Rozdział 1.4
- Co się stało? - zapytała blondynka, podbiegając do siedzącej na parkowej ławeczce Willow. - Gdzie mamy pójść? Tak szybko się rozłączyłaś, że zaczęłam się naprawdę denerwować.
Willow odchyliła głowę i zamknęła na chwilę oczy.
- Chcę odwiedzić mój stary dom. Pójdziesz tam ze mną? - zapytała, spoglądając na przyjaciółkę.
- Emm... Ja... Oczywiście, ale po co chcesz tam iść? Przecież tam pewnie ktoś mieszka i... - zaczęła Arya, ale Willow nie dała jej dokończyć.
- Wiem, że to głupie, ale to ma związek z tym koszmarnym snem.
- Tym z twoją mamą?
Dziewczyna skinęła głową, wstając.
- Wiesz gdzie to jest? - spytała blondynka, podążając za przyjaciółką. Willow spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Mieszkałam tam.
- Tak, ale nie było cię tam jakieś dziesięć lat, mogłaś zapomnieć...
- Takich rzeczy się nie zapomina. - kolejny raz przerwała jej Willow, idąc prosto przed siebie.
Willow szła ładnym, szarym chodnikiem, przypatrując się domom, które pamiętała z dzieciństwa. Niektóre zmieniły się trochę - a to inny kolor elewacji, albo nowsza dachówka. Inne były dokładnie takie, jak kiedyś. Pozostałych Willow nie była w stanie rozpoznać - może stały tu od dawna, a może były nowe, jeszcze pachnące w środku świeżą farbą i nowiutkimi meblami prosto ze sklepu. Arya szła obok przyjaciółki, ale zamiast domom, przypatrywała się dziewczynie - próbowała zapamiętać każde jej mrugnięcie albo zmianę mimiki twarzy. To może mi się później przydać, pomyślała.
Niespodziewanie kobieta, które szła w ich stronę, starsza, posiwiała już pani, zatrzymała się na środku chodnika i zakryła sobie usta dłonią, wpatrując się w dziewczyny.
- Czy ja dobrze widzę? - powiedziała, podchodząc bliżej do zbitej z tropu Willow. - Mała Everett?
Zaskoczona dziewczyna skinęła głową, a staruszka zaśmiała się:
- Już nie taka mała, co? Jak ja cię dawno nie widziałam! Dajno się przyjrzeć starej sąsiadce... - Willow stała jak skamieniała, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ani czy w ogóle coś mówić. Zupełnie nie kojarzyła tej kobiety.
-Przepraszam... - zaczęła cicho, ale ucieszona kobieta była szybsza:
-Podobna do matki jesteś, kochanie, tylko te włoski inne... Po ojcu czy farbowane? - zagadnęła.
- Nie wiem... - odpowiedziała zmieszana. - Znaczy, nie farbowane, ale...
- Ach, wybacz złotko, całkiem mi z głowy wypadło, że wyście same mieszkały... No, to już w końcu jakieś piętnaście lat, prawda?
- Dziesięć. - poprawiła ją odruchowo.
- Och, dziesięć, piętnaście, kto to tam zliczy. - machnęła ręką, prawie upuszczając torbę z zakupami. - A co cię tu sprowadza, kochanie, jeśli można wiedzieć?
Willow otworzyła usta tylko po to, żeby zaraz je zamknąć. Żałowała, że nie szły wtedy drugą stroną ulicy, bo miałyby mniejsze szanse, że kobieta by je zauważyła. Pani ta niestety należała do tego typu ludzi na emeryturze, którzy całe swoje życie spędzali na podglądaniu i szpiegowaniu sąsiadów, albo plotkowaniu przy herbatce o największych skandalach w okolicy. Chciały - bo w przeważającej większości bywały to kobiety - wiedzieć wszystko o wszystkich, a ich ciekawość po dłuższej chwili mogła wzbudzić w człowieku niechęć.
Akurat tak się składało, że Willow właśnie za tym typem ludzi nie przepadała, a wręcz nie lubiła. Właściwie, Willow nie przepadała tylko za plotkarkami i osobami niepełnosprawnymi. Co do tych drugich, może nie tyle ich nie lubiła, ale ludzie tacy wzbudzali w niej niechęć, a czasami nawet obrzydzenie. Była to jej jedna z największych wad, a mimo, że wielu ludzi mówiło jej, że przecież nikt nie jest idealny, ona sama czuła się niekomfortowo z tym, że dyskryminowała osoby niepełnosprawne z grona swoich przyjaciół. Broń Boże, żeby kiedykolwiek powiedziała im coś złego - przecież to nie ich wina, że tacy są. Po prostu starała się ich omijać jak największym łukiem się dało.
- Przyszłyśmy zobaczyć mój stary dom. - powiedziała po chwili. - Wie pani może, czy ktoś tam teraz mieszka? - zapytała, doskonale zdając sobie sprawę, że kobieta na pewno za każdą, najmniejszą plotkę dotyczącą każdego sąsiada w okolicy, jak więc mogłaby nie wiedzieć, czy ten dom jest zamieszkały, prawda?
- Tak, tak, mieszka! - zawołała kobieta wymachując torbą z ziemniakami. - Kobieta, chyba z synem. Chodzą plotki, że jest chory psychicznie, nikt go nigdy nie widział. Nie chodzi do szkoły, w ogóle nie rusza się z domu. A kobieta rzadko z kimkolwiek rozmawia. Nie wiem nawet, jak ma na imię. - powiedziała, a w jej głosie słychać było rozczarowanie, że tak mało wiedziała o sąsiadce.
- Dziękuję za informację. - Willow uśmiechnęła się, po czym chwytając Aryę za rękę ruszyła przed siebie, krzycząc przez ramię 'do widzenia'.
- Chory psychicznie chłopak i tajemnicza kobieta. - mruknęła dziewczyna, zauważając znajomą sylwetkę budynku. Dom zmienił się tylko trochę - jego ceglane ściany były teraz porośnięte bluszczem, a ogród zielony i ślicznie ukwiecony. Kiedy mieszkała tu z mamą był smutny i szary, bo zapracowana kobieta nie miała czasu na jego pielęgnację, a nie były aż tak zamożne, by zatrudniać ogrodnika.
Dzwonka przy furtce nie było w dalszym ciągu, dlatego Willow z lekkim wahaniem otworzyła furtkę i zrobiła jeden krok po wysypanej żwirem ścieżce.
- Co ja im powiem? - zapytała, odwracając się w stronę Aryi zamykającej bramę.
- Że pomyliłaś domy. - zaproponowała jej przyjaciółka. - Jeśli tam nie pójdziesz, będziesz się tym zadręczać przynajmniej do końca wakacji, jak nie dłużej.
- Okej.
Dziewczyna szybko podeszła do drzwi i zadzwoniła domofonem, żeby się nie rozmyślić. Niedługo potem w progu pojawiła się kobieta wyglądająca na jakieś czterdzieści lat, z długim, grubym blond warkoczem splecionym na jakiś strasznie pokrętny sposób.
- Dzień dobry, zastałam może Samanthę Smith...? - zapytała Willow, urywając ostatnie słowo, kiedy to oczy zaczęły wychodzić jej z orbit. - E... Ellie? - zająknęła się, cofając krok do tyłu i prawie spadając przy tym ze schodków.
Kobieta uśmiechnęła się smutno, a jej niebieskoszare oczy zaszkliły się.
- Tak dawno cię nie widziałam, Will. Bardzo wyrosłaś. - szepnęła, wyciągając rękę w stronę dziewczyny, by pogłaskać ją po policzku, ta jednak cofnęła się przed jej dłonią.
- Co ty tu robisz? - zapytała, wpatrując się w twarz byłej opiekunki, z którą jako dziecko spędzała bardzo dużo czasu. - Znaczy, co pani tu robi? - poprawiła się sztywno, przypominając sobie, że przecież nie jest już tą małą dziewczynką, żeby mówić tej kobiecie na 'ty'.
- Proszę, nie mów do mnie na 'pani'. - poprosiła łagodnym głosem, przy okazji przypatrując się uważnie Aryi, która stała oniemiała kilka kroków za przyjaciółką. - Wracając do twojego pytania, kupiłam ten dom jakiś czas po... po tym, co się stało. I od tamtej pory tu mieszkam.
- Masz syna? - zapytała bezceremonialnie, przypominając sobie teorię o chorym psychicznie chłopcu mieszkającym z tą kobietą. Znaczy, z jej byłą opiekunką. Znaczy, z Ellie. Znaczy, z Ellą. Och, to było takie pogmatwane!
- Tak... To znaczy, nie biologicznego.
- Ach... Przepraszam za to pytanie, tak mi się wymsknęło...- próbowała tłumaczyć się Willow, ale Ella przerwała jej łagodnie.
- Nic się nie stało. Wejdziecie do środka?
Willow zastanowiła się przez chwilę. Zdawała sobie sprawę, że w środku uderzą w nią silne wspomnienia, ale jednak chęć ponownego zobaczenia miejsca, w którym spędziła siedem lat swojego życia przeważyła nad strachem. Niepewnie skinęła głową i weszła za Ellą do środka. Tuż za nimi ruszyła też Arya.
Starsza blondynka stanęła pod ścianą w holu, pozwalając rozejrzeć się Willow po mieszkaniu. Nic w środku nie zmieniała, kupiła dom z całym wyposażeniem, a jedyne, co było tu nowe, to kuchenka i meble w pokoju chłopaka. Wszystko inne pozostało tam, gdzie było przed laty, nie zmieniając nawet swojego położenia. Willow skierowała się prosto do salonu, znajdującego się za ostatnimi drzwiami korytarza po prawej. Stare, dębowe drzwi zupełnie tak jak dawniej były otwarte, a ze środka dobiegała cisza i zapach biszkoptów. Dziewczyna nie spodziewała się więc nikogo wewnątrz.
Weszła do pomieszczenia, a Ella i Arya wsunęły się tam prawie bezszelestnie za nią. Dziewczyna rozejrzała się po pokoju, chłonąc każdy szczegół i porównując go z tymi zapamiętanymi z dzieciństwa. Ten sam regał, stary obraz martwej natury, miękki fotel pod oknem i ciężkie zasłony. Niewiele się zmieniło. Tylko bordowy, lekko zniszczony fotel nie był dzisiaj pusty, jak to miał w zwyczaju kiedyś, gdy matki nie było w domu.
Na siedzeniu, oparty prosto o kilka poduszek i z nogami na podwyższeniu siedział chłopak. Czarne włosy, ładnie przystrzyżone były świeżo umyte i zadbane, a brązowe oczy wpatrywały się prosto w Willow, nie odrywając od niej wzroku. Brunet nie poruszał się ani o milimetr i Willow przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno żyje. Ale po dokładnym przyjrzeniu się niezbyt umięśnionej klatce piersiowej dostrzegła, że chłopak oddycha. Nie odzywał się, a dziewczyna poczuła się zakłopotana jego twardym spojrzeniem, odwróciła więc wzrok, spoglądając na lewo i rzucając okiem na zdjęcia stojące na komodzie.
Jedno szczególnie przykuło jej uwagę. Oprawione w drewnianą, pomalowaną na czarno rzeźbioną ramkę, przedstawiało małego chłopczyka przytulonego do kobiety, prawdopodobnie jego matki. Obydwoje byli uśmiechnięci, ale tylko dziecko robiło to szczerze, z uczuciem. Jednak nie to spowodowało, że Willow zatrzymała wzrok na tym zdjęciu. Wydawało jej się, że zna obydwie osoby na nim przedstawione, nie mogła sobie tylko przypomnieć, skąd. Chłopczyk na pewno był tym chłopakiem, który się w nią teraz wpatrywał. A kobieta...
Willow cofnęła się, wpadając pry okazji na dębowy stół i potykając się o dywan. Jej oczy się rozszerzyły, kiedy zdała sobie sprawę, kim jest pani ze zdjęcia. Ella zdawała się jakby czytać w jej myślach.
- Willow... T-to jest twój brat. - szepnęła, kładąc jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna pokręciła głową, obracając się przodem do drzwi i wybiegając z salonu, a następnie z domu. Wypadła prosto na ulicę pełną samochodów, nie zważając na głosy dobiegające ze środka.
ZuMa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro