Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• O mleku, sąsiedzie i tajemniczym Jacksonie •


Czy można Cię przyrównać do letniego dnia?
Sztuka Twa piękniejsza i bardziej stonowana:
Szorstkie wichry wstrząsają ciepłymi pączkami maja,
A wakacyjny urlop zawsze zbyt krótko trwa; (...) ~ William Shakespeare, Sonnet XVIII
w przekładzie Aleksandry Cichoń

💛

Mrok rozlany dookoła uśpionej farmy zaczął beżowieć, rozwiewać się niczym ulotna mgiełka. Gęsty, a niedotykalny, pulsujący od tajemnic, tęsknot i łez, sennych mar i marzeń. Odchodził jednak, na kilkanaście godzin oddając świat w ciepłe objęcia światła. Pierwsze promienie słońca zmiotły szarości z zakurzonego nieba, wleciały jak wystrzelone z procy do pogrążonego w ciemnościach domu, stajni i kurnika. Zaraz potem rozległo się, słyszalne zapewne w promieniach kilku mil, przenikliwe kogucie: "kukuryku!".

Pianie tych prawdziwych rannych ptaszków było o tyle skutecznym budzikiem, że nie dało się go wyłączyć, albo ustawić mu drzemki. Doprowadzało więc do frustracji domowników, siłą rzeczy jednak musieli wstać, wiedząc, że poranne obowiązki nie wykonają się same. Rosalie Lucy Morgan nie spała jednak tej nocy zbyt dobrze, dumając nad sensem istnienia (i miesiączkowego krwawienia), zasnęła późno i perspektywa dojenia krowy wydawała jej się czymś nieludzkim. Parsknęła w poduszkę wyszywaną słoneczkami i włożyła palce do uszu. Niewiele to jednak dało. W końcu usiadła na łóżku, zaspana, pomięta i rozczochrana i rozglądnęła się dookoła, jakby sprawdzała, czy podczas snu nie przeniosła się do innej czasoprzestrzeni. Wszystko było na swoim miejscu: biurko przy oknie, szafa na ubrania przy drzwiach, naprzeciwko znajoma komoda z książkami, do której poprzylepiane zostały karteczki z cytatami z piosenek (między innymi U2, Beatlesów, Jacka Kaczmarskiego i Perfectu) i wierszy (Dickinson, Adrienne Rich, Mickiewicza i Miłosza) jak i również rodzinno-przyjacielskie zdjęcia z różnych momentów życia.

Związała miedziano-słomiane włosy w koński ogon, wyciągnęła z szuflady świeżą bieliznę, połatane jeansy i koszulę flanelową w biało-błękitną kratę, po czym opuściła pokój, ziewając. W drodze do łazienki podśpiewywała sobie cichutko: 'Here comes the sun, tutututu, here comes the sun and I say, it's alright.'

💛

Obudzona, odświeżona prysznicem i przyodziana, Rosalie zbiegła po schodach w kolorze ciemnej kawy na parter, mijając obrazy wiszące na ciepłokremowych ścianach. Oprócz reprodukcji powszechnie znanych dzieł, zostały tam także zawieszone te autorskie prace Teresy, które jej rodzina najbardziej sobie upodobała.

Po tym, jak wzięła sobie jabłko z koszyka i zmierzała już dziarskim krokiem w kierunku drzwi wyjściowych, wzrok i uwagę Rosy przyciągnęła wariacja na temat Jesiennego rytmu Jacksona Pollocka. Obraz ten, stanowiący istną plątaninę czerni, brązów i bieli (oraz, podobno, niewidocznych domieszek morskiego), potrafił doprowadzić oglądających go do oczopląsu, a jednocześnie jakby zapraszał do zanurzenia się w nim, do poszukiwania kształtów w bez-kształtach. Przystanęła i, spoglądając na obraz, zamyśliła się nad tym, jakie myśli, uczucia towarzyszyły Jacksonowi, gdy malował jego pierwowzór, z jaką energią, zapałem i ekspresją musiał ochlapywać płótno kroplami farby. Przypomniały jej się słowa malarza, które stały się dewizą twórczości jej mamy: "Obraz ma swoje własne życie.
Ja (tylko) próbuję umożliwić mu istnienie."

💛

Podczas zadumania morganowej latorośli, w stronę ich domu zmierzał szczupły, obdarzony bujną kakaową czupryną i średnim wzrostem młodzieniec, trzymając w dłoni kołyszące się i chlupoczące niebezpiecznie mleko w bańce. Jego subtelnie wyrzeźbiona twarz i oczy o barwie szafirków wyrażały spokój, a nawet pewnego rodzaju nonszalancką obojętność, w środku jednak czuł się nieswojo, zagubiony wśród myśli i iskier uczuć, których nie umiał (czy może nie chciał) ponazywać.

W chwili, gdy przez okno zobaczył Rosalie zadumaną nad rytmem jesieni (choć przecież był początek lata!), serce zabiło w nim żywiej. Kilka kropel mlecznej cieczy wylało się na trawę, tworząc mini-kałuże po tym deszczu bieli.

— Cholera — burknął pod nosem chłopak i otrząsnąwszy się z romantyzmu jak z drobinek kurzu, zapukał do drzwi.

Kilka mrugnięć oczu później zostały one otworzone i uśmiechnięta Rosa pojawiła się na progu.

— O, hej, Harry. — powitała przybysza, a jej policzki przybrały barwę płatków róży.

— Hej, Rose. Przyniosłem mleko Amaltei. - powiedział chłopak, wskazując na bańkę.

— O kurczę, a ja właśnie się wybierałam, żeby wydoić naszą Wołowinkę, ale Jackson mnie zatrzymał. — tłumaczyła się dziewczyna, odbierając ze skruchą mleko od szatyna i zanosząc je do kuchni.

— Stop, stop, bo nie nadążam. Jaka Wołowinka, jaki Jackson? — zapytał Harry, gdy zmierzali już w stronę obory.

— Franek nazywa Zbożówkę Wołowinką i trochę do niej przylgnęła ta ksywka. Ale ups, miałam ci tego nie mówić. A ten Jackson, to Jackson Pollock, oczywiście. Swoją drogą wiedziałeś, że urodził się w Wyoming?

— No ba, ale przecież typ nie żyje od kilkudziesięciu lat.

— Eh, Harry, Harry. Stary, ty się kompletnie nie znasz na sztuce. Pomijając nadzieję na życie pośmiertne, przecież póki oglądamy czyjeś dzieła, to ich twórca żyje. Nom omnis mortis, czy jakoś tak.

— Jak już, to non omnis moriar, mądralo. Poza tym ja też robię sztukę: gram na mojej mandoli, a ty tylko wymachujesz sobie pędzelkiem czy innym piórkiem.

— Dzień dobry, widzę, że moje ulubione gołąbki już wstały i gruchają. Nie przeszkadzajcie sobie. — przez framugę obory wychyliła się potargana słomiana czupryna, a zaraz potem cała rozpromieniona jak słońce w południe frankowa twarz.

— Franciszku Edmundzie, dobrze ci radzę, skończ z tymi insynuacjami, bo się pobijemy. — ostrzegła dziewczyna, groźnie marszcząc brwi i podając bańkę ze zbożowym mlekiem sąsiadowi, któremu po jej cierpkich jak ocet słowach przebiegł po sercu dreszcz. Harry chwycił jednak skwapliwie za metalową rączkę, drżąc lekko w duszy, gdy niechcący trącił palce Ro (nie były one jednak strunami mandoli, których dotyk ochłodziłby go i u(spo)koił), podziękował jej i wyszedł na zewnątrz.

Odetchnął kilka razy głęboko, po czym, natknąwszy się znów na blondyna, oznajmił mu, co uważa o traktowaniu biednych zwierząt jak żywego mięsa (od kilku lat był wegetarianinem i wszelkie aluzje dotyczące przyrządzania lub zjadania istot z krwi i ciała bardzo go niesmaczyły).

— No masz, a mówiłem tej gadułce Rosie, żeby się pilnowała. Nie martw się, Haroldzie, nie zamierzamy pozbawiać życia naszej krówki. Musimy teraz z Rosie iść na śniadanie, ale później możemy wybrać się na przejażdżkę, jeśli będziesz miał ochotę.

Po tych słowach Franciszek poklepał Harry'ego pocieszająco po ramieniu, a potem rozeszli się do domów, żeby jeść.

Myślę, że oni też, tak jak i my, starali się pamiętać o tym, że nie samym chlebem żyje człowiek,ale również każdym Słowem dobrym jak Chleb, opiekanym w cieple wzajemnej Miłości, czułym Spojrzeniem i delikatnym Dotykiem ręki kochanej osoby. To Wszystko nasyca, pokrzepia i ożywia w nas Głębię.

💛


"Autumn Rhythm" ~ obraz namalowany przez Jacksona Pollocka w 1950 roku
w Nowym Jorku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro