Rozdział 2.3
Tego dnia Willow wracała ze szkoły bez żadnych książek czy zeszytów spoczywających na jej ramionach. Nie musiała robić zadań domowych, ani nawet uczyć się na cokolwiek. I to przez najbliższe dwa miesiące. Teoretycznie wakacje zaczynały się dopiero jutro, ale wiadomo, że już po uroczystym apelu zakańczającym naukę jest się wolnym jak ptak. Jednak w tym roku Willow wcale nie czuła się wolna.
Pokłócona z najlepszą przyjaciółką o to, czy jakiś nieznajomy chłopak jest jej bratem, czy nie - od czegoś takiego nikt chyba nie chciałby rozpoczynać wakacji. Willow w ogóle nie widziała dzisiaj Aryi, a zaczynała powoli pojmować, że prawdopodobnie zachowała się nienajlepiej. Poza tym, czuła, że przyjaciółka miała rację co do ponownej wizyty u Ellie. To mogłoby wiele wyjaśnić.
Weszła do mieszkania bez zbędnych rozmów telefonicznych, bo teraz już wiedziała, że babcia Valeria z ciocią Abbie i chłopakami zostają u nich do końca tygodnia, bo wujek Oscar pojechał w delegację i nie chciały siedzieć same w domu.
- Cześć! - rzuciła w drzwiach, od razu ruszając przebrać się z tej niewiarygodnie niewygodnej koszuli.
- Zjesz coś, malutka? - zapytała rzeczowo babcia Valeria. - Ugotowałam brokuły.
- Jest dopiero jedenasta, zjem jak wrócę.
- Przecież już wróciłaś. - stwierdziła zaskoczona, znów śmiesznie marszcząc czoło.
Willow wywróciła oczami.
- Ale zaraz wychodzę.
- Znowu?
- Tak, znowu.
- Nie wiem, czy to tak wypada, masz gości w domu, powinnaś chociaż zająć się kuzynostwem, żeby...
- Zajmę się nimi, jak wrócę. - przerwała jej Willow, już przebrana w letnią sukienkę, chwytając telefon w dłoń. - Teraz naprawdę muszę już iść, babciu Valerio.
- Jak wrócę, jak wrócę... W końcu jej dnia zabraknie, jak wszystko będzie robiła, 'jak wróci'... - westchnęła babcia Valeria wołając Cartera, żeby wmusić w niego trochę koktajlu z brokułów.
Kiedy tylko dziewczyna wyszła na zalany słońcem chodnik, wyciągnęła z torebki telefon i szybko, zanim miałaby się rozmyślić, wybrała numer przyjaciółki.
- Halo? - usłyszała po drugiej stronie.
- Arya? Cześć, słuchaj, ja chciałam cię przeprosić, bo... - zaczęła, ale Arya przerwała jej w pół słowa.
- Poczekaj, ja też chciałam cię przeprosić. Nie powinnam tak mówić, ale po prostu martwiłam się o ciebie, a ty zaczęłaś na mnie krzyczeć...
- Wiem, przepraszam. To moja wina. Miałaś rację.
- Z czym miałam rację? - zapytała zaskoczona.
- No... Z tymi samochodami i w ogóle.
- A, no tak. - powiedziała niemalże rozczarowana, ale Willow nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. - Wiesz, ja muszę kończyć, bo... ciocia przyjechała z wizytą.
Ponieważ Willow sama była niedawno w takiej sytuacji uśmiechnęła się, i włożyła telefon z powrotem do torebki.
Doszła właśnie do parku, dlatego postanowiła usiąść na ławce i zastanowić się , po co w ogóle wyszła z domu.
Po pierwsze, nie chciała jeść brokułów, to pewne. Czuła jednak, że broniła się przed czymś nieuniknionym - musiała pójść do swojego starego domu. Chociażby po to, żeby znów stamtąd wybiec. Nie mogła już przed tym dłużej uciekać. Powinna była już w sobotę przeprowadzić z Ellą spokojną rozmowę, a wybieganie na ulicę zostawić sobie na koniec, kiedy miałaby już pewność co do pokrewieństwa między tym niepełnosprawnym. A tak to, od dwóch dni nie robiła niczego, poza nieustannym zastanawianiu się, które nie przynosiło - bo jak miało przynieść? - żadnych efektów.
Dziewczyna wstała i skierowała się w stronę starego domu. Nie mogła już tego dłużej odwlekać, bo do jutra pewnie znowu zmieniłaby zdanie i spędziła na myśleniu o właściwym ruchu kolejne dwa dni. Pewna siebie szła chodnikiem, mając przed sobą jasny i logiczny - na ten moment - cel. Kiedy nagle zadzwoniła jej komórka.
- Tak? - powiedziała zirytowana do urządzenia, bo psuło jej wszystkie szyki.
- Willow, gdzie ty jesteś? - zapytał Weston.
- W parku, właśnie idę do, eee... Aryi. Umówiłyśmy się na maraton filmowy.
Przez te dwa dni Willow nie powiedziała ani Tessie, ani Westonowi o jej przypuszczalnym nowym rodzeństwie. Dwukrotnie próbowała, ale za pierwszym razem przeszkodziła jej babcia Valeria, wołając córkę do kuchni, a za drugim po prostu stchórzyła.
- Chyba będziesz musiała wrócić do domu. - powiedział. - Babcia Valeria od dobrych dziesięciu minut ględzi coś o... nawet nie wiem o czym, ale sam nie dam sobie z nią rady.
- Nie możesz udać, że śpisz? - zapytała zirytowana.
- O jedenastej?
- To wyjdź na spacer.
- Willow, proszę cię. Przecież ona mnie nie wypuści z domu. - szepnął, prawdopodobnie udając rozpacz, ale Willow niczego nie mogła być pewna, bo Weston zawsze był dobrym aktorem. - Pójdziesz do Aryi jutro, przecież macie dwa miesiące na ten maraton, a ja mam tylko jedno życie. - dodał dramatycznie, a Willow westchnęła.
- Dobra, już idę. Ale kupujesz mi i Aryi dużą czekoladę.
- Umowa stoi.
Willow niechętnie zawróciła z powrotem w stronę domu. Przecież może pójść do Ellie jutro. A przynajmniej taką miała nadzieję.
ZuMa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro