Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• O księżycu, tęsknocie i ludziach przeszłych •

Co pozostaje? — modlić się —
gdy nie ma Cię tu z nami —
A chociaż stukam w każde drzwi —
Nie wiem — gdzie Twe mieszkanie —

Powiedz — czy towarzyszysz mi —
Wśród fałdowań Twej ziemi? —
Czy kiedy brnę poprzez fale —
Trzymasz mnie — Jezu — za ramię? ~ wiersz Emily Dickinson pt. 'At least...'
w przekładzie Aleksandry Cichoń

💛

Zmierzch delikatnie przyciemnił czerwcowe niebo, zupełnie jakby ktoś pomalował je pędzlem zamoczonym w akwamarynie. Księżyc zaglądnął już do murowanego jasnożółtego domu, jakby sprawdzając, co też robią jego mieszkańcy. Osrebrzył swym odbitym od Słońca blaskiem sosnowy stół, przy którym siedzieli dwaj jasnowłosi mężczyźni (zapewne ojciec i syn) oraz kobieta o kasztanowych włosach, jedząc naleśniki ze szpinakiem i dżemem. Nie chcąc im przeszkadzać w tej chrupiącej scence rodzajowej, księżyc popłynął dalej wraz ze świtą chmur.

Swoim użyczonym od Słońca blaskiem wysrebrzył rozległą równinę, porośniętą bujną trawą. Na tej równinie postawiono ów cytrynowy domek, a także otaczające go zagrody, stodoły i stajnie. Gdyby księżyc miał głowę, zapewne kiwnąłby nią z aprobatą, dostrzegając solidne topolowe ogrodzenie dookoła farmy, wraz ze wstawioną w nie bramą. Bramę tą ozdabiały awangardowe wzory, namalowane zapewne przez jakiegoś miejscowego artystę, a także przybito do niej glinianą tabliczkę z wygrawerowanym napisem: Peace of land.*

💛

Tymczasem w jednym z boksów, do których przyprowadzono na noc konie, przebywała pewna dziewczyna, rozczesując sierść i splątaną czarną grzywę gniadej klaczy. Rosalie, nazywana także Rozalią przez pochodzącą z Polski mamę, miała lat szesnaście, była dość drobnej postury i średniego wzrostu. Z jej włosów w kolorze Wielkiego Kanionu, które zaplotła w warkocz, gdzieniegdzie prześwitywały słomiane pasma. Miała na sobie białą koszulę pokrytą drobnymi marszczeniami, przylegające czarne bryczesy oraz brązowe mokasyny z frędzlami przy cholewach.

Na jej pociągłej — zakończonym nieco zbyt szpiczastym podbródkiem — twarzy o herbacianoróżanej cerze, wokół delikatnie skrojonych ust wyrysowane były świadectwa rozsyłanych przez dziewczynę uśmiechów. Tamtego wieczoru jednak jej agrestowo-niebieskie oczy były pochmurne, a myśli jej błąkały się po galaktycznych bezdrożach niczym owce bez pasterza.

Czuła się bardzo, bardzo maleńka wobec ogromu Ziemi, a co dopiero wobec Wszech-świata... Codzienne rutynowe czynności wydawały się jej tamtego dnia przytłaczające, błahe wobec przemijania, nieuchronności... No właśnie, czego? Nieistnienia, zmiany światów, przejścia z jednego życia do innego, nieskończonego? Przytuliła się do ciepłej szyi konia, głaszcząc go po miękkich jak aksamit chrapach i starając się oddychać głęboko. Spokojnie, zdawały się mówić czekoladowe oczy klaczy.

— Sydio kochana, wiesz, tak mi jakoś ciężko na duszy, czymkolwiek ona jest — westchnęła dziewczyna, wyjmując źdźbła i błoto z końskich kopyt — Zastanawiam się, gdzie oni wszyscy się podziali, wiesz, ludzie przeszli. Znaczy, przeszli dlatego, że są przeszłością, ale też dlatego, że tu swoje przeszli. No i oczywiście nie tylko ludzie, ale te wszystkie stworzenia, co się tutaj krzątały i po których śladach chodzimy.

Zamilkła, myśląc o dziadku Robercie, który przelał na jej tatę miłość do mustangów i zajmował się ich ochroną przed kłusownikami, wynajdując im bezpieczne miejsca do mieszkania. To on zapoczątkował w ich rodzinie  "swatanie" tych Duchów Ginącego Zachodu z innymi rasami koni, dzięki czemu ich potomstwo zyskiwało siłę, wytrzymałość i niezwykłą witalność. O babci Ursuli, która pomimo, że pochodziła z miasta, zgodziła się porzucić dotychczasowe życie i zamieszkać na odludnym kawałku ziemi, a potem zaciskała zęby i pomagała mężowi i teściom przy rozbudowie farmy, wypasaniu koni, dojeniu krów i kóz, karmieniu kur i strzyżeniu owiec (mama Roberta nauczyła ją spłatać z ich wełny włóczkę, którą potem moczyły w specjalnych barwnikach i po wyschnięciu robiły z nich na drutach swetry, czapki, szaliki i różne inne rzeczy, w zależności od potrzeb i zamówień).

Zmarli oboje, jedno po drugim, na serce, gdy Rosalie miała siedem lat. Tyle już czasu upłynęło, że niektóre wspomnienia wyblakły na kliszach pamięci. Wiele z nich jednak pozostało żywych, czekając gdzieś z tyłu głowy; smak rozpływającej się w ustach babcinej szarlotki z jabłkami przykrytymi kołderką kruszonki i cynamonu, jej śmiechu i głosu śpiewającego Frankowi i małej Rosie kołysanki. Dotyku mocnej, ale delikatnej dłoni dziadka, gdy wyciągał wnuczce kolec ze stopy, wspólnych preriowych wypraw i przekomarzanek...

— Tęsknię za wami. — wyszeptała słomianorudowłosa, pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Wyjrzała przez okno na świat spowity mrokiem, sycąc się chłodnym, wieczornym powietrzem.

Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi.
Tam z dala błyszczy obłok. — Urwała, spoglądając na drobne złociste punkciki przywodzące jej na myśl piegi, którymi usiane było niebo.

— Tato, który w górze masz swój dom i Jeszuo, bracie. Dziękuję, że mogę być, za tych, którzy są ze mną. Przepraszam, że czasami w was wątpię.

Po tych słowach Rosalie przerwała swój modlitewny monolog i zanuciła cicho, splatając warkoczyki z grzywy klaczy:

Z Tobą, czy bez Ciebie?
Z Tobą, czy bez Ciebie?
Nie potrafię żyć,
Z Tobą, czy bez Ciebie?
A Ty wciąż rozdajesz siebie,
A Ty wciąż rozdajesz siebie,
A Ty wciąż,
A Ty wciąż
A Ty wciąż rozdajesz siebie.
Z Tobą, czy bez Ciebie?
Z Tobą czy bez Ciebie?

— Oho, widzę, że omija mnie koncert U2. A, nie, to tylko ty, Ro. — Oparty o futrynę Franek potrząsnął słomianą czupryną i uśmiechnął się szeroko do siostry, mrużąc orzechowe oczy, w których migotały łobuzerskie iskierki.

— Chodź do domu, chłodno jest, a naleśniki czekają na ciebie na patelni. Jak zaraz nie przyjdziesz, to je zjem.

— Już idę, idę. — odpowiedziała, żegnając się z Sydią i odkładając na półkę narzędzia do czyszczenia. Z wdzięcznością przyjęła przeniesiony przez brata wełniany sweter w kolorze miodu i założyła go na siebie. Upewnili się, że koniom niczego nie brakuje i wyszli na zewnątrz.
Blondyn spojrzał z troską na zadumaną twarz siostry i objąwszy ją ramieniem, zapytał:

— Wszystko w porządku?

— Tak, jest okej. Tylko tak sobie dziś myślałam o dziadkach...

— Z Polski?

— Akurat tym razem nie. O Robercie i Ursuli. Śniło mi się ostatnio, że znowu mamy po pięć i siedem lat i babcia śpiewa nam przed snem 'All the pretty little horsies'.

— Pamiętam. Dziadek nam czytał Narnię i śmiał się, że ma nadzieję, że nie ogłuchnie jak Zuchon w Srebrnym Krześle. A babcię wszyscy nazywali Panią Bobrową, bo zawsze chciała nakarmić każdego, kto do nas przychodził. Kochani.

Brodząc myślami po morzu wspomnień, weszli do domu.

💛

Peace of Land* ~ gra słów polegająca na homonimiczności angielskich słów peace ~ pokój oraz piece ~ skrawek, kawałek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro