• O liliach, rozkwitaniu i tchnieniach wichru •
"Jedno jest takie niebo,
Błękitne i przejrzyste,
I jedno światło, które
Ciemność gęstą pruje;
Na co Ci blade lasy, Austin,
I na co ciche pola -
Tutaj czeka nasz lasek,
A w nim świeże liście;
Tu ogród jaśniej świeci,
Tu mróz oziębłość traci;
Kwiaty oblane kolorem
Kryją szepczącą pszczołę:
Przyjdź, bracie mój,
Do mojego ogrodu!" ~ wiersz Emily Dickinson "There is another sky..."
w przekładzie Aleksandry Cichoń
💛
Nie miał pojęcia, skąd się tam wziął. Jak to się stało, że został wrzucony w ten zamglony pejzaż, nasycony ciepło perłowo-miodowym światłem. Miał wrażenie, jakby znalazł się w jednym z obrazów zmalowanych przez Claude'a Monet, które oglądał przed laty w starych albumach. Powietrze było przejrzyste i czyste, lecz nie tak ostre jak w górach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że może odetchnąć głębiej. Przez chwilę szedł pośród ciszy i gęstej trawy, by zaraz brodzić po pas w szumiącym potoku.
Jeszcze nigdy dotąd nie zanurzał się w takiej wodzie, jednocześnie chłodno orzeźwiającej i ciepło kojącej. Niebawem okazało się, że wypływa ona ze skromnego wodospadu. Gdy do niego dotarł, ujrzał przed sobą drobną kobietę o mlecznokawowej cerze i kosoczarnych warkoczach spływających na srebrzystą suknię. Siedziała na ametystowej skale, plotąc coś w rodzaju wianka z lilii wodnych i z uśmiechem nucąc pod nosem. Co jakiś czas zamaszyście wsuwała bose stopy w kaskady falującej wody, wzniecając deszcz roziskrzonych kropel. Było w tym coś niezwykle rozczulającego i poczuł, że płacze. Troszkę.
— Dzień dobry. Mamo? — ni to się przywitał, ni zapytał. Skinęła głową i objąwszy jego dłonie, przytuliła je do twarzy, którą pamiętał jedynie ze sfatygowanych po ponad szesnastu latach fotografii.
— Mamy tylko chwilę, ale to też dobrze. W końcu impresjoniści dawali radę jakoś pochwycić chwilę i uczynić jej piękno czymś trwałym, namacalnym, pomimo jej ulotności. Mniej więcej właśnie o to chcę cię prosić...
💛
Ów wyjątkowy wodno-liliowy pejzaż wkrótce odleciał mu sprzed nosa. Otworzywszy nieco zaspane oczy i zobaczywszy dookoła siebie sypialnię w domu Morganów, oddzielił w myślach jawę od snu. Szybko jednak przestało to być dla niego takie oczywiste, gdy spostrzegł siedzącą na podłodze przy jego łóżku Rozalię, która w zapamiętaniu coś rysowała w szkicowniku rozłożonym na skrzyżowanych nogach. Przez chwilę zdezorientowany zawiesił wzrok na słomie wystającej spośród jej włosów. Kilka źdźbeł ozdabiało też spraną różową koszulkę. I wojskowe spodenki.
— Hej, Ro. Mam nadzieję, że nie zaspałem i nie przegapiłem śniadania— powiedział, siadając na podłodze obok dziewczyny i wsuwając po drodze rękawy bławatkowej koszuli.
— Cześć, jeju, nie, spokojnie, jeszcze nie jedliśmy, ale ja już się ubrałam, bo zaczęłam ogarniać naszą zwierzynę.
Przyłapana na swoim tajnym procederze Rosalie oblała się różanym rumieńcem i potykając się lekko w słowach, mówiła dalej:
— Ja cię bardzo przepraszam, to wyszło dziwnie. Chciałam tylko przyjść sobie powąchać liście melisy, którą ci przyniosłam. To jedyna, jaką mamy w domu, a to taki mój rytuał. I przy okazji na ciebie zerknęłam, czy wszystko okej. I jakoś tak, niezwykły wydał mi się twój wyraz twarzy przez sen, miałeś na niej taki spokój. I byłeś uśmiechnięty.
Vitas przez chwilę nie odpowiadał, rozmyślając nad jej słowami, po czym delikatnie wyjął z jej rąk portret, który próbowała zakryć. Nie był on może
idealny pod względem propozycji i oddania światłocienia, jednak mimo to Rozalii udało się uchwycić charakterystyczny rys chłopca, który powoli rozkwita w swojej męskości, a jednocześnie ma w sobie wciąż dziecięcość i umie zachwycić się i
pięknem czyjejś obecności. To właśnie zobaczył Vitas w niepozornym rysynku dziewczyny, o której myślał, że ma go za gbura.
— Wow. Aż... Nie wiem, co powiedzieć, Ro. Dostrzegłaś we mnie chyba coś, czego sam dotąd nie widziałem. Albo może to przez ten sen...
— Jaki sen?
— Chyba pierwszy raz w życiu śniła mi się dziś mama. Byliśmy przy wodospadzie, chwilę rozmawialiśmy. I to było takie ... dobre.
— A pamiętasz coś, co mówiła? Ja niestety rzadko pamiętam dialogi ze snów...
— Nie wszystko, ale pamiętam, że powiedziała chyba coś takiego, żebym nie był jak wicher, który przynosi zniszczenie i trwogę. Tylko żebym starał się przychodzić do innych w łagodnym tchnieniu.
— Ale to pięknie brzmi. I... Jak się czujesz po tym?
Ostatnie pytanie Ro zadała dość niepewnie, w obawie, czy nie naruszy bolących warstw w sercu chłopaka. Ten jednak uśmiechnął się uspokajająco i odparł z namysłem:
— Hm. Sam nie wiem. Dalej mi trochę smutno. Ale trochę jakby lżej w środku.
Przez jakiś czas milczeli, mając niejasne poczucie, że może właśnie zadzierzgnęli jakąś więź, gdy z korytarza dobiegł ich raźny, choć nieco schrypnięty śpiew Franciszka. Zaraz potem wmaszerował tanecznym krokiem do pokoju, śpiewając:
Everybody needs somebody to love
Everybody needs somebody...
Faith...
Tu urwał, ujrzawszy siedzącą na podłodze dwójkę, gwizdnął pod nosem i powiedział z szerokim uśmiechem:
— Cześć cześć cześć. Ja się naprawdę bardzo cieszę, że się już tak dobrze dogadujecie, ale może zainteresuje was perspektywa pysznych chrupiących omlecików, które usmażyliśmy z ojczulkiem.
— Już lecimy! — zawołał Vitas i Franek z zadowoleniem zauważył błysk w jego oczach na wieść o jedzeniu — Co śpiewałeś?
— Keep the faith Bon Jovi.
Zaraz potem młodzież pomaszerowała do salonu na śniadanie, a Franciszek śpiewał dalej, zamykając pochód:
Keep the faith, keep the faith
Everybody, keep the faith...
💛
— No co ty, mami, nie znasz mnie?!
Rosalie westchnęła ciężko, patrząc na Teresę, która po śniadaniu zaciągnęła ją do swojej pracowni pod pretekstem, że potrzebuje pomocy w porządkowaniu obrazów. Oczywiście zamiast tego zaczęła ją od razu wypytywać o zdarzenia z tamtej upojnej nocy spędzonej u Bashów.
— To znaczy, że nawet się jeszcze nie całowaliście?
— Nie.
— Ale przecież się sobie podobacie.
— Owszem. Ale ustaliliśmy wspólnie, że na razie wolimy się skupić na umacnianiu i pogłębianiu naszej przy-jaźni, zamiast się już teraz romantycznie rozpędzać. A później zobaczymy.
Kasztanowłosa kobieta przez jakiś czas milczała, przyglądając się córce z mieszaniną zawstydzenia i dumy, a potem powiedziała:
— Myślę, że to ... dosyć mądre. Nie jest wielką sztuką podobać się sobie nawzajem. Ale uczyć się kontemplować piękno kryjące się w głębi, odkrywać je i wydobywać — to dopiero sztuka! Ale na to potrzeba czasu. I cierpliwości.
— Taak.
Objęły i uścisnęły sobie ciepło dłonie, uciszając wzajemne niepokoje i zajęły się sztuką przelaną na płótna.
💛
Dzień dobry!!!
Przyznam, że jak na razie jest to chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów. Mam nadzieję, że przyniesie Wam trochę radości. ✨
Specjalne podziękowania składam w dłonie Estery, dzięki której poznałam zamieszczoną powyżej epicką akustyczną wersję Keep the faith.
Dziękuję też Kamili, która systematycznie pytała mnie, kiedy nowy rozdział. Twoja motywacja jest bezcenna!
Jak się czujecie? Jak Wam mija początek sierpnia?
Którzy malarze są Wam szczególnie bliscy?
Co myślicie o śnie Vitasa i rozmowie Rosalie z Teresą?
Jak zawsze czekam na kochane wiadomości od Was i dziękuję, że mogę wspólnie z Wami tkać tę opowieść. Jesteście super!
Tulę mocno i do zobaczenia na Prerii!
Ola
5 sierpnia 2022
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro