Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6.4

Mimo najszczerszych chęci, nie zmrużyła oka ani na moment. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd zabrali Blake'a, ale strażnik dyżurujący właśnie roznosił kolację. Nawet się nie podniosła, aby chwycić blaszaną miskę. Leżała w bezruchu, ciągle w tej samej pozycji już od paru godzin. Nagle usłyszała głos tego samego strażnika, który zabrał Blake'a. Na pewno idą po nią. Zamknęła oczy, udając, że śpi. Nie mogą jej zabrać, nie może pozwolić im znaleźć sygnetu. Tak jak się spodziewała, drzwi do jej celi otworzyły się, a ona uparcie leżała z mocno zaciśniętymi oczami.

Odgłos przekręcanego klucza i oddalający się tupot stóp spowodowały, że uchyliła jedną powiekę. Odpuścili sobie? Rozejrzała się po celi. Tuż przy wejściu w bezruchu leżała ciemna postać.

- Blake? - szepnęła gorączkowo, podpełzając do niego. - O mój Boże, co oni ci zrobili?

Był nieprzytomny, brudny i zakrwawiony. Na dziewięćdziesiąt procent miał złamaną lewą rękę, która leżała pod bardzo dziwnym kątem.

Dlaczego wrzucili go do mojej celi?, pomyślała, próbując zmyć krew z jego twarzy namoczonym w wodzie, którą dostała do kolacji, fragmentem swojej koszulki.

Następnie wyjęła z kieszeni sygnet i ścisnęła go w dłoni. W jej głowie wykiełkował plan, z którego zamierzała skorzystać. Drugą ręką chwyciła Blake'a i położyła się obok niego. Jeśli z Aryą się udało, to dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Zamknęła oczy. Jakiś czas później znów owiał ją ten sam podmuch wiatru znikąd. 


ZuMa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro