Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5.3

Wszystko diabli wzięli. Dosłownie wszystko. Jak to możliwe, że nic nie zauważyła? A państwo Foreman? Przecież mieszkali z Aryą pod jednym dachem! A może oni też byli podstawieni, byleby tylko Willow się nie zorientowała?

Gdyby przyszła tu sama, gdyby nie wtajemniczała Aryi... Udałoby jej się, na pewno, a przynamniej miałaby jakieś szanse! A teraz? Siedzi w tym zatęchłym lochu, bez planu, ani chociażby nadziei. I będzie tu siedziała, póki ktoś się nad nią nie ulituje... Ach, oczywiście, pominęła pewien ważny szczególik. Nikt się nad nią nie ulituje, bo w tym cholernym zamczysku wszyscy są przeciwko niej!

Nagle usłyszała równomierne stukanie dobiegające od strony litego muru za nią. Podpełzła tam czym prędzej.

- Co to ma być? - mruknęła pod nosem, widząc drgającą cegłę, w drugim rzędzie od dołu.

- Zapytaj jeszcze raz, i może trochę głośniej, to nic z tego nie będzie. Dwie cele dalej strażnicy mają posterunek, a dziś do południa dyżuruje Darius, który nie przepada za rozmawiającymi więźniami. - usłyszała cichy szept z drugiej strony.

- Kim jesteś? - zapytała, tym razem również szepcząc. - I co ty robisz? Przecież nie zepsujesz muru gołymi rękami.

- Ta cegła zawsze była obluzowana, a nikomu nie chciało się jej naprawiać, szczególnie, że ta cela w której teraz jesteś zawsze była pusta. - odparł, dalej uporczywie uderzając w cegłę. - O, jest. Podłóż ręce, żeby nie upadła na beton. Może to nie jest szczególnie wysoko, ale nie chcemy hałasów.

Willow posłusznie ustawiła dłonie przy ścianie, a po chwili cegła swobodnie w nie wpadła, pozostawiając w murze niewielką wyrwę.

- Czekaj. - po chwili w dziurze pojawiła się męska dłoń, trzymająca blaszaną miskę. - Masz. Nie jadłaś śniadania.

- Ale...

- Ja zawsze dostaję dwie. - odparł. - Spokojnie, nie zatrujesz się. Smakuje lepiej niż wygląda.

- Dziękuję. - powiedziała w końcu. W misce była gęstawa, beżowa papka, która w smaku przypominała płatki owsiane wymieszane ze starym mlekiem, ale ponieważ była głodna, musiała zadowolić się tym co miała.

- Jestem Willow. - powiedziała, próbując przypomnieć swoje wcześniejsze pytanie i zachęcić do odpowiedzi.

- Wiem. - odparł. - Willow Everett. Słyszałem waszą rozmowę. Z Aryą.

- Dlaczego tu siedzisz? I jak się nazywasz? - zapytała ponownie. Bardzo ciężko było wydusić od tego gościa jakieś informacje o nim samym.

- Złapali mnie, kiedy próbowałem użyć Wielkiej Bramy. No cóż, wiedziałem, że niosło to ze sobą jakieś ryzyko.

- Jesteś stąd?

- Tak. - powiedział tylko, a Willow poczuła, że nie powinna drążyć w tym kierunku.

- Dlaczego chciałeś przedostać się na Ziemię?

Zaśmiał się cicho.

- Wszyscy o to pytają. Oni też. Chciałem pomóc. I dlatego mnie zamknęli.

- Komu pomóc?

- Twojemu bratu.

Willow wstrzymała oddech.

- Znasz Owena?

- Tylko z opowieści. Ostatnia żywa Brama jest tu znana jak smok z legendy. Niepełnosprawny chłopak, który broni się dłużej niż wszyscy inni się bronili. O tobie też było głośno.

- Słucham? Przecież ja nie jestem... Nawet nie wiedziałam, że mam brata. - zaoponowała, trochę za głośno, ale na szczęście strażnicy byli pochłonięci rozmową.

- Nie musiałaś wiedzieć o nas, żebyśmy my mogli wiedzieć o tobie. Istnienie dzieci króla długo się nie ukryje, nawet, jeśli ich matką jest kobieta z drugiego wymiaru.

Willow odstawiła powoli miskę na podłogę.

- O czym ty mówisz? Mój ojciec nie żyje, wcale nie jestem...

- Wiem, że nie żyje. - przerwał jej. - To była wielka żałoba dla całego królestwa. I wielka intryga, tak przy okazji.

- Skąd ty niby to wszystko wiesz? - zapytała podenerwowana i zaniepokojona.

- Mieszkam tu od dziecka. Twój ojciec był moim królem, podziwiałem go. A teraz - a właściwie, do czasu, kiedy mnie tu wsadzili - mieszkałem pod jednym dachem z prawą i lewą ręką króla psychopaty. No, i może jeszcze jedną jego nogą.

- Co ty gadasz? - prychnęła dziewczyna.

- Moja matka razem z moim ojcem kochają nowego króla. Moja siostra również. Zresztą, chyba sama się o tym przekonałaś.

- Nie rozumiem.

- Nie? To powiem inaczej. Wiesz, że Arya działała na Ziemi pod fałszywym nazwiskiem?

- Załóżmy, że wiedziałam, ale co to ma...

- Jej prawdziwe nazwisko brzmi Lancaster. - znów je przerwał. - A teraz odpowiem na twoje pytanie: nazywam się Blake. Blake Lancaster. A z Aryą łączą mnie więzy krwi.

- Ale... Ale skoro jesteś jej bratem, dlaczego... Ona nie wie, że tu jesteś? Przecież nie pozwoliłaby, żeby je brat siedział w więzieniu!

- Ciszej. - syknął. - Tak samo, jak nie podszywałaby się pod twoją przyjaciółkę przez parę lat, tylko po to, żeby cię tu zwabić i zamknąć jak przestępcę? Ty nadal nie rozumiesz? Ona nie jest normalna, Willow. Tak samo jak moi rodzice. Mogę ci pomóc się stąd wydostać, znaleźć pierścień i wrócić do domu, ale...

- Nie wierzę ci. Kłamiesz. Chcesz zrobić to samo co ona. - prychnęła.

- Nie, zaczekaj...

Dziewczyna siedziała już jednak po drugiej stronie celi, ignorując Blake'a. Nie da się znowu oszukać. On kłamie. Przecież jej ojciec nie był królem, a z tego więzienia nie da się uciec.

Czas płynął, ale Willow nie mogła nijak sprawdzić godziny. Telefon, który ciągle miała w kieszeni, bo poszła z nim wczoraj spać, nie działał. Widocznie w tym wymiarze sieć komórkowa nie istniała.

Blake już się nie odzywał. Willow mimowolnie próbowała zajrzeć na drugą stronę przez dziurę w murze, ale z tego miejsca nic nie było widać. Widocznie dał sobie z nią spokój. Nagle usłyszała cichy dźwięk uderzania drobnych stóp o beton, którym wylane były lochy. Tupot zbliżał się, aż w końcu zatrzymał bardzo blisko Willow. A jednak, dziewczyna, która przyszła, nie chciała z nią rozmawiać.

- Ciara? - zapytał cicho Blake z niedowierzaniem w głosie. - O Boże, Ciara, co ty tu robisz? Przecież jeśli cię złapią...

- Cicho, bo faktycznie mnie złapią. - szepnęła dziewczyna, wyciągając z kieszeni fartuszka małą, wielokrotnie złożoną karteczkę. - Zdobyłam coś dla ciebie.

- Żartujesz? - szepnął chłopak, a Willow, która wsłuchiwała się w każdy dźwięk mogłaby przysiąc, że podszedł do krat. - Ale jak ty tu weszłaś, Ciara, przecież strażnicy...

Dziewczyna uśmiechnęła się, było to słychać w jej głosie.

- Liam jest na straży przy kuchennym przejściu.

- Jesteś niesamowita. Dziękuję. - szepnął z czułością. - Ale zmykaj już, bo jeśli Hunter cię zobaczy...

- Idę już, idę... Trzymaj się tutaj.

- Ciara!

- Hm?

- Uważaj na siebie.

- Nie ma sprawy. - powiedziała jeszcze, a chwilę potem już jej nie było.

Willow miała przemożną ochotę podejść do okienka w murze dzielącym ich cele i zobaczyć, co Ciara dała Blake'owi. Coraz bardziej przekonywała samą siebie, że może jednak nie kłamał, ale to oznaczałoby tyle zmian, że nie mogła pogodzić się z tą informacją.

Nagle, z przeciwnej strony niż przyszła Ciara, Willow zauważyła zbliżającego się mężczyznę w jakimś dziwnym mundurze. Po jego minie i sposobie chodzenia wywnioskowała, że musi być to strażnik. Bez słowa wsunął pomiędzy kratami jej celi kolejną blaszaną miskę i poszedł dalej.

- Hunter! - zawołał Blake na jego widok. - Co dzisiaj dobrego? - zapytał retorycznie, kiedy strażnik już wsunął jego jedzenie przez kraty.

- Mam nadzieję, że do twojej porcji porządnie napluli. - syknął tamten. - I żałuję, że ja tego nie zrobiłem.

- Och, jak to miło z twojej strony.

- Nie dziwię się, że Arya udaje, że nie ma brata. Takiego zdradliwego gówniarza jak ty powinni ściąć, a nie kazać nam się z tobą męczyć.

- Nie tylko Arya jest poszkodowana podłym rodzeństwem. - zaśmiał się Blake. - Ja również wolałbym nie mieć z nią nic wspólnego, a już szczególnie rodziców.

- Zamknij się, paskudny kryminalisto. Wielka szkoda, że siedzisz za tymi kratami, bo inaczej już bym się z tobą rozprawił. - warknął, odchodząc.

- Mi też było miło znów cię zobaczyć. - mruknął Blake sam do siebie.

Willow cicho podpełzła do dziury w murze ze skruszoną miną. Teraz miała już prawie stu procentową pewność, że chłopak jej nie okłamał, a ona czuła się podle.

- Blake? - szepnęła.

- Blake, przepraszam. - dodała po chwili ciszy. - Czy nadal... nadal mógłbyś mi pomóc?

- Jednak mi wierzysz?

- Jesteś moją jedyną szansą.

- Cieszę się, że w końcu to zauważyłaś. 


Dzisiaj będzie również opublikowany rozdział z przyszłego piątku, ponieważ nie będę miała jak go później dodać. 

ZuMa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro