Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚙𝚒ę𝚝𝚗𝚊𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ

»»————- ★ ————-««

ℙ𝕣𝕫𝕖𝕤𝕫ł𝕠𝕤́𝕔́, 𝕜𝕥𝕠́𝕣𝕒 𝕫𝕒𝕡𝕦𝕜𝕒ł𝕒 𝕕𝕠 𝕛𝕖𝕛 𝕕𝕣𝕫𝕨𝕚 

꧁꧂

Morana szła szybkim krokiem. Obejrzała się za siebie. Miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Jednak nie zauważyła nikogo podejrzanego. Jak zwykle wracała po pracy na piechotę. Od wizji bezustannie czuła niepokój. Starała się myśleć racjonalnie, ale nie mogła nic poradzić na przeczucie, że coś jej zagraża. A była pewna że coś się zdarzy. Ktoś nie bez powodu wsypał do jej kawy popiół górski. Podpytała Ruby, koleżankę z pracy, która przyniosła jej wtedy kawę, czy coś dosypała do kawy. Kobieta obdarzyła ją dziwnym spojrzeniem i powiedziała że wsypała tylko jedną saszetkę cukru, tak jak Morana prosiła. Wspomniała że gdy kupowała kawę, Elijah ją zagadywał. Nikt w pracy nie wydawał się podejrzany. Mało kto interesował się Moraną, a Elijah po tym jak powiedziała mu że niby ma chłopaka, przestał ją zagadywać. Cieniste istoty twierdziły że to nikt od Scott'a. Nie miała żadnych poszlak.

Morana znowu obejrzała się przez ramie. Czuła jak jej serce wali boleśnie w klatce piersiowej, a strach opanowuje całe jej ciało. Przeczucie bycia obserwowaną wzrosło jeszcze bardziej. Szybkim krokiem skręciła w wąską uliczkę. Schowała się za róg. Odczekała trochę, po czym wyjrzała zza ściany. Liczyła że uda jej się zobaczyć kto ją śledzi, ale nikogo nie zobaczyła. Postanowiła zostać jeszcze chwilę w uliczce. Wtedy usłyszała jakiś brzdęk za sobą. Nikogo tutaj nie było, ale pod ścianą stał kontener na śmieci. Ostrożnie podeszła do niego. Powoli zajrzała za kontener aby sprawdzić czy ktoś tam się chowa. Wzdrygnęła się gdy spod worków śmieci wybiegł szczur. Zwierzę uciekło i wcisnęło się w szparę między ścianą budynku, a betonowym podłożem.

Czarnowłosa westchnęła z ulgą. Może za bardzo panikuje, pomyślała.

— Witaj skarbie...

Wszystkie jej mięśnie spięły się na dźwięk głosu za nią. Znała ten głos i to zbyt dobrze. Z bijącym szaleńczo sercem odwróciła się. Jej oczy rozszerzyły się w szoku, gdy zobaczyła kto przed nią stał. Wysoki i szczupły blondyn trzymał w dłoni łom. Morane aż sparaliżowało przez co nie potrafiła się ruszyć ani odezwać. Jego widok za bardzo ją zszokował. Mężczyzna wykorzystał jej zastygnięcie, zamachnął się łomem, po czym uderzył ją w głowę. Krople krwi rozbryznęły się w powietrzu. Morana upadła twarzą na zimny beton. Cios mocno ją przymroczył. 

— Myślałaś że się mnie pozbyłaś? Skarbie, nawet mury więzienia nie powstrzymają mnie przed powrotem do ciebie. 

Morana wyciągnęła przed siebie dłoń aby dosięgnąć cień kontenera. Jej były chłopak zauważył co zamierzała zrobić. Uderzył w jej dłoń łomem. Dźwięk łamanej kości został zagłuszony przez jej głośny krzyk.

— Nie tak prędko... — blondyn wyjął z kieszeni garść popiołu górskiego i posypał nim dłoń czarnowłosej, zanim ona zdążyła schować zranioną rękę.

Morana zacisnęła mocno wargi aby nie krzyknąć gdy jej skórę zaczął wypalać czarny proszek. Popiół zmieszał się z jej krwią, przez co dostał się do jej krwiobiegu, a to uniemożliwiało jej szybkie uleczenie się.

James zamachnął się zamierzając uderzyć ją łomem w plecy, ale wtedy z cienia kobiety wyfrunął kruk. Ptak zaatakował mężczyznę. Zaczął dziobać go w twarz, choć ten próbował odgonić go łomem. To dało Morane okazję na ucieczkę. Wstała z ziemi po czym ruszyła przed siebie. Uliczka okazała się być ślepym zaułkiem, więc zaczęła sprawdzać czy jakieś drzwi do któregoś z budynku da się otworzyć. Na jednych była założona kłódka, ale ona chwyciła ją i oderwała jednym pociągnięciem. Była silniejsza od człowieka, a adrenalina dodała jej jeszcze więcej siły. Weszła do środka. W pomieszczeniu panował pół mrok. Wnętrze oświetlały jedynie promienie księżyca przedostające się przez okna u góry ścian. Ruszyła w głąb. Pomieszczenie przypominało jakiś magazyn. Znajdowały się tutaj wysokie półki z różnymi przedmiotami. Schowała się za jednym z regałów. Usiadła na podłodze. Krew spływała po boku jej twarzy. Z trudem przychodziło jej nie zemdlenie. Bolała ją głowa, nie mówiąc o dłoni czy o tym że popiół górki osłabił jej ciało. Spojrzała na zakrwawioną dłoń, która zaczęła krwawić czernią. 

James odpędził kruka popiołem górskim. Drago zmienił się w obłok dymu, po czym uniósł się ku górze. 

Kruk leciał tak szybko jak mógł. Dostrzegł na stacji paliw znajome czarne Camaro.

Derek wyszedł z stacji paliw. Podszedł do swojego auta, a wtedy zobaczył że na dachu siedzi kruk. Machnął dłonią aby zgonić zwierzę, ale ptak nadal siedział i uparcie wpatrywał się w niego.

— Spieprzaj. — podniósł głos i ponownie machnął ręką. Ptak uniósł się w powietrze. Derek wsiadł do auta. Odpalił silnik i zamierzał ruszyć, ale wtedy na miejscu pasażera pojawił się kruk. Ptak zakrakał przez co mężczyzna wzdrygnął się. — Co do cholery? Jak ty tu...

Kruk wskoczył na maskę rozdzielczą i poruszył skrzydłami jakby próbował coś wskazać. Derek miał wrażenie że ptak chce mu coś powiedzieć. Dostrzegł desperacje w tych czarnych jak noc oczach.

— Mam gdzieś pojechać?

Ptak przytaknął głową.

— Chodzi o Morane? — była  pierwszym co mu przyszło na myśl. Od razu pomyślał że kruk może mieć związek z czarnowłosą. Ptak przytaknął głową, więc Derek teraz był pewny. Odpalił silnik i wyjechał z stacji paliw. W między czasie wyciągnął telefon i próbował dodzwonić się do Morany, ale nie odbierała. Kruk wskazywał na przemian skrzydłami, w którą stronę ma skręcić. 

꧁꧂

Morana starała się spokojnie oddychać. Przyciskała zranioną dłoń do klatki piersiowej. Wyjrzała zza regał aby sprawdzić czy James jest gdzieś w pobliżu. Czasami żałowała że nie posiadała wyostrzonych zmysłów tak jak wilkołaki. Mogła jedynie liczyć na swoją moc, choć w tym momencie nie było to możliwe. Popiół górski osłabił ją przez co nie była wstanie przyzwać swojej mocy. 

Skupiła się. Jej oczy zaświeciły się na fioletowo, ale po chwili zgasły. Próbowała uzdrowić się, ale to tylko sprawiało że szybciej traciła siły.

— Nie ukryjesz się przede mną.

Wzdrygnęła się gdy głos James'a rozniósł się echem po pomieszczeniu. Nie mogła pozostać w tym samym miejscu. Wyjrzała zza regału, a gdy nie zobaczyła mężczyzny w pobliżu, ruszyła dalej za inny regał. 

— Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Zamierzam tylko roztrzaskać twoją głowę na kawałeczki. Obiecuje zrobić to szybko.

Dźwięk szurania łomu o posadzkę sprawił że czarnowłosa dostała ciarek. Musiała coś wykombinować. Ryzykowanie walki w ręcz byłoby zbyt głupie. Była ranna i coraz gorzej się czuła. Zastanawiała się skąd James wiedział co jej szkodzi. Opowiedziała mu czym jest, ale nie wspomniała co może ją zabić. Dlatego to było takie dziwne, ale nie tak jak fakt że uciekł z więzienia gdzie miał doczekać swoich ostatnich dni.

Morana przemieściła się. Uważnie nasłuchiwała kroków, ale jak na złość James był bardzo cicho. Wyszła zza regału i szybkim krokiem ruszyła dalej aby schować się za kolejny regał, ale wtedy blondyn zaatakował ją. Zamachnął się na nią łomem. Udało jej się w ostatniej chwili uniknąć ciosu. Szybko wycofała się do tyłu aby zachować dystans między nimi. Niestety mężczyzna zagonił ją w ślepy zaułek. Spanikowana rozejrzała się za prowizoryczną bronią. Złapała długą cienką rurę leżącą pod ścianą i wyciągnęła ją przed siebie. Nie była leworęczna, więc to działało na jej niekorzyść.

James uśmiechnął się z politowaniem.

— Długo myślałem o tym spotkaniu. — poruszył się w bok niczym drapieżnik okrążający swoją ofiarę. — Miłość potrafi doprowadzić do szaleństwa. — spojrzał prosto w oczy Morany.

Czarnowłosa poczuła okropny smutek, który sprawiał nieprzyjemny ucisk w jej klatce piersiowej. Kiedyś w jego oczach dostrzegała miłość, teraz jedyne co widziała, to czyste szaleństwo. Czuła się winna temu momentowi. Może gdyby nie powiedziała mu prawdy o sobie, to wszystko potoczyłoby się inaczej.

James zauważając jej rozkojarzenie, ruszył gwałtownie w jej kierunku. Morana w ostatniej chwili zablokowała jego cios metalową rurą. Brzdęk uderzenia metalu o żelazo, rozniosło się echem po pomieszczeniu. Blondyn nie czekał aż Morana złapie oddech, zaatakował ją ponownie. Z trudem przychodziło czarnowłosej się bronić. Przewróciła się do tyłu na plecy. Upuściła rurę, którą James kopnął aby nie miała czym się bronić. Czarnowłosa zaczęła cofać się po podłodze aby znaleźć się od niego jak najdalej.

— Ostatnie słowo, skarbie? — uśmiechnął się paskudnie. Po policzkach Morany zaczęły spływać słone łzy. Siedziała na podłodze, pod ścianą. Osoba którą część niej wciąż kochała, zamierzała odebrać jej życie i to w brutalny sposób. Była sama, zdana na łaskę potwora, którego sama stworzyła.

James nie czekał na jej odpowiedź. Zamachnął się łomem aby uderzyć ją w głowę, a Morana osłoniła się zdrową dłonią aby ochronić twarz. Jednak nie dane mu było zrobić jej krzywdy. Czyjaś ręka chwyciła jego przedramię przez co nie mógł uderzyć czarnowłosej. Nieznajomy pchnął go mocno do tyłu, przez co blondyn przewrócił się. Boleśnie zderzył się z podłogą i upuścił łom.

Głośny ryk rozniósł się po pomieszczeniu. James z przerażeniem spojrzał na istotę przed nim, która z wściekłością wpatrywała się w niego świecącymi niebieskimi oczami. Blondyn szybko podniósł się i uciekł.

Derek drgnął do przodu z zamiarem pobiegnięcia za nim, ale cichy jęk bólu przykuł jego uwagę. Przybrał ludzką formę i odwrócił się. 

Morana wstała o własnych siłach. Z niedowierzaniem patrzyła na mężczyznę przed nią. Nie miała pojęcia skąd tu się wziął. Wtedy jej kruk przyfrunął do niej i wniknął w je cień. Od razu domyśliła się że Drago go tu przyprowadził.

Derek ruszył do przodu gdy czarnowłosa zachwiała się na nogach. Delikatnie objął ją w tali i podtrzymał aby się nie przewróciła. Była ranna. Ten widok sprawiał mu ból oraz wywoływał w nim ogromną złość. Chciał aby każdy kto ją skrzywdził zapłacił za to.

— Zabiorę cię do szpitala. — zaczął ją prowadzi w kierunku wyjścia z budynku.

— Nie. Nie pomogą mi tam. — powiedziała słabym głosem. Derek spojrzał na nią. Dopiero teraz dokładniej przyjrzał się jej obrażeniom. Jej rany nie krwawiły na czerwono, tylko na czarno. To oznaczało tylko jedno. Nie była człowiekiem i została czymś otruta.

Morana zauważyła jego zmieszanie. Sama nie wiedziała co w tej chwili powiedzieć. 

— Wiem kto może ci pomóc. — powiedział po chwili ciszy Derek.

Derek zabrał ją do Deaton'a. Była późna pora, ale zdążyli przyjechać w momencie gdy Alan opuszczał klinikę. Bez zbędnych pytań przyjął ich.

Hale pomógł czarnowłosej usiąść na krześle, na zapleczu.

— Czym cię otruto? — zapytał Alan i podszedł do Morany. Przyjrzał się jej zranionej głowie i dłoni.

— Popiołem górskim.

— Możesz jej pomóc? — odezwał się z zmartwieniem Derek. Stał z boku i z niepokojem przyglądał się weterynarzowi gdy ten badał czarnowłosą. Starał się pozostać obojętny, ale widząc w jakim stanie była Morana, ciężko mu było zapanować nad emocjami. Miał ochotę rozszarpać tego, który ją zranił, ale i również był zły, bo okazało się że jednak Morana nie była człowiekiem. Alan zerknął na bruneta.

— Owszem. — oznajmił krótko, po czym podszedł do jednej z wiszących półek i zaczął ją przeszukiwać.

Morana czuła się bardzo słabo. Podparła się lewym przedramieniem o kolano i pochyliła do przodu gdy naszyły ją mdłości. Nie zwymiotowała, ale to było jeszcze gorsze. Derek szybkim krokiem podszedł do niej. Uklęknął przy jej boku.

— Hej, wyjdziesz z tego. — delikatnie uniósł jej podbródek aby spojrzała na niego. Nie potrafił zapanować nad chęcią pomocy jej, dlatego postanowił pozostać przy jej boku.

— Przepraszam... — szepnęła słabo, a jej oczy zaszkliły się od łez. 

Derek zaprzeczył głową. Wziął jej zdrową dłoń w swoją i postanowił odebrać jej ból. Skrzywił się i mocno zacisnął szczękę. Ciężko westchnął gdy przerwał. Nie mógł zabrać na raz całego jej bólu, a było go dużo.

— Pomóż jej położyć się na stole. — odezwał się Deaton. Stał do nich tyłem i coś przygotowywał na blacie.

Derek pomógł czarnowłosej wstać, a później położyć się na stole. Chłód metalu przyprawił Morane o dreszcz. Hale wziął ją za dłoń i ponownie zaczął odbierać ból.

— Przestań... — powiedziała przygaszonym głosem. Popiół górski ją osłabiał. Spojrzała mu w oczy. Biła od niego silna determinacja i niezłomność. Zdecydowanie był upartą osobą. Nie zamierzał ustąpić nawet jeśli ryzykowałby własnym życiem. To była wyjątkowa cecha, która pokazywała jak bardzo wartością osobą był.

— Nie pozwolę ci umrzeć. — czuł się zmieszany, bo okazało się że Peter miał rację, ale mimo to nie zamierzał pozwolić jej umrzeć.

— Nie znasz o mnie całej prawdy.

— Ale to nie znaczy że cię porzucę.

To wyznanie sprawiło że Morana uśmiechnęła się. Była mu wdzięczna. Poczuła się o dziwo trochę lepiej. Wtedy przypomniała sobie słowa Drago. Silne emocje wpływały na jej moc. A miłość do Derek'a, dodała jej sił do walki. Musiała się w końcu przyznać. Zakochała się w nim.

Alan podszedł do stołu z małą ceramiczną miseczką, w której znajdowała się ciemnoszara maź.

— Będzie bolało. — oznajmił weterynarz. Morana siknęła lekko głową dając mu znak aby zrobił to co konieczne. Alan wziął jej zranioną dłoń i zaczął nakładać na ranę maź. Derek trzymał ją za zdrową rękę.

Morana mocno zacisnęła szczękę. Bolało i miała wrażenie że coś wypala jej skórę. Na jej dłoni zaczęły pojawiać się świecące na fioletowo żyłki. Rana zaczęła szybko się goić. Czarnowłosa westchnęła głośno z ulgą, gdy ból zniknął.

— Nie było tak źle. — oznajmiła z lekkim uśmiechem. Jednak gdy spojrzała na ciemnoskórego, jej uśmiech opadł. Jego mina mówiła sama za siebie. To dopiero była namiastka bólu, który zaraz poczuje.

— Przytrzymaj ją. — zwrócił się do Derek'a. Brunet puścił rękę Morany. Położył dłonie na jej ramionach aby przycisnąć ją do stołu. Alan nabrał na dwa palce mazi. — Postaraj się nie wyrywać.

Morana zacisnęła mocno pięści i czekała na to co ma nadejść. Gdy tylko maź zetknęła się z jej raną na skroni, okropny ból zaczął przeszywać jej głowę. Zacisnęła mocno powiek oraz usta aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Na jej skroni zaczęły pojawiać się fioletowe żyłki. Ból był coraz większy. Morana miała wrażenie że coś wypala jej mózg. Nie dała rady milczeć. Zaczęła krzyczeć oraz próbowała wyszarpać się z uścisku Derek'a. Jednak Hale mocno przyciskał ją do stołu. Czarnowłosa otworzyła oczy, a wtedy jej tęczówki zapłonęły fioletowym blaskiem. Światło w klinice zaczęło migać chaotycznie. Jedna z żarówek pękła i wydobyło się z niej kilka iskier. Na szczęście nie wywołało to pożaru. 

Morana uspokoiła się. Odetchnęła z ulgą. Rana zagoiła się. Pozostała po niej jedynie zaschnięta czarna krew. Westchnęła zmęczona. Cały ból zniknął. Spojrzała wdzięcznie na weterynarza.

— Dziękuję.

Alan jedynie skinął lekko głową.

Derek pomógł zejść czarnowłosej z stołu, choć teraz mogła to już zrobić o własnych siłach. Deaton o nic nie pytał, jakby znał już wszystkie odpowiedzi albo nie potrzebował ich.

********************

Chciałabym zapytać was o szczerą opinię na temat tej książki. Na przykład czy wątek secorema jest dla was ciekawy, albo co myślicie o relacji Derek'a i Morany? Śmiało możecie walić szczerą do bólu opinię. Jestem ciekawa co wam się podoba lub nie podoba w tej książce 

Do czwartku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro