Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TOM I Część 18



Niedziela w naszym domu jest dniem wolnym od pracy, ale nie od zajęć.
Od rana ryliśmy nurty filozoficzne. Jak zobaczyłem Raphaela w drzwiach to mało nie podskoczyłem do góry ze szczęścia. Zabrał mnie do gabinetu Marka, który o dziwo tego dnia, jak wszedłem, skonsternowany łaził w tę i z powrotem.
– Jeden z twoich klientów zamówił sobie poniedziałki od 15-20. – Powiedział roztrzęsionym głosem, jakby stało się największe zło na świecie.
– To chyba dobrze? No chyba, że to ten świr? – spytałem podejrzliwie, bo nie byłem pewny jak mam rozumieć jego ton.
– Tak, to on – pokiwał głową i spojrzał na mnie smutno.
– To, aż tak często będę musiał nosić te śmieszne sukienki? – spytałem z nadzieją, że zaprzeczy.
– Nie ten świr. – Odpowiedział po dłuższej chwili milczenia.
– Nie znam innego. – Nie zrozumiałem, o kogo może mu chodzić.
– Louis... – wymienił jego imię zaznaczając je tak, jakby było najgorszym przekleństwem, po czym dodał: – ...ten z bliznami.
– No to co w tym złego? – nie uważałem go za świra, a tym bardziej za kogoś złego.
– Zgadzasz się? – spytał szczerze zaskoczony.
– Oczywiście, on jest w porządku. – Uśmiechnąłem się na wspomnienie ekscentrycznego mężczyzny.
– Żartujesz?! – Mark położył mi dłoń na ramieniu, unosząc kciukiem głowę, tak bym patrzył mu w oczy.
– Czemu? Nawet mnie nie przeraził za pierwszym razem i jest bardzo miły. – Chciałem go przekonać, że Louis nie jest taki, za jakiego go bierze.
– On miły? – głębokie zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy. – Zawsze wszyscy twierdzili, że to gbur. – Mark nadal przyglądał mi się podejrzliwie.
– Nie, po prostu trzeba wiedzieć, jak z nim postępować.
– A ty wiesz? – teraz zrobił się naprawdę podejrzliwy.
– Łatwo go było rozgryźć. – Wzruszyłem ramionami.
– Rozgryź jego? – wtrącił się Raphael, który do tej chwili stał z głupią miną pod ścianą, przysłuchując się naszej rozmowie.
– To nie ważne. – Przerwał Mark – czyli zgadzasz się na to, żeby on stał się twoim stałym klientem? Do tego jesteś świadom tego, że zamówił sobie podwójne spotkania?
– Tak. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– I nie boisz się go w żaden sposób, nie zastraszył cię, nie groził ci? – upewniał się, mimo iż widział, że nie mam żadnych obiekcji, co do tego mężczyzny.
– Nie, on naprawdę jest w porządku. Może i bardziej przypomina Nosferatu, niż Lestata, ale charakter ma w porządku. – Chciałem jakoś rozładować napiętą sytuację w pokoju żartem.
– Ciekawe porównanie – zachichotał Raphael.
– Sam mi puściłeś oba te filmy. – Wyszczerzyłem do niego zęby.
– Wiem, ale i taka fajnie ci to wyszło. – Nawet mój szef porzucił zimną minę i zaczął się uśmiechać.
– To twoja rozpiska stałych, wygląda tak... – powiedział Mark zaglądając w papiery – Poniedziałek Nosferatu, środa Alexander, czwartek – świr od sukienek. – Zachichotał na koniec zdania.
– Czyli on też sobie mnie zaklepał? – w przesadzonym geście ukryłem twarz w dłoniach, jednak się uśmiechając.
– Oczywiście. – Mark wypowiedział to, jakby to było całkowicie logiczne i pewne.
– A niech to. – Zakląłem, ale tak naprawdę nie byłem zmartwiony tą wizją.
– A co? Nie chcesz? – spytał podejrzliwie nie przestając się uśmiechać.
– Nie, nie jest taki zły, ale ja nie lubię sukienek. – Westchnąłem przeciągle. – O kurde... – niemal wrzasnąłem, bo przypomniała mi się bardzo ważna rzecz.
– Co? – spytał zaniepokojony moim nagłym wybuchem Mark, niemal zrywając się ze swojego fotela.
– Zapomniałem, a mu obiecałem. – Złapałem się za głowę, wyrzucając sobie samemu w myślach, za pominięcie, tak istotnej sprawy.
– O czym zapomniałeś? – spytał, już nieco spokojniejszy mężczyzna, jednak w jego głosie wyczuć można było nutkę zmartwienia.
– Miałem przebić sobie ucho.
– Po co? – zdziwił się, nie rozumiejąc mojej pokrętnej dedukcji.
– Prezent. – Powiedziałem, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.
– A co ty właściwie dostałeś? – zainteresował się Raphael podchodząc do mnie.
– Kolczyk. – Skrzywiłem się wypowiadając to słowo.
– Idź do kosmetyczek to ci przebiją. – Stwierdził Mark, z powrotem nurkując wzrokiem w stosie papierów na biurku.
– Pójdę. – Mruknąłem niemrawo.
– Przecież to nie boli. – Wtrącił się rozbawiony Raphael.
– Ale ja nie lubię jak mi się coś przekłuwa.
– Ciesz się, że chce ten kolczyk widzieć w uchu, a nie w sutku, albo penisie. – Spojrzałem na niego przerażony.
– To tam też można robić sobie kolczyki? – Mark parsknął niepohamowanym chichotem.
– Trzeba go puścić trochę do ludzi, bo jeszcze ciut i całkiem zdziczeje. – Powiedział mój opiekun do sutenera, będąc widocznie rozbawionym.
Powlokłem się do kosmetyczek zrobić sobie dziurkę w uchu. Może i samo przebijanie nie bolało, gorzej było potem, gdy ranka miała się zagoić. Za to kolczyk w uchu prezentował się świetnie. Moja diabełkowatość zrobiła się nagle bardziej drapieżna. Długo oglądałem się w lustrze podziwiając ten maleńki kamyczek, który moim zdaniem dodał mi tego super uroku.
Poniedziałek przywitałem napełniony optymizmem i dobrym humorem. Raphael kręcił głową, jak widział jak się zachowuję. Oni nie mieli pojęcia, ale ja wiedziałem. To był dzień moich urodzin, miałem już 15 lat.
Nic tego dnia, nie mogłoby mi zepsuć dobrego humoru. O 14:30 udałem się do szóstki, Luis już na mnie czekał.
– Witaj aniołku. – Przywitał mnie szerokim uśmiechem.
– Cześć diabełku. – Odwzajemniłem mu się tym samym.
– Och, jaką ładną ksywę dostałem. Jak się miewasz, sądziłem, że już do mnie nie przyjdziesz? – wtulił się w moje plecy.
– Czemu? – spytałem odwracając do niego głowę.
– Bo jestem straszny, gburowaty i brzydki. – Nadał swojemu głosowi swobodny ton, ale ja wiedziałem, że w to zdanie wlał swoje wszystkie kompleksy.
– Tak, brzydki tak, straszny raczej nie, a dla mnie jesteś miły. – Powiedziałem wprost, w końcu obiecałem mu to nie?
– Och, aleś ty bezpośredni, – ale był zadowolony moją odpowiedzią.
– Co chcesz dziś robić? – spytałem, miałem nadzieje na powtórkę z zeszłego tygodnia, mimo że wiedziałem, że to raczej nie możliwe.
– No nie wiem, ale najpierw się rozbierz, chcę byś chodził przy mnie nago. – Okręcił mnie wkoło własnej osi, tak że teraz stałem do niego przodem.
– Właściwie czemu? – zdziwiła mnie odrobinę jego prośba.
– Bo lubię gładkość twojej skóry, też tak kiedyś wyglądałem. – Na chwilę odpłynął, a na jego twarzy można było obserwować zmiany, jakie zachodzą w jego głowie. Najpierw delikatny uśmiech, a potem straszny ból.
– To może lepiej, żebyś nie patrzył? – zrobiło mi się go żal.
– Nie, to dobre uczucie. Zresztą lubię podziwiać ciebie, jesteś przepiękny. – Powiedział całując mnie w nos.
– Przestań, bo się rumienię. – Obróciłem głowę w drugą stronę.
– Co ty masz w uchu? – zmienił temat.
– Kolczyk – wyszczerzyłem do niego wszystkie zęby.
– Wcześniej go nie miałeś? – spytał, chyba próbując sobie przypomnieć ten szczegół.
– Nie.
– To po co ci on?
– To prezent od stałego klienta, muszę go nosić. Zresztą tak wyglądam bardziej drapieżnie – wyszczerzyłem zęby z pomrukiem jak tygrys.
– Mi się nie podoba, ale rób sobie co chcesz.
– Aleś ty miły. – Pokazałem mu język.
Rozebrałem się, a potem jego. Leżeliśmy na łóżku tuląc się do siebie.
– Dziś chcę uprawiać z tobą seks. Ty też tego chcesz? – zdziwiło mnie to pytanie, nikt do tej pory nie spytał mnie o to czego ja chce, przedstawiali mi tylko możliwości, a ja musiałem wybierać między większym, a mniejszym złem. To cudowne było znów poczuć władze nad własnym życiem, ale jednocześnie jak miałem mu odmówić, był moim klientem, nie mogłem i prawdę mówiąc nie chciałem.
– Ja nie mam nic do gadania. Jestem dziwką, a ty mi płacisz. – Ubarwiłem słowa lekkim tonem i uśmiechem jednocześnie siadając na łóżku.
– Chcesz tego? Nie chcę cię siłą. Nie chcę byś się zmuszał. – Nie wiedziałem co miałem zrobić, zaskoczyły mnie jego słowa.
– Dużo wymagasz. – Postanowiłem ironizować.
– Wiem. – Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
– Skoro właśnie tego chcesz, to najpierw chcę cię zobaczyć całkiem nago. – Korzystając z tej chwili wolności postanowiłem sam zapanować choćby na moment nad czyimś życiem. – Chcę sprawdzić gabaryt i przygotować się na ból.
– Nie chcę ci zadać bólu... – spojrzał na mnie przerażony.
– Ale i tak to zrobisz. Jestem jeszcze za świeży, by nie odczuwać bólu.
Ściągnął bokserki, a ja zacząłem pieścić jego penisa, po chwili stał w całej swej okazałości.
Był spory, ale gdy zobaczyłem wyraz przyjemności na jego twarzy poczułem, że chcę sprawić mu jeszcze większą. Położyłem się na plecach i sięgnąłem po żel.
– Tylko delikatnie, przynajmniej na początku. – Powiedziałem z prośbą w glosie.
– Jesteś pewien? – Klęknął przy łóżku i złapał mnie za dłoń zmuszając mnie bym spojrzał mu w oczy.
– Tak – byłem szczery, jak nigdy.
Usiadł między moimi nogami. Założyłem mu prezerwatywę, a on nachylił się nade mną. Przerzuciłem mu nogi na ramiona, wysoko podnosząc pośladki, by było mu łatwiej. Wsadził we mnie dwa nażelowane palce, ruszał i rozszerzał nimi przez dłuższą chwilę, było to zbyteczne, ale nie odwodziłem go od tego. Wchodził we mnie bardzo powolutku. Czułem go milimetr po milimetrze. Gdzieś w połowie moje zwieracze zareagowały same wciągając go do końca. Bolało, był duży, kilka łez wypłynęło mi z oczu, ale on nie zareagował. Leżeliśmy dłuższą chwilę w milczeniu, połączeni bez ruchu. W końcu sam ruszyłem biodrami. Widocznie wziął to za znak, bo zaczął się we mnie poruszać. Był bardzo delikatny i czuły. Czułem się bajecznie. Raz zwalniał, raz przyśpieszał dając nam obu więcej przyjemności i czasu do jej przeżywania. W końcu skończyłem, a on zaraz po mnie. Nie wyszedł jednak ze mnie. Byliśmy połączeni. Ściągnąłem mu nogi z ramion i nie opuszczając pośladków pozwoliłem mu się do mnie przytulić. W tym jednym momencie byliśmy jednością, jednym organizmem połączonym ze sobą nieziemską przyjemnością. W końcu mnie opuścił, a ja poczułem naglą pustkę w sobie. Wtedy zrozumiałem, że muszę zerwać tę znajomość. Nie mogłem się zakochać w moim kliencie. Nagle wszystko przestało mnie cieszyć, ale do końca czasu udawałem, że jest ok, ale on mnie przejrzał, zresztą jak zawsze.
– Więcej się nie spotkamy, prawda? – spytał próbując ukryć ból, ale nie potrafił go zmazać ze swej twarzy.
– Tak, – obróciłem głowę, by na niego nie patrzeć, by nie patrzeć na jego smutne oblicze.
– Szkoda, bardzo cię polubiłem. – Westchnął tamując łzy.
– Ja ciebie też. – Uśmiechnąłem się do niego, choć w mych oczach czaiły się zdradliwe, niebezpieczne, kryształowe kropelki.
– To jest powód? – spytał zaszokowany.
– Obaj wiemy, jakby się to skończyło. Lepiej teraz niż wtedy, kiedy będę cię już naprawdę kochać. – Nie chciałem go okłamywać, chciałem by znał prawdę.
– Masz rację. – Choć już na mnie nie patrzył, a jego głos był taki zimny, taki jak przy naszym pierwszym spotkaniu, gdy krzyczał do mnie z łazienki. Nie chciałem, by tak się stało, ale gdybym tego nie zakończył...
Leżałem pozwalając mu się do mnie tulić. Chłonąłem jego zapach starając się jak najwięcej zapamiętać. Gdy wybiła dwudziesta, wstał, ubrał się i wyszedł bez pożegnania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro