Rozdział 34.
— Lucjuszu — zaczęła, zmieniając ton na łagodny.
— Czekaj, czekaj. — Uniósł jeden palec na wysokość jej głowy. — Wyczuwam w nadchodzącej części zdania jakąś prośbę.
Katharina uniosła do góry brwi, zaskoczona.
— Ciii, nic nie mów — polecił — Ta prośba to... — Przekrzywił lekko głowę, świdrując ją wzrokiem — ... chcesz zostać w moim domu.
Chciała coś powiedzieć, ale ponownie jej przerwał.
— A przynajmniej na jakiś czas — dodał po chwili.
Katharina odetchnęła i podjęła:
— Skąd wiesz?
— Masz to wypisane na twarzy — mruknął, wzruszając ramionami.
„Co? Czyżby moja oklumencja od momentu śmierci Czarnego Pana, nagle spadła?" — zdziwiła się. "Może oklumencja była w jakiś sposób połączona z moimi mocami, które straciłam?"
— I jeszcze ta nagła zmiana tonu. Każdy Malfoy z krwi i kości, poznaje, kiedy to ktoś chce się mu podlizać, by coś zyskać. — Wyrwał ją z rozmyślań.
— Podlizać! — prychnęła. — Też mi coś!
Uśmiechnął się złośliwie i ruszył w stronę drzwi.
— Możesz, naturalnie. Chyba nie muszę ci pokazywać, gdzie twoja sypialnia, prawda? No chyba, że chcesz iść do mojej, ale też trafisz.
— Lucek, nie przeginaj! — zawołała ostrzegawczo, choć z uśmiechem.
Następnego ranka, wstała o świcie. Kiedy opuściła swoją łazienkę, zerknęła przez okno. O dżdżystym poranku, piękny ogród Malfoyów błyszczał, pod wpływem delikatnych promieni słonecznych. Śniadanie zjadła lekkie i szczerze zdziwiła się, kiedy zobaczyła schodzącego do kuchni Lucjusza.
— Już nie śpisz? — zapytał.
— Sądziłam, że to ty będziesz spał. — Zmarszczyła brwi.
— Nigdy nie wstawałem późno, ale mimo to dzisiaj obudziłem się nieco wcześniej.
— Z jakiego powodu? — zaciekawiła się.
— Obudziła mnie świadomość, że śpię samotnie — mruknął ponuro, patrząc na przechadzające się pawie.
Katharina nie skomentowała. Już zdążyła zapomnieć, jak to jest mieć kogoś obok siebie, więc cokolwiek, co by teraz powiedziała, mogłoby być zbędne.
— Zrobić ci kawy, Lucjuszu? — zaproponowała.
— Chętnie — odparł, a po chwili dodał: — Ale równie dobrze mógłbym powiedzieć o tym skrzatowi.
— Owszem, ale czasem takie drobne czynności, dają najwięcej przyjemności — oznajmiła, podchodząc do blatu i odciągając od niego skrzata, który od paru sekund uderzał weń głową.
— Zły Evee, niedobry Evee!
Lucjusz pacnął się dłonią w czoło.
— Jakie te skrzaty są durne — powiedział.
— Evee, jeśli chcesz mieć swój wkład w przygotowaniu porannej kawy, spień mi mleko. Około trzystu mililitrów.
— Tak jest! — zawołał uradowany i zabrał się do pracy.
Katharina wsypała do wysokiej szklanki z wąskim uchwytem dwie, czubate łyżeczki kawy, a następnie rzuciła spojrzenie Lucjuszowi zza pleców.
— Ciepła, czy orzeźwiająca?
— Wersja chłodniejsza — wybrał, rozsiadając się przy niewielkim stole.
Z dzbanka wlała letniego mleka, które z łatwością połączyło się z kawą, nie pozostawiając po sobie resztek. Wyglądało na to, że kawa była rozpuszczalna, choć na taką nie wyglądała. Skrzat podsunął Katharinie małą filiżankę z dzióbkiem, w której znajdowała się mleczna pianka. Kobieta popatrzyła na szklankę przed nią, oceniając krytycznie swoje dzieło. Podziękowała sobie, że nie dodała jeszcze spienionego mleka, bo wtem wpadła na pomysł. Poprosiła skrzata, by podał jej gęste mleczko waniliowe, które wlała do szklanki. Kawa, o mniejszej gęstości, wypłynęła na wierzch, tworząc ładne, różnokolorowe poziomy. Starła kostkę czekolady, umieszczając ją na wierzchu śmietanki, która piętrzyła się niczym chmurka nad zawartością szklanki.
— Proszę bardzo — powiedziała, podając Malfoyowi kawę i talerzyk z różnymi ciastkami. — Smacznego.
— Wygląda naprawdę dobrze — ocenił, oglądając z uwagą brązowe oraz białe piętro napoju.
— Zobacz, czy w smaku też jest dobra.
— Nie otrujesz mnie?
— Nie miałabym powodu, Lucjuszu — mruknęła, kierując się ku wyjściu. — Wychodzę, mam parę rzeczy do załatwienia.
— Co on tam tak długo robi? — Wywróciła oczami, wpatrując się w witrynę sklepu, w którym przebywał obecnie Severus. — Co oni tam w ogóle sprzedają?
— Tego, moja droga, powiedzieć ci nie mogę. — Uśmiechnął się Lucjusz, patrząc ponad jej głowę.
Katharina postukiwała raz po raz butem o kamienny bruk ulicy Pokątnej.
— Widzę, że się bardzo niecierpliwisz. Wyluzuj.
— To taki stan nerwowy po tej wojnie... Nie mogę go na długi czas tracić z oczu, bo bardzo źle się czuję.
— Hmm... Rozumiem — mruknął po chwili Lucjusz, po czym oparł się o swoją laskę. — Więc postaraj się skupić na rozmowie ze mną — polecił, zasłaniając jej witrynę sklepu.
— Wystawiłeś się na widok — zauważyła, obserwując fragment ruchliwej ulicy zza torsu blondyna.
— Czego nie robi się dla przyjaciół — odparł, ponownie wlepiając blade ślepia ponad jej głowę.
— Oho! — zawołała Katharina, śmiejąc się pod nosem.
— Pan Malfoy? — odezwał się wyjątkowo irytujący, piskliwy, kobiecy głosik.
Lucjusz wzniósł oczy ku górze, przybrał swoją zwyczajną, chłodną maskę i odwrócił się z godnością.
— Tak. W czymś mogę pomóc? — spytał z minimalną uprzejmością w głosie.
— Chciałam tylko zapytać, co u pana... Jak życie? — Niska kobieta ścisnęła swoją różową torebkę i wlepiła wyjątkowo niebieskie oczy w odzianego w czerń mężczyznę.
— W zasa...
— Jak sprawa ma się z żoną?
Lucjusz nabrał powietrza, wypuścił je, po czym zamknął oburzony usta.
— A więc o to chodzi, tak? Widzi pani, nie jestem już samotnym wilkiem. — Przyciągnął do siebie Katharinę, która szybko pojęła o co chodzi i objęła go jednym ramieniem.
— Och! Jak tak można! — fuknęła z wyraźną wrogością w stronę Kathariny. — Czy pani czasem nie kręciła z tym drugim... czarnowłosym?
— Doprawdy, co pani do tego? — spytała Katharina, uśmiechając się kpiąco.
— Toż to skandal! — krzyknęła kobieta i pobiegła, zmuszając swoje tłuściutkie nóżki do wysiłku fizycznego.
— Salazarze, powiedź mi, że Severus tego nie widział. — Pokręcił głową Lucjusz.
— Nie przesadzaj, to była sytuacja krytyczna — mruknęła dziewczyna — przecież nie będzie miał o to do ciebie pretensji!
— Nie byłbym tego taki pewien — powiedział, poprawiając swój aksamitny płaszcz.
— Daj spokój.
Nastała chwila ciszy. Katharina wpatrywała się z uwagą w twarz Malfoya, która od dłuższego czasu przyprószona była leciutkim zarostem, który zresztą został tam na jej prośbę.
— Ale... Właśnie. Jak tam sprawa z Narcyzą? — spytała cicho, poważnym tonem.
— Dostałem list. — Uśmiechnął się, wybijając się z ponurych rozmyślań. — A w owym liście zawarta została informacja, która ponownie napędziła mnie do życia.
— Wszystko w normie?
— Tak — odpowiedział, zerkając na nią. W jego oczach błyskały ogniki szczęścia, które tak rzadko u niego widywała. — Wybaczyli mi. Dracon też. Zapewne twoja interwencja dużo tutaj pomogła, dlatego też jestem twoim dłużnikiem.
— Jaka tam od razu interwencja. Jedynie rozmawiałam z Draco, a reszta sama się rozwinęła.
— Nie mniej jednak to pomogło.
— No dobra, niech ci będzie — parsknęła Katharina.
Lucjusz uśmiechnął się triumfalnie i rzucił mordercze spojrzenie jakiejś atrakcyjnej kobiecie, która od paru chwil uśmiechała się do niego zalotnie.
Nastała cisza, którą przerwano dopiero po kilku minutach.
— Nareszcie! — zawołała Katharina. — Severus! Ile można na ciebie czekać — rzuciła w jego stronę, a zaraz po tym bacznie zaczęła się mu przypatrywać. — Czekaj, czekaj, co on tak ciągle podrzuca?
— Haa! — ucieszył się Lucjusz, po czym potarł dłonie, przytulił zdezorientowaną Katharinę i oddalił się do pobliskiego sklepu z bronią białą.
— Katharino! — Rozległo się pukanie do drzwi gabinetu.
— Proszę, proszę! — odparła radośnie, odwracając wzrok od pięknego, choć skromnego, pierścionka z małym ametystem w środku.
— Miałabym do ciebie jedną, małą prośbę. Mam naprzeciwko klasę owutemową, więc muszę ich pilnować, a to... — Lewitowała jednym ruchem różdżki rulonik pergaminu na biurko Kathariny — ...musi trafić do Severusa.
— Och, Minerwo, jestem ci piekielnie wdzięczna. Szukałam właśnie powodu, by się z nim zobaczyć — westchnęła Katharina i uśmiechnęła się szeroko do starszej kobiety.
— Przecież widziałaś się z nim jakiejś półtorej godziny temu — zdumiała się dyrektorka.
— I o półtorej za dużo. — Katharina puściła oczko do stojącej w progu czarownicy i skręciła w lewo, do pobliskiego korytarza.
„Hogwart się zmienił" — pomyślała. "Mentalność uczniów się zmieniła. A wraz z tym, całe szczęście, Ślizgoni zaczęli być nieco lepiej postrzegani."
— Dzień dobry, pani profesor! — zawołała entuzjastycznie Puchonka z czwartego roku.
— W istocie dobry! — odparła, odwracając się w jej stronę, a następnie powracając przodem do swego celu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro