Rozdział 1.2
Willow ocknęła się gwałtownie i usiadła na łóżku, zrzucając kołdrę na podłogę. Wymacała telefon na szafce nocnej i wyłączyła irytujący budzik, który do tej pory dzwonił jej uporczywie nad głową. Następnie znów się położyła, wypatrując czegoś nieistniejącego na suficie.
Ten sen nie śnił jej się po raz pierwszy - przeciwnie, powtarzał się prawie co noc, zmieniając tylko w detalach, lub nie zmieniając się wcale. Ta sama szosa, ale czasami w otoczeniu lasu, opuszczonych domów, albo pól, jak tej nocy. Ten sam samochód - stary, psujący się, zielony golf, który Willow dostała od jakiejś bogatszej ciotki. Prezent urodzinowy, jak powiedziała. Szkoda tylko, że nie prezent dla Willow, a dla synalka ciotuni, który po kilku latach używania doprowadził biedne autko do tak opłakanego stanu, że nie chciał się już w nim pokazywać na mieście. Wtedy to cioteczka podarowała zniszczonego golfa Willow, a synusiowi zakupiła świeżutki, piękniutki samochodzik prosto z salonu. Mimo wszystko, lepszy podniszczony golf, niż komunikacja miejska.
Willow wstała, a po porannej toalecie zbiegła na parter, aby zjeść szybkie śniadanie. Mimo, że wakacje zbliżały się wielkimi krokami, szkoła wciąż brała czynny udział w jej życiu, pochłaniając dziennie jakieś osiem godzin cennego czasu.
Liceum im. Stephena Langa znajdowało się na tyle blisko, że Willow nie musiała tłuc się autobusami ani wyciągać z garażu tego zielonego próchna. Spory, kiedyś biały budynek mieścił zdecydowanie za małą ilość sal i zdecydowanie za dużą ilość uczniów, przez co w środku zawsze panował nieprzyjemny tłok i ścisk. Szkolny dziedziniec otaczały lekko przywiędłe kwiatki, których nikt nie podlał, chociaż ostatni deszcz spadł dwa dni temu i zdecydowanie nie była to ulewa. Woźnej jak zwykle nie było w dyżurce, bo zgodnie z jej harmonogramem, po siódmej był czas na papieroska, dlatego Willow przemknęła się szybko do szkolnej szatni wziąć z szafki odpowiednie książki i zeszyty. Arya przychodziła zawsze trochę później, dlatego bezsensu byłoby na nią czekać w ten upał przed szkołą, szczególnie, że Willow wyrobiła się dzisiaj wyjątkowo wcześnie.
- Tak, mam wszystko pod kontrolą, przysięgam. - cichy głos przebił się do uszu Willow pośród szczęku zamykanych i otwieranych metalowych drzwiczek szafek szkolnych i gwaru uczniowskich rozmów. Zaskoczona dziewczyna rozejrzała się wokół, aż w końcu zauważyła drobną blondynkę w rogu jednego z boksów szatni. Podeszła do niej zaraz potem, uśmiechając się i machając przyjaźnie.
Dziewczyna rzuciła Willow przerażone spojrzenie i czym prędzej skończyła rozmowę, chowając telefon do kieszeni.
- A co ty dzisiaj tak wcześnie? - zapytała Willow, przyglądając się badawczo przyjaciółce. - Stało się coś? Nie wyglądasz najlepiej.
- Wszystko w porządku, po prostu... Moi rodzice się posprzeczali, a ja jestem teraz ich pośrednikiem. - wyjaśniła Arya, rozglądając się nerwowo dookoła. - To trochę kłopotliwe. I trochę żenujące, tak przy okazji. Wczoraj wieczorem przeprowadzali z moją pomocą rozmowę na temat kupna jakiegoś krzaka. Arya, przekaż ojcu, że nie zgadzam się na tą paskudną roślinę pod moim kuchennym oknem... - powiedziała, naśladując głos pani Foreman.
- Ciekawe. - odpowiedziała Willow, ruszając wraz z blondynką w stronę pracowni fizycznej. Wcale jej jednak nie wierzyła. Całe to zdenerwowanie, plątanie się... Poza tym, ojciec Aryi z tego co Willow słyszała od przyjaciółki kilka dni temu, wyjechał na dwutygodniową zagraniczną delegację. Na dodatek pod jej kuchennym oknem był chodnik. Publiczny. Willow nie podejrzewała pana Foremana o dewastowanie mienia miasta, a inna sposobność na posadzenie tam krzaka raczej nie wchodziła w rachubę. Pozostawało więc pytanie: dlaczego Arya ją okłamała?
- Nauczyłaś się na ten sprawdzian? - zapytała po chwili Arya, znów całkowicie normalnym głosem, zupełnie bez jąkania.
- Jaki sprawdzian?
- Z fizyki przecież.
Willow przeklęła cicho, przypominając sobie teraz, że faktycznie dzisiaj ma być ten sprawdzian, podsumowujący cały rok szkolny, o czym całkiem zapomniała. To wszystko przez ten porąbany sen. Ileż jeszcze razy los ma zamiar dręczyć ją tym widokiem?
- Willow? Spokojnie, zawsze możesz to poprawić, ale przecież z fizyki jesteś dobra, nie musisz się tak denerwować. - pocieszyła ją Arya, zauważając, że przyjaciółka zaciska dłonie w pięści.
- Tu nie chodzi o ten przeklęty sprawdzian. - mruknęła dziewczyna przerzucając torbę na drugie ramię.
- A o co? - zapytała blondynka, nagle uważnie przypatrując się Willow. Jej jasnoniebieskie oczy próbowały wyłapać każdą najmniejszą zmarszczkę, jaka pojawiała się na twarzy przyjaciółki. Przygnieciona spojrzeniem Willow odwróciła wzrok.
- O sen. - poddała się w końcu, zatrzymując się na środku szkolnego korytarza. Do tej pory nikomu o tym nie mówiła, ale nie mogła się już dłużej powstrzymać. Musiała się komuś wygadać, a Arya była przecież jej najlepszą przyjaciółką. - Od jakiegoś czasu ciągle śni mi się ten sam sen.
Arya w dalszym ciągu uważnie się jej przypatrywała, pytając:
- Jaki sen?
- O mojej matce.
ZuMa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro