Rozdział 5.3
Wszystko diabli wzięli. Dosłownie wszystko. Jak to możliwe, że nic nie zauważyła? A państwo Foreman? Przecież mieszkali z Aryą pod jednym dachem! A może oni też byli podstawieni, byleby tylko Willow się nie zorientowała?
Gdyby przyszła tu sama, gdyby nie wtajemniczała Aryi... Udałoby jej się, na pewno, a przynamniej miałaby jakieś szanse! A teraz? Siedzi w tym zatęchłym lochu, bez planu, ani chociażby nadziei. I będzie tu siedziała, póki ktoś się nad nią nie ulituje... Ach, oczywiście, pominęła pewien ważny szczególik. Nikt się nad nią nie ulituje, bo w tym cholernym zamczysku wszyscy są przeciwko niej!
Nagle usłyszała równomierne stukanie dobiegające od strony litego muru za nią. Podpełzła tam czym prędzej.
- Co to ma być? - mruknęła pod nosem, widząc drgającą cegłę, w drugim rzędzie od dołu.
- Zapytaj jeszcze raz, i może trochę głośniej, to nic z tego nie będzie. Dwie cele dalej strażnicy mają posterunek, a dziś do południa dyżuruje Darius, który nie przepada za rozmawiającymi więźniami. - usłyszała cichy szept z drugiej strony.
- Kim jesteś? - zapytała, tym razem również szepcząc. - I co ty robisz? Przecież nie zepsujesz muru gołymi rękami.
- Ta cegła zawsze była obluzowana, a nikomu nie chciało się jej naprawiać, szczególnie, że ta cela w której teraz jesteś zawsze była pusta. - odparł, dalej uporczywie uderzając w cegłę. - O, jest. Podłóż ręce, żeby nie upadła na beton. Może to nie jest szczególnie wysoko, ale nie chcemy hałasów.
Willow posłusznie ustawiła dłonie przy ścianie, a po chwili cegła swobodnie w nie wpadła, pozostawiając w murze niewielką wyrwę.
- Czekaj. - po chwili w dziurze pojawiła się męska dłoń, trzymająca blaszaną miskę. - Masz. Nie jadłaś śniadania.
- Ale...
- Ja zawsze dostaję dwie. - odparł. - Spokojnie, nie zatrujesz się. Smakuje lepiej niż wygląda.
- Dziękuję. - powiedziała w końcu. W misce była gęstawa, beżowa papka, która w smaku przypominała płatki owsiane wymieszane ze starym mlekiem, ale ponieważ była głodna, musiała zadowolić się tym co miała.
- Jestem Willow. - powiedziała, próbując przypomnieć swoje wcześniejsze pytanie i zachęcić do odpowiedzi.
- Wiem. - odparł. - Willow Everett. Słyszałem waszą rozmowę. Z Aryą.
- Dlaczego tu siedzisz? I jak się nazywasz? - zapytała ponownie. Bardzo ciężko było wydusić od tego gościa jakieś informacje o nim samym.
- Złapali mnie, kiedy próbowałem użyć Wielkiej Bramy. No cóż, wiedziałem, że niosło to ze sobą jakieś ryzyko.
- Jesteś stąd?
- Tak. - powiedział tylko, a Willow poczuła, że nie powinna drążyć w tym kierunku.
- Dlaczego chciałeś przedostać się na Ziemię?
Zaśmiał się cicho.
- Wszyscy o to pytają. Oni też. Chciałem pomóc. I dlatego mnie zamknęli.
- Komu pomóc?
- Twojemu bratu.
Willow wstrzymała oddech.
- Znasz Owena?
- Tylko z opowieści. Ostatnia żywa Brama jest tu znana jak smok z legendy. Niepełnosprawny chłopak, który broni się dłużej niż wszyscy inni się bronili. O tobie też było głośno.
- Słucham? Przecież ja nie jestem... Nawet nie wiedziałam, że mam brata. - zaoponowała, trochę za głośno, ale na szczęście strażnicy byli pochłonięci rozmową.
- Nie musiałaś wiedzieć o nas, żebyśmy my mogli wiedzieć o tobie. Istnienie dzieci króla długo się nie ukryje, nawet, jeśli ich matką jest kobieta z drugiego wymiaru.
Willow odstawiła powoli miskę na podłogę.
- O czym ty mówisz? Mój ojciec nie żyje, wcale nie jestem...
- Wiem, że nie żyje. - przerwał jej. - To była wielka żałoba dla całego królestwa. I wielka intryga, tak przy okazji.
- Skąd ty niby to wszystko wiesz? - zapytała podenerwowana i zaniepokojona.
- Mieszkam tu od dziecka. Twój ojciec był moim królem, podziwiałem go. A teraz - a właściwie, do czasu, kiedy mnie tu wsadzili - mieszkałem pod jednym dachem z prawą i lewą ręką króla psychopaty. No, i może jeszcze jedną jego nogą.
- Co ty gadasz? - prychnęła dziewczyna.
- Moja matka razem z moim ojcem kochają nowego króla. Moja siostra również. Zresztą, chyba sama się o tym przekonałaś.
- Nie rozumiem.
- Nie? To powiem inaczej. Wiesz, że Arya działała na Ziemi pod fałszywym nazwiskiem?
- Załóżmy, że wiedziałam, ale co to ma...
- Jej prawdziwe nazwisko brzmi Lancaster. - znów je przerwał. - A teraz odpowiem na twoje pytanie: nazywam się Blake. Blake Lancaster. A z Aryą łączą mnie więzy krwi.
- Ale... Ale skoro jesteś jej bratem, dlaczego... Ona nie wie, że tu jesteś? Przecież nie pozwoliłaby, żeby je brat siedział w więzieniu!
- Ciszej. - syknął. - Tak samo, jak nie podszywałaby się pod twoją przyjaciółkę przez parę lat, tylko po to, żeby cię tu zwabić i zamknąć jak przestępcę? Ty nadal nie rozumiesz? Ona nie jest normalna, Willow. Tak samo jak moi rodzice. Mogę ci pomóc się stąd wydostać, znaleźć pierścień i wrócić do domu, ale...
- Nie wierzę ci. Kłamiesz. Chcesz zrobić to samo co ona. - prychnęła.
- Nie, zaczekaj...
Dziewczyna siedziała już jednak po drugiej stronie celi, ignorując Blake'a. Nie da się znowu oszukać. On kłamie. Przecież jej ojciec nie był królem, a z tego więzienia nie da się uciec.
Czas płynął, ale Willow nie mogła nijak sprawdzić godziny. Telefon, który ciągle miała w kieszeni, bo poszła z nim wczoraj spać, nie działał. Widocznie w tym wymiarze sieć komórkowa nie istniała.
Blake już się nie odzywał. Willow mimowolnie próbowała zajrzeć na drugą stronę przez dziurę w murze, ale z tego miejsca nic nie było widać. Widocznie dał sobie z nią spokój. Nagle usłyszała cichy dźwięk uderzania drobnych stóp o beton, którym wylane były lochy. Tupot zbliżał się, aż w końcu zatrzymał bardzo blisko Willow. A jednak, dziewczyna, która przyszła, nie chciała z nią rozmawiać.
- Ciara? - zapytał cicho Blake z niedowierzaniem w głosie. - O Boże, Ciara, co ty tu robisz? Przecież jeśli cię złapią...
- Cicho, bo faktycznie mnie złapią. - szepnęła dziewczyna, wyciągając z kieszeni fartuszka małą, wielokrotnie złożoną karteczkę. - Zdobyłam coś dla ciebie.
- Żartujesz? - szepnął chłopak, a Willow, która wsłuchiwała się w każdy dźwięk mogłaby przysiąc, że podszedł do krat. - Ale jak ty tu weszłaś, Ciara, przecież strażnicy...
Dziewczyna uśmiechnęła się, było to słychać w jej głosie.
- Liam jest na straży przy kuchennym przejściu.
- Jesteś niesamowita. Dziękuję. - szepnął z czułością. - Ale zmykaj już, bo jeśli Hunter cię zobaczy...
- Idę już, idę... Trzymaj się tutaj.
- Ciara!
- Hm?
- Uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy. - powiedziała jeszcze, a chwilę potem już jej nie było.
Willow miała przemożną ochotę podejść do okienka w murze dzielącym ich cele i zobaczyć, co Ciara dała Blake'owi. Coraz bardziej przekonywała samą siebie, że może jednak nie kłamał, ale to oznaczałoby tyle zmian, że nie mogła pogodzić się z tą informacją.
Nagle, z przeciwnej strony niż przyszła Ciara, Willow zauważyła zbliżającego się mężczyznę w jakimś dziwnym mundurze. Po jego minie i sposobie chodzenia wywnioskowała, że musi być to strażnik. Bez słowa wsunął pomiędzy kratami jej celi kolejną blaszaną miskę i poszedł dalej.
- Hunter! - zawołał Blake na jego widok. - Co dzisiaj dobrego? - zapytał retorycznie, kiedy strażnik już wsunął jego jedzenie przez kraty.
- Mam nadzieję, że do twojej porcji porządnie napluli. - syknął tamten. - I żałuję, że ja tego nie zrobiłem.
- Och, jak to miło z twojej strony.
- Nie dziwię się, że Arya udaje, że nie ma brata. Takiego zdradliwego gówniarza jak ty powinni ściąć, a nie kazać nam się z tobą męczyć.
- Nie tylko Arya jest poszkodowana podłym rodzeństwem. - zaśmiał się Blake. - Ja również wolałbym nie mieć z nią nic wspólnego, a już szczególnie rodziców.
- Zamknij się, paskudny kryminalisto. Wielka szkoda, że siedzisz za tymi kratami, bo inaczej już bym się z tobą rozprawił. - warknął, odchodząc.
- Mi też było miło znów cię zobaczyć. - mruknął Blake sam do siebie.
Willow cicho podpełzła do dziury w murze ze skruszoną miną. Teraz miała już prawie stu procentową pewność, że chłopak jej nie okłamał, a ona czuła się podle.
- Blake? - szepnęła.
- Blake, przepraszam. - dodała po chwili ciszy. - Czy nadal... nadal mógłbyś mi pomóc?
- Jednak mi wierzysz?
- Jesteś moją jedyną szansą.
- Cieszę się, że w końcu to zauważyłaś.
Dzisiaj będzie również opublikowany rozdział z przyszłego piątku, ponieważ nie będę miała jak go później dodać.
ZuMa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro