. Raphaelu... – zwróciłem się do chłopaka. – ...czy mógłbyś spakować moje rzeczy z pokoju? Właściwie to zależy mi tylko na zdjęciu rodziców, bo innego nie mam – odpiąłem kolczyk z ucha i położyłem go na dłoni Alexandra. – Proszę, nie należę już do ciebie, więc on nie należy do mnie. Marku... – skierowałem swój wzrok na niego. –...idę o zakład, że nie odpracowałem jeszcze okresu nauki i pewnie ten szpital kosztuje majątek, ale mam nadzieję, że pieniądze z konta pokryją chociaż trochę twoje straty. Byłbym jeszcze wdzięczny, gdybyś zawiadomił mojego wuja, że jak wyzdrowieję, to do niego wrócę. Spytaj, czy mógłby mnie z powrotem zapisać do szkoły.
Raphael i Alexander jednocześnie spojrzeli na Marka, czekając na jego decyzję.
– Co ty sobie myślisz, gówniarzu, że te kilkaset tysięcy pokryje moje straty?! Wiesz, ile ja kasy w ciebie włożyłem?! Odpracujesz mi to, choćby wycierając podłogi! Zresztą podpisałeś umowę na okres trzech lat. Jesteś mój i mogę z tobą robić, co mi się żywnie podoba. A umowy nie możesz zerwać, nie stać cię na to! -nie powiem, tego się nie spodziewałem, do tego w życiu nie widziałem tak wzburzonego Marka. – Zresztą nie masz dokąd wracać. Twój wuj zginął przed miesiącem, spadł pijany ze schodów – dodał na koniec. –Wychodzimy, niech sobie gówniarz wszystko przemyśli.
– Chcesz go zostawić w takim stanie? – sprzeciwił się Alexander, jednak posłusznie opuścił pokój.
– Nie chciał po dobroci, będzie siłą! -wrzasnął Marek, trzaskając drzwiami.
I wyszli. Wyszli, zostawiając mnie samego. Mój wuj nie żył. Nie mogłem być prostytutką ze względów zdrowotnych, ale on nie chciał mi odpuścić. Kim miałem się stać? Co dzieje się z zepsutymi zabawkami? Co stanie się ze mną? Co będę robił przez ponad dwa lata? Nagle łzy przestały płynąć, zatraciłem się, odpłynąłem. W tej pustce byłem bezpieczny, nie było w niej bólu, beznadziei. Nic mnie nie obchodziło, głosy dochodziły do mnie z daleka. Alexander obwiniał Marka za mój stan, chciałem mu powiedzieć, że to nie jego wina, że tu mi dobrze, ale nie potrafiłem wypłynąć na powierzchnię. Pustymi oczami widziałem obrazy. Koło mnie siedział Raphael i płakał, potem jego miejsce zajmował Alex, był nawet Mark, chyba głaskał mnie po głowie, ale tego nie czułem, tylko widziałem jednostajnie poruszającą się rękę. Kiedyś przyszedł nawet Jared z Chrisem. Maleńka ręka głaskała mnie po twarzy, ale jej dotyk był mi obojętny. Któregoś razu nawet Raphael zamachnął się na mnie, lecz nie poczułem policzka, który mi wymierzył. Chciałem mu powiedzieć, że tu jest dobrze, że tu jestem bezpieczny. Jakiś miesiąc, może mniej, może więcej, nie liczyłem, usłyszałem, jak Mark rozmawia z lekarzem.
– Odbyt jest w pełni sprawny, wszystko zagoiło się lepiej, niż sądziliśmy, nie ma trwałych obrażeń.
– Czyli mógłby normalnie wrócić do pracy? -spytał zaskoczony, ale w jego głosie było słychać zadowolenie.
– Tak, za jakiś czas, gdy wszystko dokładnie się wygoi, ale...-lekarz nadal był poważny.
– Ale? -spytał podejrzliwie.
– Sam pan widzi, w jakim jest stanie. Psychiatra stwierdził, że to głęboka apatia i nic nie da się zrobić. Chłopak musi sam z tego wyjść. - Mark złapał się za głowę, niemal wyszarpując sobie włosy.
– A jeśli nie zdoła? –spytał, spoglądając z przerażoną miną na doktora.
– Sam pan widzi, jest jak roślina. Nie wiem nawet, czy ononwie wie, co się z nim dzieje.
– Czy mogłem to wywołać tym, że na niego nakrzyczałem? - On się obwiniał, przecież to nie była jego wina!
– Powiem tak: jest to sposób, którym chłopak się broni. Mógł zostać spowodowany przez prawie wszystko! Wystarczy większy stres, jakiś kłopot, z którym nie zdoła sobie poradzić... Równie dobrze mógł to spowodować pan, co spóźniony szok pourazowy.
Po tej rozmowie zacząłem się starać wrócić do świata żywych. Było to trudne, zważywszy, że tak długo siedziałem w kokonie. Napierałem na jego ściany, próbując się uwolnić. Był twardy, nie chciał mnie przepuścić na zewnątrz, ale ja się nie poddawałem.
Odzyskałem czucie w ciele, a przynajmniej zdałem sobie z niego sprawę, gdy jedna z pielęgniarek zmieniła mi pampersa. Odezwałem się:
– Niech mi pani tego nie zakłada – nagle zdałem sobie sprawę, że nie jestem w sali, w której obudziłem się przed rozmową z Markiem. Ściany obecnego pomieszczenia były koloru kawy z mlekiem, a w oknie kraty. „Psychiatryk” podpowiedziała mi podświadomość.
– Możesz powtórzyć? – nagle zdałem sobie sprawę, że kobieta trzyma mnie za ramiona i mówi do mnie.
– Gdzie jest Raphael? -spytałem, bo chciałem mieć kogoś bliskiego w tym obcym miejscu.
– Przyjdzie później, przychodzi codziennie. -zapewniła mnie pani w białym kitlu, z powrotem zabierając się za pampersa.
– Może mi pani tego nie zakładać, nie jestem niemowlakiem. –Zrobiła skonsternowaną minę. – Proszę mi pomóc dojść do toalety.
– To chyba zły pomysł.
– Chcę mi się sikać i pić. -niemal błagałem.
– Wytrzymasz jeszcze chwilę? Pójdę po lekarza.
– Tylko szybko, bo dość mocno mi się chce...! -niemal wrzasnąłem, ale się do niej jednocześnie uśmiechnąłem.
– To może jednak założę ci pampersa? -znów się na moment zatrzymała i zamyśliła.
– Prędzej nasikam do wazonu –odpowiedziałem, oburzony jej opieszałością.
– Dobra, dobra. – uśmiechnęła się i pobiegła. Po chwili wróciła razem lekarzem.
– Proszę powiedzieć, że już mogę iść. – Kręciłem się na łóżku, zaciskając mocno nogi.
– Właściwie to nie powinieneś -teraz lekarz miał skonsternowaną minę. Wtedy do pokoju wpadła jeszcze jedna pielęgniarka i podała mi kaczkę. Złapałem naczynie i wsadziłem pod kołdrę, ale nie potrafiłem się wysikać przy publiczności.
– Możecie się chociaż na chwilę obrócić? -zarumieniłem się.
Obie pielęgniarki zaczęły się śmiać, ale razem z lekarze wyszły z sali.
Przez kolejne 10 czy 15 minut opróżniałem pęcherz.
– Już można! – wrzasnąłem, gdy postawiłem na ziemi pełne po brzegi naczynie.
– Jak się czujesz? – spytał lekarz.
– Świetnie, kiedy przyjdzie Raphael? -chciałem go znowu zobaczyć, przytulić, powiedzieć mu, że już dobrze, że wszystko już działa.
– Pewnie później, dzisiaj albo jutro. Zadzwonię do Marka,jak stąd wyjdę -uśmiechnął się do mnie lekarz.
– Ponoć jestem zdrowy, tam... – zarumieniłem się.
– Tak, docierały do ciebie bodźce zewnętrzne? -spytał zaciekawiony.
– Raczej nie. Czasem tylko coś widziałem i słyszałem.
– To ciekawe, a co sprowokowało cię do powrotu do nas?
– Nie powiem. - odparłem hardo.
– Czemu?
– Bo to moja prywatna sprawa. Długo spałem? -spytałem, bo nagle zaczęło mnie to martwić.
– Nie odpowiem, póki ty mi nie odpowiesz -uśmiechnął się do mnie zadziornie doktorek.
– Usłyszałem, że jestem zdrowy i znów przydatny. -końcówkę dodałem smutniejszym tonem.
– Czy będąc chorym czułbyś się niepotrzebny? -poczułem się jak na psychoanalizie
– Byłbym kłopotem. A teraz niech mi pan odpowie.
– Upłynęły prawie trzy miesiące, od kiedy trafiłeś do szpitala.
– Aż tyle? Nigdy nie wciągało mnie na tak długo –rzuciłem, zanim zastanowiłem się, co powiedziałem.
– Czyli taka apatia zdarzała się już wcześniej? -spytał zaskoczony.
– Nie, ta była inna -wolałem mu powiedzieć prawdę, bo miałem nadzieję, że nie będzie mnie już wypytywał.
– A czym różniła się od poprzedniej? -nie dawał za wygraną.
– Wtedy chodziłem, mówiłem, jadłem, ale robiłem to automatycznie, jak na jakimś autopilocie -podrapałem się po głowie.
– Czyli obecny stan odrętwienia był nowością?
– Tak.
– Jak czujesz się fizycznie? -nagle zdałem sobie sprawę, że bolą mnie nogi, ciężko mi się poruszyć, swędzi mnie półdupek.
– Jestem głodny, chce mi się pić, jestem trochę osłabiony i znowu chce mi się sikać. -świadomość własnego ciała spowodowała u mnie jakąś dziwną euforię.
– To normalne. Chcesz się przejść do łazienki?
– A mogę? -spojrzałem na niego zaskoczony.
– Sprawdzimy – zawołał z korytarza jakiegoś pielęgniarza. Na podniesienie się z łóżka wykorzystałem całą siłę, nie mówiąc już o przejściu całego pokoju i ustaniu przy kiblu. Do łóżka wróciłem już na rękach barczystego pielęgniarza. Potem przynieśli mi jakąś mleczną zupę, która była strasznie niedobra, ni to słona, ni to słodka, istne paskudztwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro