TOM I Część 15
Wysiadłem na przystanku koło bramy cmentarza. Kierowca spojrzał na mnie, ale chyba stwierdził, iż nie warto się wtrącać. Przemierzałem ciemne alejki w poszukiwaniu miejsca, w którym nie byłem od pogrzebu. Zastanawiałem się, czy w domu zauważyli już, że mnie nie ma i czy mnie szukają. A może Mark nareszcie zauważył, iż do niczego się nie nadaję i nawet cieszy się, że sobie poszedłem. Ja zaś znalazłem swój cel, biały postument, a wokoło niego nic prócz trawy i innych nagrobków. Położyłem dłoń na kamieniu i pierwszy raz od śmierci rodziców zacząłem ich opłakiwać. Łzy spadały na kamień, delikatnie się o niego rozpryskując, było mi źle, naprawdę źle. Rozmawiałem z nimi, tak jakby mogli mi odpowiedzieć, czego oczywiście nie uczynili, choć teraz bardzo tego potrzebowałem. Nienawidziłem ich za to, że zostawili mnie samego. Tak bardzo pragnąłem być teraz z nimi, ale jednak nie potrafiłem się zmusić do przejścia na drugą stronę, może dlatego, iż wciąż miałem nadzieję.
Tak długo użalałem się nad swoim losem, że w końcu ze zmęczenia zasnąłem. Czułem się jednak o wiele lepiej.
Rano obudziłem się w swoim łóżku, na kanapie leżał Alexander, a na krześle obok mego łóżka spał Mark. Gdy chciałem się obrócić zauważyłem, iż jedną z rąk mam przykutą do ramy śmiesznymi futrzastymi kajdankami. Po chwili do pokoju wszedł Raphael. Był blady i miał podkrążone oczy.
- Jak się czujesz? - spytał, gdy zauważył, że nie śpię już.
- Dobrze. - odpowiedziałem uśmiechając się. - Jak ja się tu znalazłem?
- Wybacz mi, że cię wtedy pocałowałem. Nie sądziłem, że tak zareagujesz. - Nie patrzył na mnie, głowę miał spuszczoną, a płaczliwy ton rozrywał mi serce.
- Skąd...? To nie tak. - Chciałem zbagatelizować sprawę i ukryć moje problemy pod wesołą nutą.
- Jeden z klientów Sary cię znalazł, bo był akurat na cmentarzu. Podsłuchał to, co mówiłeś, a właściwie, co wypłakałeś. - Widziałem, że mu z tym źle, w dłoniach gniótł skrawek bluzki.
- To nie twoja wina, po prostu za długo dusiłem w sobie zbyt wiele rzeczy. - Chciałem wstać i go przytulić, ale powstrzymały mnie kajdanki, które dość głośno zadzwoniły.
- Brakuje ci rodziców? - przysiadł na skraju łóżka i zaczął dłonią gładzić moje włosy.
- Tak. - teraz ja odwróciłem wzrok. Nie chciałem, by wiedział mnie takim.
- Ja nigdy swoich nie znałem. To Mark stał mi się ojcem. - uśmiechnął się do śpiącego. - Nawet nie wiesz jak się wczoraj o ciebie baliśmy, byłeś w tak kiepskim stanie. Mark powiedział mi, że miałeś coś podobnego wtedy na początku, gdy zobaczyłem sińce. Ale teraz się nie martw, odpoczniesz sobie, możliwe, że przegiąłem z szybkością nauczania.
- Ale ja już czuję się dobrze. Naprawdę nic mi nie jest. - Znów chciałem się podnieść, ale kajdanki z brzdękiem mi w tym przeszkodziły.
Nic mi na to nie odpowiedział. Wstał i dotknął ramienia Marka, a potem obudził Alexandra, który jak tylko zobaczył, że nie śpię przywarł do mnie. Głaskał mnie po głowie, a ja się do niego uśmiechałem.
- Jak się czujesz malutki? - Aleksander, jak zwykle był dla mnie tak opiekuńczy i wyrozumiały.
- Już wszystko jest w porządku. - na podkreślenie swych słów szeroko się do niego uśmiechnąłem.
- Nigdy więcej mi tego nie rób! Wiesz, co przeżyłem, gdy tu wszedłem, a ciebie nie było? Nikt nie wiedział gdzie się podziałeś. Dopiero sprawdzając zapis z kamer wejściowych zobaczyliśmy, że wyszedłeś, ale wyglądałeś, tak jakbyś nie był przytomny. Tak się strasznie bałem - w jego oczach szkliły się łzy, nie rozumiałem, czemu tak bardzo się mną przejmuje.
- Przepraszam, wiem, że nie powinienem był wychodzić. - Starałem się go przeprosić i uspokoić.
- To już nie ważne. - skwitował Mark. - Zaraz pójdziemy na śniadanie, a potem cały dzień będziesz się wylegiwał w ogrodzie.
- To zbyteczne, mogę wrócić na zajęcia. - Zaoponowałem.
- Nie, to jest jak najbardziej potrzebne, bo jesteś delikatniejszy niż sądziłem. Zresztą to polecenie. - Nie było sensu kłóci się z Markiem, bo i tak bym go nie przekonał.
- Skoro tak, dzień na słoneczku dobrze mi zrobi. - Znów się uśmiechnąłem, chciałem im w ten sposób pokazać, że naprawdę jest już wszystko porządku, ale niestety na nich to nie działało.
Rozkłuto mnie, a potem pod bacznym okiem Raphaela się wykąpałem. Byłem pilnowany, nigdzie nie wolno mi było wyjść bez obstawy. Raphael nie wypuszczał mojej dłoni ze swojej. Nawet do kibla mnie odprowadzał. Trochę mnie to denerwowało, ale wiedziałem, że sobie zasłużyłem. Cały dzień przeleżałem na leżaku w ogrodzie. Uznałem, że skoro nie mogę iść na zajęcia, to sam się pouczę. Raphael leżał na leżaku obok i grał w gameboy'a, a ja kułem podręcznik od historii. Skończywszy go wziąłem się za ten od etykiety. Na obiad w przeciwieństwie do całej reszty dostałem wysoko kaloryczne rzeczy. Frytki i stek, a do tego surówka. Objadłem się tak, iż nie mogłem się ruszyć. Widziałem zazdrosne miny moich kolegów, którzy na obiad dostali surówkę i rybę na parze. Prawdę mówiąc właściwie nie tęskniłem za górą kalorii, bo smakowały mi bogate w witaminy, za to ubogie w tłuszcze dania. Na deser dostałem lody z potężną dawką czekolady. Och jak ławo było ich przejrzeć. Słońce i czekolada to znane od wieków sposoby na depresję. Kolejnego dnia Raphael zabrał mnie do miasta. Nawet zapomniałem, że miałem jeszcze jeden dzień wolnego. Tak wiele się wydarzyło od tego mojego pamiętnego pierwszego razu. Mark wypłacił mi 1500 dolarów. Jego, a właściwie moje 30% z pierwszego razu.
Raphael zawiózł mnie do centrum handlowego, gdzie kupiłem sobie piżamę, w końcu miałem taką, jaką chciałem. Potem kino i lody. Bawiłem się cudownie. Zjedliśmy nawet pizzę, ale Raphael zabronił mówić o tym Markowi. Łaziliśmy po sklepach, kupiłem parę ładnych ubrań. Zaczepiliśmy o salon prasowy gdzie zaopatrzyłem się w parę książek i płyt.
Dopiero wieczorem wróciliśmy do domu, by się przebrać i wybyć do klubu. Nigdy nie byłem w takim miejscu, zresztą jeszcze przez 7 lat nie powinienem do żadnego wchodzić. W sumie Raphael też nie miał jeszcze 21 lat, ale jakoś nikt specjalnie się tym nie przejmował. Tańczyłem otoczony przez wianuszek mężczyzn, w ramionach mego opiekuna. Było super, zamiast alkoholu piłem cole. Właśnie wyrwałem się z wiru zabawy, by poprosić barmana o jeszcze jedną szklankę słodkiego napoju, gdy ktoś pociągnął mnie tak, że upadłem na jego kolana.
- Już ci lepiej Gabrysiu? - Głos mężczyzny skojarzył mi się od razu z horrorem.
- Kim pan jest? - nie znałem mężczyzny, u którego teraz siedziałem na kolanach.
- To ja cię znalazłem wtedy na cmentarzu. - Szepnął mi do ucha owiewając je zimnym oddechem.
Zauważyłem, że Raphael zaczyna się bacznie rozglądać szukając mojej osoby, ale nie dostrzega jej, a mężczyzna ani myślał mnie puścić:
- Byłeś taki smutny, że aż mi się ciebie żal zrobiło. Jak tylko zasnąłeś zabrałem cię do Marka, choć miałem przemożną ochotę zanieść cię do siebie i już nigdy nie wypuścić ze swej sypialni. - Jego głos był nieprzyjemny, w jakiś irracjonalny sposób przypominał mi syk węża.
Mężczyzna był dziwnie zimny i straszny, więc chciałem od niego uciec, ale nie mogłem się wyrwać, a im bardziej się wierciłem tym on silniej zaciskał ręce wkoło mojej talii. Zacząłem z bezradności płakać.
- Puść mnie proszę - próbowałem rozewrzeć jakoś jego palce splecione na moim brzuchu.
- Nie. Najpierw dostanę coś za to, że nie zostawiłem cię na pastwę losu na tym cmentarzu. - Polizał mnie za uchem, na co zacząłem wyrywać się jeszcze bardziej.
- Proszę puść! - Puszczałem cały czas próbując się wyrwać.
Moje błagania usłyszał jakiś osiłek, który koło nas przechodził, spojrzał na mnie i od razu zareagował:
- Nie słyszałeś, co dzieciak ci powiedział zboczeńcu? - podparł się pod boki, że wyglądał na jeszcze większego i groźnego.
- Nie wtrącaj się. - Zasyczał mój oprawca. - On jest mi coś winien.
- Ile ci jest winien, zapłacę za niego. - Mężczyzna chyba próbował uniknąć bójki, jednak jednocześnie wyglądał, że był na nią gotowy.
- O nie, on mi to odda w naturze. - Wystraszyłem się jeszcze bardziej, zacząłem się wyrywać, ale czułem się tak jakbym się siłował z kamiennym posągiem.
- Jak możesz wykorzystywać niewinne dziecko? - mężczyzna był oburzony, a na jego twarzy wymalował się wstręt do mojego oprawcy.
- On nie jest niewinny, to dziwka. - Zaśmiał się żmijowaty.
- Zresztą, po co ja z tobą dyskutuję, masz natychmiast puścić dzieciaka, albo... - podniósł głos niemal do krzyku.
- Albo co mi zrobisz? - powiedział rozbawiony oprawca.
Olbrzym wkurzył się na te słowa i chciał przywalić mojemu oprawcy. Nawet nie zauważyłem, że facet się ruszył, a mój domniemany wybawca przeleciał przez pół sali. Spojrzał na mojego dręczyciela ze strachem, z trudem zebrał się z podłogi i uciekł.
- Czego chcesz? - wychlipałem, miałem dość tej sytuacji. Chciałem się uwolnić z ramion, tego dziwnego mężczyzny.
- Chcę żebyś mnie pocałował. - Pocałowałem go w policzek. - Nie rozśmieszaj mnie, chcę poczuć twój język w moich ustach, chcę poczuć smak twojej śliny.
Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by całował moje usta. Po moich policzkach lały się łzy, ale on na to nie baczył. Kiedy w końcu mnie puścił zobaczyłem przed sobą Raphaela.
- Wiesz co Kamilku, wstydziłbyś się. Próbuję jakoś poprawić mu humor, a ty robisz takie świństwo. - Mój opiekun był wściekły.
- Do zobaczenia Raphaelu na kolejnym przyjściu. Przygotuj się na ból, który ci zadam. - Zagroził i zniknął tak szybko, że nie zdarzyłem tego zarejestrować.
- Chcę stąd iść. - powiedziałem chwytając Raphaela pod ramię.
Po chwili siedzieliśmy już w aucie. Płakałem jeszcze dłuższy czas, ale potem było już dobrze.
- Jak się czujesz? - Raphael pochwycił mą dłoń w swoją.
- Wszystko w porządku. - Odpowiedziałem próbując się uspokoić.
- Na pewno? - przyglądał mi się z troską.
- Tak. - Pokiwałem głową na podkreślenie swych słów.
- Powinienem cię lepiej pilnować, ale ze mnie super opiekun. - Zacisnął zęby i nerwowo zaczął pocierać dłońmi twarz.
- Nie zadręczaj się. Nic mi nie jest, tylko trochę się wystraszyłem. On był taki dziwny. - Mocniej wtuliłem się w jego bok.
- Nie przejmuj się nim, to świr. Tylko Sara go znosi, bo facet dużo płaci. - Westchnął, roztrzepując mi dłonią włosy.
- Sara też jest dziwna, prawie w ogóle się nie odzywa. - Uśmiechnąłem się wypowiadając te słowa.
- Sara bardzo wiele w swoim życiu przeszła, do tego ma trzy młodsze siostry, którymi zajmuje się jej ciotka i córkę u rodziny zastępczej w Nowym Meksyku. Bierze tylu klientów, żeby wszystkie cztery mogły dostatnio żyć, więc jej nie osądzaj. - Powiedział z naganą w głosie.
- Ja jej nie osądzam, ona po prostu bardzo rzadko się odzywa i częściej przypomina kamień niż człowieka. - Starałem się usprawiedliwić swoje sądy.
- W sumie masz rację, jest dziwna. - Dodał rozbawiony moją dedukcją. - Jedziemy do domu?
- Tak, mam dość wrażeń, jak na jeden dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro