Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29.

 Drzwi windy rozsunęły się, ukazując im uciekających w popłochu pracowników Ministerstwa. Większość rzuciła się w stronę kominków, ale byli też tacy, którzy stali w miejscu, zdrętwiali ze strachu lub decydujący się na pomoc ministrowi. Czwórka śmierciożerców stanęła w szeregu i wśród okrzyków przerażenia, ruszyła w kierunku stojących aurorów.
— Diabły! A macie! — zawołała jakaś wyjątkowo śmiała kobieta, machając różdżką, jednak chwilę potem leżała oszołomiona na podłodze.
Katharina rzuciła spojrzenie na swoich towarzyszy. Żaden z nich tego nie zrobił.
— Och, proszę, przestańcie. Będziecie jeszcze potrzebni Minissstersstwu — zasyczał Voldemort, wynurzając się z kominka za ich plecami. Z innych wyskoczyła druga grupa śmierciożerców, dołączając do szeregu.
— A więc tak to ma wyglądać? — spytał Rufus. — Dobrze. Więc niech tak będzie.
Aurorzy jak jeden mąż zaczęli wysyłać w ich stronę zaklęcia, które śmierciożercy precyzyjnie odbijali, kontratakując.
Katharina wystąpiła z szeregu, uniosła obie ręce i powaliła aurorów na kolana, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
— Rufusie — syknął Voldemort, odpierając ataki ministra. — Po co ten wysiłek? Potrzebujemy tylko paru informacji... Gdzie odnajdę Harry'ego Pottera?
— Jeśli myślisz, że zdradzę ci cokolwiek, to jesteś w błędzie — warknął Scrimgeour, unosząc drżącą dłonią różdżkę.
— O, nie. To ty jesteś w błędzie — syknął, rozciągając swe wargi w uśmiechu. Podniósł swoją starą różdżkę i krzyknął: — CRUCIO!
Podczas gdy Scrimgeour zdzierał sobie gardło krzykami pełnymi bólu, śmierciożercy otoczyli pozostałych w atrium pracowników ministerstwa. Katharina stała parę metrów od wijącego się z bólu ministra, który odmawiał współpracy z Voldemortem.
— Severusie. — Voldemort cofnął zaklęcie, a Rufus wciągnął łapczywie powietrze. — Veritaserum, proszę.
— Tak, panie. — Czarnowłosy ukłonił się, wyciągnął z jakiejś kieszonki małą buteleczkę, a następnie wlał dokładnie trzy krople eliksiru prawdy do ust ministra.
— Zatem, Scrimgeour...
— Tak? — spytał, siedząc prosto, z dziwnie zamglonymi oczami.
— Gdzie jest Potter?
— Przebywa w domu Artura Weasleya.
— Czy wiesz jakie zaklęcia strzegą ten dom?
— Zaklęcie Fideliusa, zaklęcie o...
— Szlag! — krzyknął rozwścieczony Voldemort.
Katharina zobaczyła, jak Czarny Pan unosi różdżkę. W chwili, kiedy to uśmiercił zaklęciem Scrimgeoura, za jej plecami rozległ się jakiś huk. Zobaczyła wysoką sylwetkę ciemnoskórego mężczyzny, który wpadł do kominka i po chwili zniknął w zielonym płomieniu, krzycząc: „Nora"
— Katharino, zakładaj Tabu, wszystko tak jak ustaliliśmy — syknął Voldemort. — Wy. — Wskazał na sześcioosobową grupkę śmierciożerców. — Macie się teleportować do tego Weasleya i zobaczyć, czy jest tam Potter.
Huknęło, a sześć postaci w upiornych zbrojach zniknęło. Katharina podeszła do Voldemorta, który wyciągnął ku niej swoją prawą rękę. Chwyciła jego dłoń w swoje własne, zamknęła oczy i powiedziała na głos:
— Lord Voldemort.
Zrobiło jej się ciemno przed oczyma, a na dłoniach pozostało dziwne mrowienie.
— Kogo, panie, wybierasz do strzeżenia Tabu?
— Selwyna, Dołohowa, Rowle'a, Greybacka i jego bandę szmalcowników, których obecnie tu nie ma.
Katharina podchodziła do każdego z wymienionych i przykładała dłonie do ich Mrocznego Znaku.
— Poczujecie, kiedy ktoś ośmieli się wypowiedzieć imię Czarnego Pana.
— Ach, mamy sygnał! — mruknął Rowle i Dołohow, którzy natychmiastowo deportowali się.
Ślizgonka zamarła z dłońmi utkwionymi w powietrzu, parę cali nad ramieniem Selwyna.
— Czy ktoś właśnie to zrobił?
— Na to by wyglądało — syknął Voldemort.
Przechadzał się, powiewając swoją upiorną peleryną, wpatrując się przy tym w twarze obecnych w pomieszczeniu pracowników ministerstwa.
— Chyba wiecie, co macie robić, prawda? I czym skutkuje jakakolwiek niesubordynacja — powiedział, a twarze nieruchomych ze strachu ludzi straciły jakikolwiek kolor. — Powiedzmy sobie otwarcie, czego byliście świadkami... Czy ktoś ma pomysł?
Jego głos odbił się echem od ścian.
— Nie? Szkoda. Bo widzicie... Rufus Scrimgeour podał się do dobrowolnej dymisji. — Śmierciożercy ryknęli śmiechem. — A jego miejsce zajmuje zaufany człowiek. To wam powinno wystarczyć, prawda? Oprócz tego wykonujecie wszystkie rozkazy, chyba że ktokolwiek z was ma jakieś wyjątkowo okrutne myśli samobójcze i marzy o szybkim zakończeniu swego żywota. Pius Thickneese. To wasz nowy minister. Jest naprawdę dobry w tym co robi. Możecie mi zaufać. Tymczasem zastosujcie się do tych... porad... a wszystko będzie dobrze.
Zakończył swoją przemowę widowiskową deportacją, przy której zniszczył całą fontannę Ministerstwa Magii. Było jasne, że Voldemort miał w planach ulepszenia... I nie chodziło tu o zmiany w sposobie rządzenia światem czarodziejów, ale także zmiany dotyczące wystroju. — Wieża na H4 — poleciła Katharina, kosztując wina z trzymanej w dłoni lampki.
— Dobry ruch — pochwalił Dumbledore, czy też raczej jego portret. — Goniec na E7.
Katharina potarła wolną ręką czoło.
— Profesorze.
—Tak?
— Boję się — przyznała się otwarcie.
Snape siedzący za biurkiem dyrektora spojrzał na nią swymi czarnymi oczyma.
— Cholera jasna, a co jeśli źle robimy? Nie mogę...
Muffliato — mruknął Snape, machnąwszy różdżką w kierunku drzwi wejściowych.
— ...na to dłużej patrzeć! Już osiągnęłam pewną granicę i stwierdzam, że mam emocjonalnego doła, a śmiem twierdzić, że Vol... Czarny Pan triumfuje. Ma całe ministerstwo, prawdopodobnie już niedługo będzie miał w garści całą Anglię!
— Katharino... — zaczął Albus, kręcąc lekko głową.
— Nie, dyrektorze, nie! — przerwała mu, waląc pięścią w biurko.
— Cóż za jawny brak wychowania — syknął któryś z portretów.
Katharina wydała z siebie dziwny dźwięk, który świadczył tylko o jej bezsilności, a następnie gwałtownie wstała. Kopnęła z całej siły w swój fotel, który zdawał się tym faktem niewzruszony, po czym opadła na podłogę, chowając twarz w miękkim dywanie.
— Chcę coś robić. Na Godryka, my tu siedzimy, a tam. — Machnęła ręką w kierunku ściany — giną ludzie!
Severus ucisnął nasadę nosa, wzdychając. Albus zwrócił na niego swoje spojrzenie, kiedy tylko usłyszał szelest dochodzący z okolic biurka. Mistrz Eliksirów wygrzebał z miseczki ze słodkościami dwie czekoladowe żaby, odpakował je, powolnym krokiem pokonał dystans dzielący ją od Kathariny, przewrócił dziewczynę na plecy i podał jej słodycze. Dyrektor zamilkł, będąc świadkiem tego dziwnego rytuału. Dziewczyna usiadła, złapała jedną żabę, która jakimś cudem zdołała odskoczyć, podczas gdy jej druga towarzyszka została pozbawiona głowy, i wpatrując się w Severusa, skonsumowała czekoladki.
— Przeszło? — spytał, podirytowany.
— Tak — odparła uradowana. — Słodziak z ciebie, wiesz jak poratować kobietę — mruknęła, uśmiechnięta szeroko.
Zignorowała zgorszone spojrzenie Mistrza Eliksirów, który zasiadł za biurkiem, i powróciła do rozgrywki szachów.
— Więc... już ci nie szkoda? — zapytał Albus po jakimś czasie, kiedy uznał, że jego własna ciekawość zaraz zje go od środka.
— Szkoda, ale po słodyczach myślę trzeźwo.
— Jasne — zadrwił Snape.
— To znaczy jeżeli mam emocjonalnego doła, to muszę zjeść coś słodkiego. A jak już zjem, to czuję się lepiej i wszystko wraca do normy.
— A to oznacza, dyrektorze, że jeżeli Katharina ma doła, to jest przerażająco głupia, a jeżeli zapcha się słodyczami, to już tylko głupia.
— Tak jakby. — Kiwnęła głową, rozbawiona.
— Ty naprawdę jesteś skrzywiona — podsumował Severus, odkładając pióro na blat biurka.
Wzruszyła ramionami.
— Jestem zdystansowana, a pana, panie profesorze, traktuje nieco inaczej, niż trzy czwarte społeczeństwa.
Albus zastygł w połowie wydawania polecenia dla swojego pionka.
— To znaczy? — zainteresował się srebrnowłosy.
— To znaczy, że Severus nie jest zimnym draniem — odpowiedziała, sięgając po jabłko.
— Przekonamy się? — spytał z błyskiem w oku.
Katharina pocierała jabłko, utkwiwszy wzrok w jego bezdennych tęczówkach.
— Nie wiem co mam odpowiedzieć. Z jednej strony jestem ciekawa, a z drugiej to się trochę obawiam — odparła, gryząc jabłko.
— Obawiasz się? Przecież twierdzisz, że nie jestem zimnym draniem. — Oparł się o wygodne oparcie fotela.
— Jesteś nieprzewidywalny i tajemniczy. To pewnie przez to. Ale dam sobie uciąć rękę, że gdzieś tam w głębi czai się w tobie coś, co strasznie dobrze ukrywasz. A to coś, to... — Wstała, a następnie powolnym krokiem okrążyła biurko —... jakaś sympatia. Hmmm... Coś związanego z... czekaj, czekaj... ochranianiem kogoś!
Severus oderwał wzrok od kobiety i utkwił go w blacie biurka, jakby obawiając się, że kontakt wzrokowy, ułatwiający legilimencję, może go zdradzić. Może i był w stanie okłamywać Czarnego Pana, ale czy miał jakąś gwarancję, że Tenigranie nie znają innych sposobów przełamywania barier umysłu? Nie. No właśnie.
— Ochranianie. Potter. To oczywiste, ale zastanawiało mnie dlaczego i muszę przyznać, że naprawdę ciężko cokolwiek z tego wyczytać. Dlaczego, dlaczego? Zależy ci na klęsce Czarnego Pana, może nawet bardziej niż mi samej. Jaki jest tego powód, hm? — Przystanęła za oparciem jego krzesła.
— Masz nadzieję, że cokolwiek zdradzę? Jesteś żałosna. Tak samo jak te twoje insynuacje.
— Aha, no dobrze. To ja zacznę opowieść, a ty się może dołączysz. — Klasnęła w dłonie i powróciła na swoje miejsce naprzeciw Severusa. — Tylko nie wiem od czego zacząć.
— Katharino — odezwał się Dumbledore — najlepiej od początku. Sam jestem tego ciekaw. Nie ukrywam, że jesteś osobą z mocnym charakterem i chciałbym wiedzieć, co go ukształtowało.
Kobieta westchnęła, podrzuciła ogryzek, pstryknęła palcami, a po resztce z jabłka pozostał tylko kłębek dymu.
— Więc od początku... Moja rodzina... Urodziłam się w rodzinie tak jakby mugolskiej, bo mój tata odszedł zanim ja się narodziłam, zatem zostałam z samymi mugolami. Tata, nie wiem jaki był, chyba nie muszę powtarzać czemu. Mama po jego śmierci się załamała, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie, i zaczęła winić mnie za jego odejście. Wiecie, jakiś zły omen, czy coś takiego. Ludzie mają różne pomysły i poglądy — parsknęła, jednak zaraz po tym stała się poważna. — Mój brat był również mugolem, a matka go jawnie faworyzowała. Katharina jest be, ale Henry jest super, święty i doskonały. Kiedy wracałam z Hogwartu, starałam się jak najbardziej nawiązać z nimi kontakt, ale traktowali mnie tak jak zawsze, czyli jak powietrze. Bolało, zwłaszcza gdy chciałam się pochwalić swoim stopniem z eliksirów i transmutacji z SUM-ów... Moje dwa ulubione przedmioty. — Uśmiechnęła się słabo, spuszczając głowę. Severus i Albus siedzieli cicho, wyłapując jej każde słowo. — Po piątym roku przestałam się łudzić. Uznałam, że nie mam czego u nich szukać. Zerwałam kontakt, kiedy tylko stałam się osobą pełnoletnią. W pierwsze samodzielne wakacje miałam ciężko, ale dzięki mojej matce chrzestnej dałam radę. Co prawda ona była też mugolem, więc kiedy urodziło im się dziecko, po prostu się wyniosłam. W każde wakacje poza Hogwartem, załapywałam się na każdą możliwą pracę, żeby zarobić na mieszkanie. Zdobyłam trochę doświadczenia i dzięki temu później miałam nieco lżej. Lecz dopiero po ukończeniu Hogwartu zaczęłam pracować, jak prawdziwy magiczny obywatel Anglii — zrobiła pauzę, by poukładać kolejne fakty w swojej głowie. — Chciałam zostać smokologiem i szło mi naprawdę dobrze. I w tam, na miejscu pracy, poznałam Denisa, w którym łatwo się zakochałam. Wszystko się pięknie układało, dużo osób chwaliło, mówiło, że do siebie pasujemy, że jesteśmy wzorem do naśladowania. Pewnego razu, wstałam rano z łóżka i nie zastałam go w domu. Czekałam, czekałam i czekałam. Na nic. — Głos lekko jej się załamał, jednak odchrząknęła. — Poszłam więc do mojego miejsca pracy I gdzieś tam po drodze, zastałam go już z jakąś inną kobietą, a oni patrzyli na siebie tak, jak ja patrzyłam na niego. Byłam zaślepiona miłością. Wiecie jakie to jest uczucie? Straszne. Widzieć, jak ktoś cię tak odrzuca. Wtedy myślisz: „Gdzie popełniłam błąd?", „Czy coś złego powiedziałam?". Tak naprawdę, jeżeli się kogoś prawdziwie kocha, jest się w stanie wybaczyć mu wszystko. On mnie nie kochał, a ja cudem wyleczyłam się z tego chorego uczucia, które bardziej krzywdziło mnie, niż pomagało w egzystowaniu... A no i ta druga okazała się mugolem, stąd moje negatywne w stosunku do zwykłych osób uczucia.
Albus wbił wzrok w swe białe figury, które również zdawały się podsłuchiwać rozmowę. Severus miał beznamiętną twarz, jednak nadal nie patrzył kobiecie w oczy.
— Weźcie coś powiedzcie, nawet zmieńcie temat, ale zróbcie coś, bo inaczej się rozkleję. Rozdrapywanie ran jest złe. Przynajmniej dla mnie.
— Wiesz może dlaczego cię zostawił, czy tylko z powodu tej kobiety? — zapytał łagodnym tonem Albus.
— Nie. I jak teraz o tym myślę i miałoby się okazać, że chociażby dla jakiegoś głupawego zakładu, to wolę nie wiedzieć.
— Pytałaś przedtem o ostateczne starcie z Riddle'em, prawda?
— Tak — potwierdziła, witając zmianę tematu z ulgą.
— Przewiduję, a Severus się ze mną zgadza, że to nastąpi za około tydzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro