TOM I Część 20
Ostatni na dziś. Do zobaczenua za rok xd.
****
– Szkoda, że wtedy nie zginął. Zresztą, jak to możliwe, że zwykłym seksem tak go rozharatał? – spytał Alex, jednak Mark nie zdołał mu na to odpowiedzieć, do pomieszczenia ktoś wszedł natychmiast zamykając usta Marka.
– Doktorze, czy już coś wiadomo? – dzięki Alexowi dowiedziałem się kto wszedł do pokoju.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę nic nie mówił, słyszałem tylko dźwięk obracanych stron, lekarz zapewne zaglądał do mojej karty.
– Jego stan jest stabilny, ale wdało się zakażenie do ran w odbycie, nie jesteśmy pewni, czy wszystko zagoi się zgodnie z planem, dostaje silne antybiotyki, dlatego wciąż śpi. – Przerwał na dłuższą chwilę, nabierając głośno powietrza do płuc. – Radziłbym się przygotować na to, że chłopiec raczej nie wróci już do zawodu.
Mark podszedł do mojego łóżka i pogłaskał mnie po włosach.
– Jest pan pewien, że Gabriel będzie niezdolny do pracy? Nic nie da się zrobić doktorze? – spytał z nadzieją w głosie, delikatnie przeczesując kosmyki moich włosów.
– Rany są dość głębokie, jeśli zagoją się bez blizn to jest szansa, inaczej było by zbyt wysokie prawdopodobieństwo, że podczas penetracji ścianka odbytu pęknie i chłopiec po prostu się wykrwawi. – Mówił tak strasznie poważnie, jak tylko potrafią to robić lekarze, gdy stwierdzają, że trzeba przygotować się na najgorsze.
Mark westchnął głośno, jeszcze raz pogłaskał mnie po włosach, po czym usiadł na krześle, koło mojego łóżka. Usłyszałem kroki, a potem dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.
– Jak oni w ogóle tak mogli, przecież po tym co mu ten brutal zrobił, to i potwór nie będzie mógł się bawić, nawet gdyby mały przyjął jego propozycję. - Zbulwersował się Alexander.
– On chyba nie wiedział, co robi najmując tego faceta. – Znów delikatnie przeczesał moje włosy.
– I co? Co z nim zrobisz? – zaskoczyło mnie pytanie Alexandra, do tej pory nie pomyślałem o swojej przyszłości. Z wielką niecierpliwością czekałem na odpowiedź Marka, która bardzo długo nie następowała, dopiero po chwili powiedział:
– Z pewnością go nie wyrzucę, może zatrudnię go na recepcji, jest słodki, będzie tam pasował. – Pogłaskał mój policzek, ale widziałem, że jestem dla niego zmartwieniem, że gorączkowo myśli, co tak naprawdę ze mną zrobić, nie chciałem mu przysparzać kłopotów, przecież był dla mnie taki dobry, był moją rodziną, jedyną jaką teraz miałem. Szybko jednak zmienił temat, by uniknąć dalszych niewygodnych pytań. – Lepiej chodź na kawę, bo sterczenie tutaj i tak nic nie zmieni.
Wyszli, a ja zostałem sam, chciało mi się płakać. Czyżbym zakochał się w prawdziwym potworze?
Raphael przyszedł pół godziny później, a ja nadal nie potrafiłem się uspokoić.
– Co się stało Kruszyniaczku? – spytał zaraz po tym jak wszedł do pokoju.
– Nic. – odpowiedziałem zapłakany.
– Jeśli tak bardzo cierpisz, pójdę po pielęgniarkę, żeby dała ci coś przeciwbólowego. – Chciał podbiec do mnie, a moje słowa zatrzymały go w pół drogi.
– To prawda? – spytałem tłumiąc szloch.
– Co? – spytał jakby nie zrozumiał, choć byłem pewny, że dokładnie wie o co mi chodzi.
– To że nie wrócę już do zawodu? – uściśliłem.
– Raczej tak. – Stwierdził smutno.
To powiedz Markowi, żeby się nie kłopotał, mam już piętnaście lat, poszukam sobie pracy gdzie indziej, bo przecież ta cała sytuacja wynikła z mojej winy.
– Jak to z twojej? Co ty opowiadasz?
– Powinienem stanowczo odmówić Luisowi i nie wolno mi było się w nim zakochiwać. Nic by się nie stało, gdybym zachowywał się profesjonalnie.
– Nawet tak nie mów. Zresztą nie wiadomo, czy to wina Nosferatu. Mark nie może mu tego udowodnić.
– Ale sądzi, że to on. Pewnie nawet mi się to należało, zraniłem jego uczucia.
– Jak nie przestaniesz tak gadać, to sam cię tu zaraz zerżnę. To nie była twoja wina, a ten facet zrobił ci najgorsze świństwo na świecie. Właściwie czemu nie krzyczałeś, czemu nie przerwałeś, ktoś z pewnością by usłyszał i ci pomógł.
– Bo to był normalny seks...
– Normalny? Facet nie wybił ci o mało drugiej dziury, a ty to nazywasz normalnym? Czy ja cię tego uczyłem? – spytał ostro, aż się nie spodziewałem po nim takiego wzburzenia.
– Przepraszam, ale za bardzo bolało, żebym mógł myśleć. – Rozpłakałem się jeszcze bardziej.
– No, już dobrze mały.
Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka, ujrzała moją zapłakaną twarz, nie zwracając w ogóle uwagi na Raphaela zaczęła mówić:
– Jeśli cię tak bardzo boli, to wystarczy nacisnąć ten guzik, a ktoś przyjdzie i poda ci leki. – Powiedziała wkładając mi w dłoń plastikowy przycisk.
Sama zaś podeszła do kroplówki, po czym wyciągnęła z kieszeni fartucha strzykawkę i jej zawartość wstrzyknęła do woreczka z kroplówką. Nim jeszcze dobrze zdążyła się obrócić poczułem się senny. Jeszcze zanim ta szczuplutka pani w białym kitlu, z twarzą małego elfa odsunęła się od stojaka z kroplówką zasnąłem. Nie słyszałem, jak wychodziła z pokoju. Mój sen nawiedziły koszmary, wyolbrzymione wspomnienia z przeszłości i przeraźliwe wizje przyszłości, albo raczej pustki, która ją zastąpiła. Obudziłem się przerażony i piekielnie spocony, chciwie wciągałem powietrze do płuc, by uspokoić choć trochę swoje szaleńczo pędzące serce. Na dworze panował mrok, Raphael spał na krześle obok łóżka. Koc zsunął się z niego na podłogę, a on sam drzemał z otwartymi ustami pochrapując cichutko, wyglądał tak spokojnie. Chciałem, by i mi udzielił się jego spokój, ale nie było mi to dane, w mojej głowie panował chaos. Wyciągnąłem igłę z przedramienia i ostrożnie wstałem z łóżka, ból pojawił się nagle, był rozrywający, ale realny, uspokoił trochę skołatane nerwy. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, nie chciały stać prosto, tylko się pode mną uginały. Nie byłem pewien, co chce zrobić, po prostu parłem do przodu. Dopiero przy drzwiach się obejrzałem. W przyciemnionych światłach pokoju ujrzałem jeszcze profil Raphaela, uśmiechnąłem się do niego, to miało być pożegnanie. Dopiero po chwili ujrzałem ścieżkę z krwi ciągnącą się za mną od łóżka, na jej widok na mojej twarzy wykwitł jeszcze większy uśmiech. Teraz nie musiałem tego robić sam, mój organizm sam chciał mnie wyręczyć od tego haniebnego, a zarazem zbawczego czynu. Robiło mi się coraz słabiej, szedłem opierając się o ścianę, ale i ona przestawała być dla mnie stabilnym podparciem. Moim celem stały się duże drewniane drzwi na końcu korytarza. Każdy krok był katorgą, ból odbierał mi dech w piersiach, czułem, jak strumyczki krwi spływają po moich nogach. Czułem się taki niepotrzebny, nie chciałem być znów ciężarem dla kogoś. W mojej głowie widniał wielki napis „NIEPOTRZEBNY". Słyszałem w głowie słowa wuja: „Do niczego się nie nadajesz!", „Niczego nie potrafisz zrobić porządnie!", „Najlepiej, jakby cię nie było!". Cieszyłem się, że nareszcie spełniam jego wolę, po raz drugi, tym razem jednak ostateczny, dla nikogo nie będę już ciężarem, znów będę z rodzicami, nikt nie będzie musiał mnie znosić. Myśli te dodawały mi sił, gdyby nie one, pewnie nawet nie byłbym wstanie wstać z łóżka, parłem do przodu, krok za krokiem. W końcu złapałem za klamkę, modliłem się, by drzwi były otwarte. Opierając się o drugą część drzwi uchyliłem jedną stronę i wślizgnąłem się do środka, od razu uderzył mnie zapach palących się świec i stęchlizny. Spojrzałem na ołtarz na którym stał krzyż, a na nim umęczony mężczyzna, który dla wielu był bogiem, dla mnie był kolejnym przejawem walki ludzi z nieuniknioną śmiercią, której teraz tak pragnąłem. Zamierzałem przejść jeszcze kilka kroków, ale upadłem. Ból wyrwał mi odech z piersi, świat zawirował przed oczami. Ostatkiem sił zmusiłem się do wstania. Byłem tak blisko celu, a zarazem tak daleko. Krok i pokój jakby się przedłużył, krok i kolejny, i znów upadłem, nie miałem siły już wstać. Zacząłem się czołgać po ziemi. Udało się. Położyłem głowę na schodku wyłożonym miękkim czerwonym dywanem. Uśmiechnąłem się jeszcze do postaci anioła stojącej w bocznej nawie kaplicy. Wydawało mi się że popatrzył na mnie smutno. Nim zemdlałem usłyszałem jeszcze przerażony krzyk Raphaela i zdenerwowany głos Marka wrzeszczący na kogoś. Potem była już tylko ta obezwładniająca ciemność i ból nagle zniknął... nie było już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro