Rozdział 2.
Z górnej części domu dał się słyszeć okropny, podobny do tych z horroru, śmiech. Dziewczyna stała sparaliżowana, nie mając nawet odwagi na zaczerpnięcie powietrza. Dopiero kolejny huk dochodzący zza okna, przywrócił jej zdolność myślenia.
Wyskoczyła na zewnątrz, spojrzała szybko na wyważone drzwi swojego mieszkania, po czym puściła się biegiem wzdłuż alejki, chcąc znaleźć się na głównej ulicy.
— Avada Kedavra! — usłyszała głos kobiety.
Rzuciła się na ziemie, a promień jasnozielonego światła świsnął jej nad głową. Zaklęcie rozbiło się o ścianę pobliskiego budynku, oświetlając na parę setnych sekund okolicę. Dziewczyna poderwała się i pod wpływem adrenaliny przyspieszyła swój bieg. Zobaczyła naprzeciw siebie zielone światło migające wewnątrz jednego z zamieszkanych domów. Łzy strachu napłynęły jej do oczu, gdy z ciszy nocnej wyłowiła kolejny krzyk, tym razem należący do dzieci.
Zatrzymała się, kiedy zarejestrowała zbliżającego się śmierciożercę. Miał on długie, zadbane, blond włosy, które opadały na jego ramiona. Maska, przypominająca przepołowioną czaszkę zakrywała jego czoło, nos i kości policzkowe. Jednak kobieta doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Cofnęła się na parę kroków, lecz zaraz po tym uderzyła plecami w kolejnego śmierciożercę.
— Co jest, słonko? Nie chcesz się zabawić?— spytał, a reszta tych szaleńców, która wynurzyła się z mroku, ryknęła śmiechem. Tylko Lucjusz Malfoy i jakiś inny śmierciożerca byli poważni.
— Nie zbliżaj się! — krzyknęła, wyjmując różdżkę.
— Expelliarmus! — zawołała blondynka, odbierając ostatnią broń dziewczyny.
— Kicia ma pazurki — mruknął jeden z nich, uśmiechając się półgębkiem.
Jakiś mięśniak zbliżył się do dziewczyny na parę kroków, a ta chciała go kopnąć, ale została złapana za ramiona i unieruchomiona.
Cała banda zaśmiała się szyderczo i zaczęła deportować. Śmierciożerca, który przytrzymywał dwudziestolatkę również obrócił się w miejscu i wraz z nią, przeniósł się do siedziby.
Pojawili się przed bramą, prowadzącą do wielkiej willi. Po obu stronach brukowanej ścieżki wznosił się ponad dwumetrowy żywopłot, nadający całemu miejscu grozy. Kolumny, wspierające duży i ozdobny balkon, były pozłacane u nasady.
Kiedy śmierciożercy zbliżyli się do budynku,dziewczyna tak bardzo się bała, że przestała zwracać uwagę na jakiekolwiek szczegóły domu. Uświadomiła sobie, że jej szanse przeżycia są wyższe niż niskie, jednak wcale nie podnosiło jej to na duchu. Wolała umrzeć szybko i bezboleśnie na skutek śmiertelnej klątwy, niż trafić przed tron Voldemorta i być torturowaną.
Poczuła jak śmierciożerca puszcza jej lewe ramię, lecz zaraz po tym trafiło ono w ręce innego mężczyzny. Oszołomiona strachem, przestała chodzić. Mężczyźni unieśli ją nieco wyżej, a jej nogi od łydki w dół były po prostu wleczone w górę schodów.
Lucjusz Malfoy podszedł do drzwi, zsunął swoją maskę z twarzy,przeczesał ręką włosy, po czym odwrócił się w stronę zakładniczki i oznajmił, szyderczym tonem:
— Witamy w Malfoy Manor, droga damo.
Banda morderców ryknęła śmiechem. Weszli do środka, kierując się w centralną część domu.
Podłoga była wszędzie taka sama —czarny grafit, który o dziwo nie był zimny. Ściany, również kamienne, pokrywały różne obrazy, ukazujące przedstawicieli prastarego rodu Malfoyów. Z sufitu zwisały piękne, duże świeczniki, a mijane przez nich okna, przysłonięte aksamitnymi, ciemnozielonymi zasłonami, były wręcz ogromnych rozmiarów.
Stanęli przed masywnymi, dębowymi drzwiami, wokół których wyrzeźbione były węże.
— Przygotuj się na spotkanie z Czarnym Panem — szepnął Yaxley, kucając na parę sekund przy dziewczynie.
Blondyn pchnął drzwi. Gdyby nie to, że mogła zginąć bolesną śmiercią, tuż przed samym Voldemortem, zapewne westchnęłaby z zachwytu. Salon był wprost przecudny. Wysokie, łukowe sklepienie wspaniale współgrało z wielkimi oknami, które w tej części budynku były jeszcze większe, niż te, na korytarzu. Salon najwidoczniej pełnił też funkcję jadalni, gdyż pośrodku pomieszczenia znajdował się długi stół. Jego nogi ozdobione były różnymi zawijaskami, które dziewczynie kojarzyły się tylko z jednym. Z pokojem Slytherinu, do którego miała zaszczyt uczęszczać przez siedem lat nauki w Hogwarcie.
Na końcu stołu stało krzesło podobne do tronu. Dziewczyna zadrżała i poczuła jak jej gardło ściska jakaś niewidzialna siła. Nie było wątpliwości, że ten tron należał do Voldemorta.
— Panie — zaczął Malfoy, klękając na jedno kolano przed swoim panem, który siedział odwrócony w stronę kominka. — Przyprowadziliśmy zakładniczkę.
— Mugola? —syknął Voldemort, nie odwracając się.
— Nie, panie. Czarownicę.
Czarny Pan gestem odwołał Malfoya i kazał przyprowadzić więźnia. Dwójka śmierciożerców, która cały czas taszczyła dziewczynę, podeszła do tronu.
Kobieta spuściła głowę i zacisnęła powieki, jednak zaraz po tym poczuła pięść zaciskającą się w jej włosach. Jeden mężczyzna, którego teraz mogła rozpoznać — Avery — zmusił ją do patrzenia na Sami-Wiecie-Kogo. Ten widok zamroził jej krew w żyłach, a cała wola walki momentalnie się ulotniła. Śmierciożercy zmusili ją do padnięcia na kolana, a oni sami ukłonili się głęboko.
— Nada się? — zapytał, uśmiechając się złowieszczo. Jego czerwone oczy z pionowymi źrenicami przeszywały kobietę na wskroś.
Któryś ze śmierciożerców zdjął maskę i podszedł do krzesła swojego pana, stając po jego prawej stronie. Dopiero wtedy, gdy mały płomień w kominku oświetlił jego twarz, dziewczyna poczuła naprawdę przytłaczający ciężar. Coś w jej wnętrzu przewróciło się do góry nogami. Jej idol, najlepszy, choć surowy, nauczyciel jakiego kiedykolwiek spotkała stał teraz przed nią, wraz z tą bandą najgorszych ludzi na świecie. To byli mordercy.
"Tylko nie on, nie on... On tu nie pasuje" — wmawiała sobie w myślach, mając nadzieję, że to tylko jakiś cholerny koszmar.
— P-profesor? — szepnęła, czując dotkliwy ból.
Śmierciożercy roześmiali się, a Severus wraz z Czarnym Panem uśmiechnęli się złowieszczo.
— Tak, to twój nauczyciel — syknął Voldemort, wstając z krzesła. Stanął przed nią, bawiąc się, między swoimi chudymi palcami, różdżką.
— Ślizgonka, mam rację? — obejrzał się na Snape'a, który potwierdził skinięciem głowy. — Jak się nazywa? — to pytanie również skierował do Severusa, choć tym razem nie odwrócił się w jego stronę.
— Katharina Koners, półkrwi— odpowiedział Mistrz Eliksirów.
— Nadaje się, Severusie?
Opiekun Slytherinu zbliżył się do niej i wyciągnął różdżkę. Dziewczyna wciągnęła powietrze i utkwiła wzrok w różdżce, która zatrzymała się o parę cali nad jej głową. Severus wykonał płynny ruch różdżką, rzucając zaklęcie skanujące.
— W rzeczy samej, panie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro