Rozdział 29.
Drzwi windy rozsunęły się, ukazując im uciekających w popłochu pracowników Ministerstwa. Większość rzuciła się w stronę kominków, ale byli też tacy, którzy stali w miejscu, zdrętwiali ze strachu lub decydujący się na pomoc ministrowi. Czwórka śmierciożerców stanęła w szeregu i wśród okrzyków przerażenia, ruszyła w kierunku stojących aurorów.
— Diabły! A macie! — zawołała jakaś wyjątkowo śmiała kobieta, machając różdżką, jednak chwilę potem leżała oszołomiona na podłodze.
Katharina rzuciła spojrzenie na swoich towarzyszy. Żaden z nich tego nie zrobił.
— Och, proszę, przestańcie. Będziecie jeszcze potrzebni Minissstersstwu — zasyczał Voldemort, wynurzając się z kominka za ich plecami. Z innych wyskoczyła druga grupa śmierciożerców, dołączając do szeregu.
— A więc tak to ma wyglądać? — spytał Rufus. — Dobrze. Więc niech tak będzie.
Aurorzy jak jeden mąż zaczęli wysyłać w ich stronę zaklęcia, które śmierciożercy precyzyjnie odbijali, kontratakując.
Katharina wystąpiła z szeregu, uniosła obie ręce i powaliła aurorów na kolana, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
— Rufusie — syknął Voldemort, odpierając ataki ministra. — Po co ten wysiłek? Potrzebujemy tylko paru informacji... Gdzie odnajdę Harry'ego Pottera?
— Jeśli myślisz, że zdradzę ci cokolwiek, to jesteś w błędzie — warknął Scrimgeour, unosząc drżącą dłonią różdżkę.
— O, nie. To ty jesteś w błędzie — syknął, rozciągając swe wargi w uśmiechu. Podniósł swoją starą różdżkę i krzyknął: — CRUCIO!
Podczas gdy Scrimgeour zdzierał sobie gardło krzykami pełnymi bólu, śmierciożercy otoczyli pozostałych w atrium pracowników ministerstwa. Katharina stała parę metrów od wijącego się z bólu ministra, który odmawiał współpracy z Voldemortem.
— Severusie. — Voldemort cofnął zaklęcie, a Rufus wciągnął łapczywie powietrze. — Veritaserum, proszę.
— Tak, panie. — Czarnowłosy ukłonił się, wyciągnął z jakiejś kieszonki małą buteleczkę, a następnie wlał dokładnie trzy krople eliksiru prawdy do ust ministra.
— Zatem, Scrimgeour...
— Tak? — spytał, siedząc prosto, z dziwnie zamglonymi oczami.
— Gdzie jest Potter?
— Przebywa w domu Artura Weasleya.
— Czy wiesz jakie zaklęcia strzegą ten dom?
— Zaklęcie Fideliusa, zaklęcie o...
— Szlag! — krzyknął rozwścieczony Voldemort.
Katharina zobaczyła, jak Czarny Pan unosi różdżkę. W chwili, kiedy to uśmiercił zaklęciem Scrimgeoura, za jej plecami rozległ się jakiś huk. Zobaczyła wysoką sylwetkę ciemnoskórego mężczyzny, który wpadł do kominka i po chwili zniknął w zielonym płomieniu, krzycząc: „Nora"
— Katharino, zakładaj Tabu, wszystko tak jak ustaliliśmy — syknął Voldemort. — Wy. — Wskazał na sześcioosobową grupkę śmierciożerców. — Macie się teleportować do tego Weasleya i zobaczyć, czy jest tam Potter.
Huknęło, a sześć postaci w upiornych zbrojach zniknęło. Katharina podeszła do Voldemorta, który wyciągnął ku niej swoją prawą rękę. Chwyciła jego dłoń w swoje własne, zamknęła oczy i powiedziała na głos:
— Lord Voldemort.
Zrobiło jej się ciemno przed oczyma, a na dłoniach pozostało dziwne mrowienie.
— Kogo, panie, wybierasz do strzeżenia Tabu?
— Selwyna, Dołohowa, Rowle'a, Greybacka i jego bandę szmalcowników, których obecnie tu nie ma.
Katharina podchodziła do każdego z wymienionych i przykładała dłonie do ich Mrocznego Znaku.
— Poczujecie, kiedy ktoś ośmieli się wypowiedzieć imię Czarnego Pana.
— Ach, mamy sygnał! — mruknął Rowle i Dołohow, którzy natychmiastowo deportowali się.
Ślizgonka zamarła z dłońmi utkwionymi w powietrzu, parę cali nad ramieniem Selwyna.
— Czy ktoś właśnie to zrobił?
— Na to by wyglądało — syknął Voldemort.
Przechadzał się, powiewając swoją upiorną peleryną, wpatrując się przy tym w twarze obecnych w pomieszczeniu pracowników ministerstwa.
— Chyba wiecie, co macie robić, prawda? I czym skutkuje jakakolwiek niesubordynacja — powiedział, a twarze nieruchomych ze strachu ludzi straciły jakikolwiek kolor. — Powiedzmy sobie otwarcie, czego byliście świadkami... Czy ktoś ma pomysł?
Jego głos odbił się echem od ścian.
— Nie? Szkoda. Bo widzicie... Rufus Scrimgeour podał się do dobrowolnej dymisji. — Śmierciożercy ryknęli śmiechem. — A jego miejsce zajmuje zaufany człowiek. To wam powinno wystarczyć, prawda? Oprócz tego wykonujecie wszystkie rozkazy, chyba że ktokolwiek z was ma jakieś wyjątkowo okrutne myśli samobójcze i marzy o szybkim zakończeniu swego żywota. Pius Thickneese. To wasz nowy minister. Jest naprawdę dobry w tym co robi. Możecie mi zaufać. Tymczasem zastosujcie się do tych... porad... a wszystko będzie dobrze.
Zakończył swoją przemowę widowiskową deportacją, przy której zniszczył całą fontannę Ministerstwa Magii. Było jasne, że Voldemort miał w planach ulepszenia... I nie chodziło tu o zmiany w sposobie rządzenia światem czarodziejów, ale także zmiany dotyczące wystroju. — Wieża na H4 — poleciła Katharina, kosztując wina z trzymanej w dłoni lampki.
— Dobry ruch — pochwalił Dumbledore, czy też raczej jego portret. — Goniec na E7.
Katharina potarła wolną ręką czoło.
— Profesorze.
—Tak?
— Boję się — przyznała się otwarcie.
Snape siedzący za biurkiem dyrektora spojrzał na nią swymi czarnymi oczyma.
— Cholera jasna, a co jeśli źle robimy? Nie mogę...
— Muffliato — mruknął Snape, machnąwszy różdżką w kierunku drzwi wejściowych.
— ...na to dłużej patrzeć! Już osiągnęłam pewną granicę i stwierdzam, że mam emocjonalnego doła, a śmiem twierdzić, że Vol... Czarny Pan triumfuje. Ma całe ministerstwo, prawdopodobnie już niedługo będzie miał w garści całą Anglię!
— Katharino... — zaczął Albus, kręcąc lekko głową.
— Nie, dyrektorze, nie! — przerwała mu, waląc pięścią w biurko.
— Cóż za jawny brak wychowania — syknął któryś z portretów.
Katharina wydała z siebie dziwny dźwięk, który świadczył tylko o jej bezsilności, a następnie gwałtownie wstała. Kopnęła z całej siły w swój fotel, który zdawał się tym faktem niewzruszony, po czym opadła na podłogę, chowając twarz w miękkim dywanie.
— Chcę coś robić. Na Godryka, my tu siedzimy, a tam. — Machnęła ręką w kierunku ściany — giną ludzie!
Severus ucisnął nasadę nosa, wzdychając. Albus zwrócił na niego swoje spojrzenie, kiedy tylko usłyszał szelest dochodzący z okolic biurka. Mistrz Eliksirów wygrzebał z miseczki ze słodkościami dwie czekoladowe żaby, odpakował je, powolnym krokiem pokonał dystans dzielący ją od Kathariny, przewrócił dziewczynę na plecy i podał jej słodycze. Dyrektor zamilkł, będąc świadkiem tego dziwnego rytuału. Dziewczyna usiadła, złapała jedną żabę, która jakimś cudem zdołała odskoczyć, podczas gdy jej druga towarzyszka została pozbawiona głowy, i wpatrując się w Severusa, skonsumowała czekoladki.
— Przeszło? — spytał, podirytowany.
— Tak — odparła uradowana. — Słodziak z ciebie, wiesz jak poratować kobietę — mruknęła, uśmiechnięta szeroko.
Zignorowała zgorszone spojrzenie Mistrza Eliksirów, który zasiadł za biurkiem, i powróciła do rozgrywki szachów.
— Więc... już ci nie szkoda? — zapytał Albus po jakimś czasie, kiedy uznał, że jego własna ciekawość zaraz zje go od środka.
— Szkoda, ale po słodyczach myślę trzeźwo.
— Jasne — zadrwił Snape.
— To znaczy jeżeli mam emocjonalnego doła, to muszę zjeść coś słodkiego. A jak już zjem, to czuję się lepiej i wszystko wraca do normy.
— A to oznacza, dyrektorze, że jeżeli Katharina ma doła, to jest przerażająco głupia, a jeżeli zapcha się słodyczami, to już tylko głupia.
— Tak jakby. — Kiwnęła głową, rozbawiona.
— Ty naprawdę jesteś skrzywiona — podsumował Severus, odkładając pióro na blat biurka.
Wzruszyła ramionami.
— Jestem zdystansowana, a pana, panie profesorze, traktuje nieco inaczej, niż trzy czwarte społeczeństwa.
Albus zastygł w połowie wydawania polecenia dla swojego pionka.
— To znaczy? — zainteresował się srebrnowłosy.
— To znaczy, że Severus nie jest zimnym draniem — odpowiedziała, sięgając po jabłko.
— Przekonamy się? — spytał z błyskiem w oku.
Katharina pocierała jabłko, utkwiwszy wzrok w jego bezdennych tęczówkach.
— Nie wiem co mam odpowiedzieć. Z jednej strony jestem ciekawa, a z drugiej to się trochę obawiam — odparła, gryząc jabłko.
— Obawiasz się? Przecież twierdzisz, że nie jestem zimnym draniem. — Oparł się o wygodne oparcie fotela.
— Jesteś nieprzewidywalny i tajemniczy. To pewnie przez to. Ale dam sobie uciąć rękę, że gdzieś tam w głębi czai się w tobie coś, co strasznie dobrze ukrywasz. A to coś, to... — Wstała, a następnie powolnym krokiem okrążyła biurko —... jakaś sympatia. Hmmm... Coś związanego z... czekaj, czekaj... ochranianiem kogoś!
Severus oderwał wzrok od kobiety i utkwił go w blacie biurka, jakby obawiając się, że kontakt wzrokowy, ułatwiający legilimencję, może go zdradzić. Może i był w stanie okłamywać Czarnego Pana, ale czy miał jakąś gwarancję, że Tenigranie nie znają innych sposobów przełamywania barier umysłu? Nie. No właśnie.
— Ochranianie. Potter. To oczywiste, ale zastanawiało mnie dlaczego i muszę przyznać, że naprawdę ciężko cokolwiek z tego wyczytać. Dlaczego, dlaczego? Zależy ci na klęsce Czarnego Pana, może nawet bardziej niż mi samej. Jaki jest tego powód, hm? — Przystanęła za oparciem jego krzesła.
— Masz nadzieję, że cokolwiek zdradzę? Jesteś żałosna. Tak samo jak te twoje insynuacje.
— Aha, no dobrze. To ja zacznę opowieść, a ty się może dołączysz. — Klasnęła w dłonie i powróciła na swoje miejsce naprzeciw Severusa. — Tylko nie wiem od czego zacząć.
— Katharino — odezwał się Dumbledore — najlepiej od początku. Sam jestem tego ciekaw. Nie ukrywam, że jesteś osobą z mocnym charakterem i chciałbym wiedzieć, co go ukształtowało.
Kobieta westchnęła, podrzuciła ogryzek, pstryknęła palcami, a po resztce z jabłka pozostał tylko kłębek dymu.
— Więc od początku... Moja rodzina... Urodziłam się w rodzinie tak jakby mugolskiej, bo mój tata odszedł zanim ja się narodziłam, zatem zostałam z samymi mugolami. Tata, nie wiem jaki był, chyba nie muszę powtarzać czemu. Mama po jego śmierci się załamała, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie, i zaczęła winić mnie za jego odejście. Wiecie, jakiś zły omen, czy coś takiego. Ludzie mają różne pomysły i poglądy — parsknęła, jednak zaraz po tym stała się poważna. — Mój brat był również mugolem, a matka go jawnie faworyzowała. Katharina jest be, ale Henry jest super, święty i doskonały. Kiedy wracałam z Hogwartu, starałam się jak najbardziej nawiązać z nimi kontakt, ale traktowali mnie tak jak zawsze, czyli jak powietrze. Bolało, zwłaszcza gdy chciałam się pochwalić swoim stopniem z eliksirów i transmutacji z SUM-ów... Moje dwa ulubione przedmioty. — Uśmiechnęła się słabo, spuszczając głowę. Severus i Albus siedzieli cicho, wyłapując jej każde słowo. — Po piątym roku przestałam się łudzić. Uznałam, że nie mam czego u nich szukać. Zerwałam kontakt, kiedy tylko stałam się osobą pełnoletnią. W pierwsze samodzielne wakacje miałam ciężko, ale dzięki mojej matce chrzestnej dałam radę. Co prawda ona była też mugolem, więc kiedy urodziło im się dziecko, po prostu się wyniosłam. W każde wakacje poza Hogwartem, załapywałam się na każdą możliwą pracę, żeby zarobić na mieszkanie. Zdobyłam trochę doświadczenia i dzięki temu później miałam nieco lżej. Lecz dopiero po ukończeniu Hogwartu zaczęłam pracować, jak prawdziwy magiczny obywatel Anglii — zrobiła pauzę, by poukładać kolejne fakty w swojej głowie. — Chciałam zostać smokologiem i szło mi naprawdę dobrze. I w tam, na miejscu pracy, poznałam Denisa, w którym łatwo się zakochałam. Wszystko się pięknie układało, dużo osób chwaliło, mówiło, że do siebie pasujemy, że jesteśmy wzorem do naśladowania. Pewnego razu, wstałam rano z łóżka i nie zastałam go w domu. Czekałam, czekałam i czekałam. Na nic. — Głos lekko jej się załamał, jednak odchrząknęła. — Poszłam więc do mojego miejsca pracy I gdzieś tam po drodze, zastałam go już z jakąś inną kobietą, a oni patrzyli na siebie tak, jak ja patrzyłam na niego. Byłam zaślepiona miłością. Wiecie jakie to jest uczucie? Straszne. Widzieć, jak ktoś cię tak odrzuca. Wtedy myślisz: „Gdzie popełniłam błąd?", „Czy coś złego powiedziałam?". Tak naprawdę, jeżeli się kogoś prawdziwie kocha, jest się w stanie wybaczyć mu wszystko. On mnie nie kochał, a ja cudem wyleczyłam się z tego chorego uczucia, które bardziej krzywdziło mnie, niż pomagało w egzystowaniu... A no i ta druga okazała się mugolem, stąd moje negatywne w stosunku do zwykłych osób uczucia.
Albus wbił wzrok w swe białe figury, które również zdawały się podsłuchiwać rozmowę. Severus miał beznamiętną twarz, jednak nadal nie patrzył kobiecie w oczy.
— Weźcie coś powiedzcie, nawet zmieńcie temat, ale zróbcie coś, bo inaczej się rozkleję. Rozdrapywanie ran jest złe. Przynajmniej dla mnie.
— Wiesz może dlaczego cię zostawił, czy tylko z powodu tej kobiety? — zapytał łagodnym tonem Albus.
— Nie. I jak teraz o tym myślę i miałoby się okazać, że chociażby dla jakiegoś głupawego zakładu, to wolę nie wiedzieć.
— Pytałaś przedtem o ostateczne starcie z Riddle'em, prawda?
— Tak — potwierdziła, witając zmianę tematu z ulgą.
— Przewiduję, a Severus się ze mną zgadza, że to nastąpi za około tydzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro