Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚌𝚣𝚝𝚎𝚛𝚗𝚊𝚜𝚝𝚢 ⌊⌋ꓛ

»»————- ★ ————-««

ℕ𝕚𝕖𝕤𝕫𝕔𝕫𝕖𝕣𝕠𝕤́𝕔́ 𝕞𝕠𝕫̇𝕖 𝕥𝕪𝕝𝕜𝕠 𝕟𝕚𝕤𝕫𝕔𝕫𝕪𝕔́ 

꧁꧂

Derek stał na przeciwko okien. Z intensywnością wpatrywał się w telefon, który trzymał w dłoni. Na wyświetlaczu widniał numer do Morany. Jego kciuk unosił się nad zieloną słuchawką. Chciał do niej zadzwonić albo chociaż napisać, ale tego nie zrobił. Szybko schował telefon do kieszeni, aby nie korciło go by się z nią skontaktować. Minęło osiem dni odkąd ostatni raz ją widział. Po ich pierwszym wspólnym razie, nie rozmawiali przez ten czas z sobą. Sam chciał zainicjować spotkanie, ale nie odważył się nawet przyjść do szpitala aby chociaż ją zobaczyć, nie mówiąc już o rozmowie w cztery oczy. Nie potrafił wyrzucić jej z swojej głowy. Łowcy nie byli na razie problemem, jej nic nie zagrażało, więc powinien był cieszyć się że dłużej nie musi ciągnąć z nią znajomości. Jednak prawda była taka, że serce mówiło co innego niż rozum. Nie rozumiał czemu tak szybko zapałał do niej sympatią, choć nie planował tego. Próbował odrzucić uczucia, ale nie ważne jak bardzo się starał, nie potrafił o niej zapomnieć.

— A ty nadal stoisz w tym samym miejscu i myślisz czy do niej zadzwonić. — do loftu wszedł Peter. Gdy wychodził, Derek stał w tym samym miejscu co teraz. — Dała ci kosza. To chyba oczywiste, skoro nie zadzwoniła, ani nie napisała. I dobrze wyszło. Życie w pojedynkę jest zdecydowanie lepsze. — stwierdził z uśmieszkiem na ustach, ale jego siostrzeniec tego nie widział ponieważ stał do niego tyłem. Peter ruszył ku schodom, ale gdy zamierzał stanąć na pierwszym stopniu, zatrzymał się. Zerknął na Derek'a, wyczuwał jego podenerwowanie i coś jeszcze, czego nie potrafił zidentyfikować. Starszy Hale westchnął. Nie był typem pocieszyciela i wolał unikać ckliwych rozmów, ale z racji że są rodziną, musiał się zmusić do choćby wykazania odrobiny zainteresowania problemami Derek'a.

Peter podszedł do Derek'a, ale zachował dwumetrowy dystans. Brunet ewidentnie nie był w dobrym humorze, choć i tak czego można było spodziewać się po Derek'u. 

— Nie mów że coś do niej poczułeś. — odezwał się Peter. Zauważył że Derek zacisnął mocno szczękę. Starszy Hale westchnął z rozczarowaniem. To było do przewidzenia. Nie ważne jak zimnego i obojętnego Derek grał na zewnątrz, w środku był znacznie wrażliwszy niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. — Zapomnij o niej. Jeszcze znajdziesz sobie kogoś lepszego. Wokół jest mnóstwo pięknych kobiet. Skoro tak bardzo chcesz być z kimś, wystarczy założyć sobie konto na jakimś portalu randkowym. Nie odpędzisz się wtedy od kobiet. — uśmieszek zagościł na jego twarzy. Derek spojrzał na niego morderczym wzrokiem dającym jasno do zrozumienia aby Peter się przymknął. Jednak szatyn tak łatwo nie zamierzał zamknąć ust. — Nie była dla ciebie odpowiednia...

— O co ci chodzi? — zapytał ostro Derek i spojrzał w bok, na wuja. — Na początku droczyłeś się twierdząc że uroczo razem wyglądamy, a później zacząłeś mówić złośliwe komentarze na jej temat. Dlaczego nagle każesz trzymać mi się od niej z dala, choć wcześniej nie byłeś przeciwny?— przyglądał się uważnie wujowi, ale ten miał idealnie wyuczoną mimikę twarzy, nie pokazał po sobie choćby odrobiny zdenerwowania. Idealny kłamca i manipulant. Jednak Derek znał jego gierki. Peter nigdy nie robił i nie mówił czegoś bez powodu, wszystko zawsze sprowadzało się do tego aby zyskać jakąś korzyść.

Peter nie śpieszył się z odpowiedzią.

— Powinieneś o czymś wiedzieć. Tamtego dnia gdy do loftu wpadli łowcy... To ona przeczuła zagrożenie. Siedzieliśmy przy stole i graliśmy w szachy, gdy ona nagle zapytała co by było gdyby alarm się nie włączył. Była zdenerwowana. Wstała od stołu, a ja poszedłem za nią. Chciałem zadać jej pytanie, ale wtedy usłyszałem dźwięk przeładowywanej broni zza drzwi. Gdybyśmy zostali przy stole, rozstrzelali by nas.

— Co? — odwrócił się aby stanąć twarzą w twarz z Peter'em. — Okłamałeś mnie. — szybkim krokiem podszedł do wuja. Złapał za przód jego koszulki, po czym pchnął go na ścianę. Peter uniósł dłonie w geście pokoju.

— Ominąłem tylko jeden szczegół. — oznajmił spokojnie i wzruszył lekko ramionami, nie dostrzegając niczego złego w swoim zachowaniu.

— Nie. Okłamałeś mnie. Dlaczego? Zabroniła ci mówić? Wszedłeś z nią w jakąś zmowę? Albo ty ją zaszantażowałeś? Odpowiedź do cholery! — mocniej przycisnął starszego mężczyznę do ściany. Był wściekły, w przeciwieństwie do wuja.

Peter w końcu odepchnął Derek'a od siebie. Poprawił koszulkę i dłonią strząchnął z ramion niewidzialne pyłki. Obdarzył siostrzeńca protekcjonalnym wzrokiem.

— Nie miałem powodu. Nie. Nie. I jeszcze raz, nie. Nie obchodzi mnie ona, ciebie również nie powinna.

— Mnie nie obchodzi twoje zdanie. Ale jeśli jeszcze raz zataisz coś przede mną, zwłaszcza jeśli ma to związek z Moraną... 

— Niech zgadnę. Zabijesz mnie? — przerwał Derek'owi. Usta Peter'a rozciągnęły się w drwiącym uśmieszku. 

— Nie. Wyrzucę cię z loftu i więcej się do ciebie nie odezwę.

Peter'owi mina zrzedła, ale szybko przybrał maskę obojętności. Przecież nie mógł pokazać po sobie że ryzyko urwania kontaktu z rodziną, mogłoby go zranić bardziej niż chciałby się do tego przyznać. Oświadczał że nikogo nie potrzebuje, a życie w pojedynkę jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak jakaś jego część obawiała się samotności i zapomnienia. 

— Rób jak chcesz. Tylko później nie mów że cię nie ostrzegałem. — oznajmił Peter po czym ruszył w kierunku schodów. 

꧁꧂

Morana weszła do windy. Wcisnęła przycisk aby dostać się na pierwsze piętro. Drzwi zamknęły się, a kabina ruszyła w górę. Nagle winda zatrzymała się, ale drzwi nie otworzyły się. Czarnowłosa wcisnęła przycisk, ponowiła próbę kilka razy, ale to niczego nie wskórało. Włączyła przycisk alarmowy aby powiadomić kogoś że utknęła.

— Co za głupi sprzęt. — burknęła pod nosem. Jeszcze tego brakowało. Ostatnie dni były uciążliwe. Miała kiepski humor, w pracy było dużo roboty, że z trudem cały personel nadążał. Do tego dochodził problem z Derek'iem. Zamierzała do niego zadzwonić albo napisać i zaproponować spotkanie. Jednak praca odciągnęła jej myśli od niego. Musiała przez cztery dni brać dodatkowe zmiany, przez co prawie w ogóle nie spała. Była wykończona i mimo że teraz było lżej, nadal czuła się zmęczona. Coś jej ciążyło. Miała wrażenie że przeczucie próbuje jej coś podpowiedzieć, ale nie potrafiła dojść prawdy. Wszystko doprowadziło do tego że nie odezwała się do Derek'a. Zapewne pomyślał że go olała, choć on również mógł pierwszy się odezwać.

Morana oparła się plecami o ścianę windy i przymknęła powieki. Miała dość dzisiejszego dnia. 

Światło w windzie zaczęło chaotycznie mrugać. Czarnowłosa otworzyła oczy i odbiła się od ściany. Coś było nie tak.

Nagle przesz szpary od podłogi do środka windy zaczęła wpływać czarna gęsta maź.

— Co do cholery?!

Morana przerażona wcisnęła się w kąt windy. Maź bardzo szybko zaczęła napełniać wnętrze kabiny. Czarnowłosa zaczęła walić w drzwi i wołać o pomoc. Pierwszą reakcją na zagrożenie była panika, ale kobieta uświadomiła sobie coś po chwili.

— To się nie dzieje na prawdę. To tylko wizja. — oznajmiła głośno. Próbowała zapanować nad emocjami i zmusić swój umysł do uspokojenia się. Powtarzała sobie w myślach że to tylko wizja, ale strach nie minął, a wszystko wydawało się bardzo prawdziwe. Próbowała nie panikować, ale to było od niej silniejsze. — Przestańcie!

Położyła dłonie na drzwiach widny i próbowała włożyć palce w szparę. Z całych sił skupiła się aby rozsunąć drzwi, które po chwili ustąpiły. Jednak to nie był powód do radości. Do wnętrza windy wlało się więcej czarnej mazi. Morana zachłysnęła się tym. Prawie się przewróciła gdy fala popchnęła ją na ścianę. Nie było możliwości aby pływać w tej mazi, przez co zaczęła tonąć. Ciecz wpływała jej do ust, nosa i uszu. Dławiła się. Substancja wypalała jej gardło od środka. Uczucie było okropne, a wrażenie nadchodzącej śmierci tylko potęgowało jej przerażenie. 

Wizja skończyła się. 

Morana siedziała przy stoliku w towarzystwie Grace, koleżanki z pracy. Podeszła do nich Ruby. Kobieta postawiła na blat trzy kubki z kawą.

Morana spojrzała na szatynkę, która postawiła przed nią kubek kawy. Jej oddech był niespokojny. Rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu. 

— Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. — powiedziała Grace. Obie kobiety spojrzały na Morane zmartwione. — Zobaczyłaś coś wstrząsającego? — Grace skinęła głową na telefon, który czarnowłosa trzymała w dłoni. Przez moment gdy miała wizję przeglądała telefon. Na pozór nie wyglądała, jakby doświadczała czegoś strasznego w swoim umyśle.

— Coś w tym rodzaju, ale jest w porządku. — Morana wysiliła się na przyjazny uśmiech aby ukryć swoje zdenerwowanie. Schowała telefon do kieszeni. Wzięła papierowy kubek kawy w dłoń, z zamiarem napicia się. Potrzebowała teraz kofeiny. Jednak szybko odsunęła od ust kubek gdy zobaczyła czarną gęstą maź w środku zamiast brązowej cieczy. — Muszę pójść do łazienki. — oznajmiła nagle, po czym biorąc kubek wstała od stolika i szybkim krokiem opuściła pomieszczenie. 

Weszła do łazienki. Na szybko sprawdziła czy wszystkie kabiny są puste, a gdy upewniła się że jest sama stanęła przed umywalką. W kubku nie było już czarnej mazi. Morana powoli zaczęła wylewać kawę do umywalki. Nie bez powodu miała wizję. Czasami jakaś siła próbowała ją przed czymś ostrzec. Widywała cieniste istoty, obłoki dymu, słyszała głosy. Było to przytłaczająco bo zwykle nie rozumiała wizji, ani tego co istoty chcą jej przekazać. 

Wylała całą kawę, ale zauważyła że na dnie kubeczka pozostała jakaś czarna substancja, przypominało jakiś drobny proszek, który teraz nasiąkł kawą. Postanowiła wziąć tego trochę na palec. Jednak szybko pożałowała. Zacisnęła mocno szczękę gdy na jej palcu pojawiło się bolesne poparzenie. Kawa nie była aż tak gorąca by zadać taki ból, ani aby zrobić jej krzywdę. Przyjrzała się palcu, który po chwili zagoił się.

— Popiół górski. — szepnęła. Ktoś nasypał do jej kawy popiołu górskiego. Gdyby się tego napiła, doznałaby poważnych poparzeń gardła. Zaczęłaby dławić się, a nawet nie mogłaby oddychać. Wizja uratowała ją przed nieprzyjemnym losem.

Morana wyrzuciła kubeczek do kosza, po czym wróciła do lustra. Wzdrygnęła się gdy za sobą przy kabinach zobaczyła w odbiciu trzy wysokie, cieniste, czarne i chude postacie. Ich twarzy nie było widać ponieważ mieli założone kaptury. Morana nienawidziła gdy te istoty tak nagle się pojawiały. Zawsze ją zaskakiwały. Nigdy nie wiedziała kiedy, gdzie i po co się pojawią. 

— Ktoś chciał mnie zdemaskować? — zapytała, a trzy istoty jednocześnie przytaknęły głową. — Kto? Czy to Scott i jego przyjaciele?

Istoty zaprzeczyły głowami.

— Więc kto? 

— Strzeż się. — istoty jednocześnie szepnęły. Słowa rozniosły się, po pomieszczeniu niczym echo.

— Kogo? — zapytała zirytowana. Nigdy nie mówili nic konkretnego. Tylko urywki słów albo jakieś zawiłe zdania. — Coś się zbliża?

— Już tu jest.

Cieniste istoty rozpłynęły się w powietrzu. 

Morana westchnęła ciężko i przetarła twarz dłońmi. Na prawdę miała dość dzisiejszego dnia. Czuła się wyczerpana, a doszło jej kolejne zmartwienie. Pojawienie się tych istot i wizja oznaczały kłopoty.

꧁꧂

Morana podeszła do recepcji. Przyniosła plik dokumentów. W tym czasie do recepcji podeszła również Melissa. Starsza kobieta posłała jej zmartwione spojrzenie.

— Dobrze się czujesz? — zapytała z troską.

— Tak. Po prostu się nie wyspałam. — wysiliła się na lekki uśmiech, który wyszedł nie najlepiej.

— Może skończ dzisiaj wcześniej.

— Nie trzeba. I tak niebawem kończę. — kątem oka zauważyła jak ktoś zbliża się w ich kierunku.— Cholera. — mruknęła pod nosem, niezadowolona. Melissa zerknęła w tym samym kierunku co ona. 

W ich stronę szedł Elijah. Był nowym chirurgiem, który zaczął pracować w szpitalu gdy Morana była na zwolnieniu lekarskim po postrzale. Podobno był sympatycznym i rozmownym mężczyzną. Był bardzo atrakcyjny, o czym damska część personelu plotkowała. Nie był zamężny i nie miał partnerki, co podsycało ciekawość innych. Zastanawiali się czemu taki przystojny, młody szatyn jest singlem.

Malinowe usta Elijah'a rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu gdy zauważył że Morana zerknęła w jego stronę. Jego błękitne oczy zabłyszczały radośnie.

Melissa zauważyła zdenerwowanie Morany. Czarnowłosa skarżyła się jej raz, że Elijah z jakiegoś powodu często ją zagadywał. Wtedy Melissa dała jej do zrozumienia, że to pewnie przez to że mu się spodobała. Morana zaprzeczyła, choć to wyjaśniłoby czemu mężczyzna się tak do niej przymilał. Morana nie miała czasu na poznawanie kogoś nowego, szczególnie że w jej sercu wciąż był Derek.

— Daj mu jasno do zrozumienia, że nie jesteś zainteresowana, a nie zmuszasz się do rozmów z nim. — powiedziała ściszonym tonem Melissa, w tym samym czasie biorąc zestaw dokumentów od recepcjonistki. Spojrzała na Morane, której twarz wyrażała błagalną prośbę aby nie zostawiała jej samej. — Po prostu bądź z nim szczera.

— To nie takie proste. — szepnęła czarnowłosa. Miała na myśli kogoś innego, a Melissa dobrze wiedziała o kim myśli.

— Wystarczy zadzwonić. — położyła dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia i delikatnie się uśmiechnęła. — Dasz radę.

Melissa odeszła. Morana również zamierzała ruszyć, ale wtedy pojawił się na jej drodze Elijah.

— Witaj Morana.

— Cześć po raz drugi. Już się dziś widzieliśmy.

— Racja. — mężczyzna zaśmiał się krótko z nutą niezręczności.

Morana zmarszczyła lekko nos. Jego śmiech był irytujący. Nie rozumiała czemu. Odkąd go zobaczyła, znielubiła go. Nie miała konkretnego powodu. Był uprzejmy, zabawny, nie wspominając o jego atrakcyjnej twarzy czy szczupłej i umięśnionej sylwetce. Zdecydowanie musiał często chodzić na siłownię. Nawet pod uniformem lekarskim, było widać że miał dobrze zbudowane ciało.

— Chciałem cię o coś zapytać...

Morana od razu zaczęła panikować. Zaczęcie w ten sposób rozmowy oznaczało tylko jedno, chciał ją zaprosić na spotkanie tylko we dwoje.

— Masz piękny uśmiech i nie tylko to. Powiem wprost, spodobałaś mi się. Dlatego chciałbym się z tobą umówić. Zgodzisz się?

— Dziękuję za komplement, to bardzo mi schlebia. — wysiliła się na uprzejmy uśmiech. Musiała odmówić. Czuła się nie komfortową gdy jego wzrok utkwiony był na niej. — Wydajesz się być sympatycznym mężczyzną, ale...

— Ma już chłopaka.

Morana spojrzała w bok. Po jej lewej niespodziewanie pojawił się Derek. Usta czarnowłosej rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a oczy zabłyszczały radośnie, co nie uszło uwadze jej niedoszłego adoratora, którego nie ucieszyło pojawienie się Hale'a. Morana i Derek spojrzeli sobie w oczy, jakby całkiem zapomnieli o ich rozmówcy. Na twarzy bruneta zagościł lekki uśmiech, który po chwili zniknął gdy spojrzał na Elijah'a. Derek wyprostował się bardziej i przybrał chłodny wyraz twarzy krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

— To prawda, Morana?

Dopiero teraz czarnowłosa oderwała wzrok od Derek'a. Poczuła się trochę zawstydzona tym że tak zapatrzyła się na niego. Spojrzała na Elijah'a, który ewidentnie wysilał się na neutralny uśmiech aby ukryć swoje niezadowolenie.

— Tak. Derek to mój chłopak. — oznajmiła dumnie. Nie byli oficjalnie parą, ale ta perspektywa bardzo jej się podobała.

Elijah przyglądał jej się przez chwilę, a później spojrzał na Derek'a, który uniósł brwi w niemym oznajmieniu swojego zwycięstwa.

— Wybacz. Nie wiedziałem. Miło poznać cię Derek. Jestem Elijah. — uprzejmie przedstawił się i wyciągnął dłoń ku brunetowi, ale ten nie uścisnął jego dłoni. — No cóż, muszę już iść. Do zobaczenia później Morana.

Elijah zostawił ich samych.

— Pojawiłeś się w idealnym momencie. — spojrzała na Derek'a, który odprowadzał wzrokiem Elijah'a. Mocno zaciskał szczękę. Morana uśmiechnęła się. Widok zazdrosnego Hale'a był zabawny i zarazem uroczy. — Chyba lubisz ratować damy w opresji. Mój prywatny Supermen.

 Derek w końcu oderwał wzrok od szatyna gdy ten zniknął za zakrętem korytarza. Spojrzał na Morane. Miała radosny wyraz twarzy, przez co poczuł jak mięknie mu serce. Ta kobieta rozbrajała go jednym spojrzeniem. Odchrząknął próbując odwrócić uwagę od swojego lekkiego zakłopotania. 

— Naprzykrzał ci się, więc musiałem coś zrobić.

— Dziękuję... Co właściwie tutaj robisz? — gdy tylko padło to pytanie, oboje poczuli wzrost napięcia między nimi. 

— Przyszedłem... spotkać się z Scott'em. — wymyślił na szybko kłamstwo. Miał ochotę palnąć sobie w czoło otwartą dłonią. Przyszedł aby z nią porozmawiać, ale gdy stanął z nią w twarzą w twarz, zburzyło to jego plan.

Morana zmarszczyła brwi i lekko zmrużyła oczy. Nie kupiła tego. Scott'a nie było w szpitalu. Zauważyłaby gdyby tu przyszedł, w końcu stali przy recepcji skąd był idealny widok na wejście do szpitala. 

— Aha... — przytaknęła głową. Nie zamierzała zdemaskować jego kłamstwa. — Właściwie to dobrze, że się pojawiłeś. Chciałam ci coś powiedzieć. — czarnowłosa zdecydowała się posłuchać rady Melissy i być z Derek'iem szczera, a przynajmniej w jednej sprawie, dotyczącą tego co ich łączy.

Derek ciężej wciągnął powietrze. Brzmiało to poważnie.

— Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Miałam urwanie głowy w pracy, choć to kiepskie usprawiedliwienie. Chciałam to zrobić, ale...

— Nie zrobiłaś. — wtrącił ostrzejszym tonem niż zamierzał.

— Ty też nie zadzwoniłeś, więc nie zrzucaj całej winy na mnie. — oznajmiła spokojnie, choć pretensje z jego strony trochę ją zirytowały.

— Ale to ty odeszłaś. Po prostu wyszłaś jakby to nic nie znaczyło.

— Oczywiście że znaczyło. 

— Więc dlaczego mnie zostawiłaś? — wyrzucił z złością. Bardzo ciążyło mu to pytanie. Chciał poznać odpowiedź, choć nie zamierzał jej o to pytać. Słowa same mu się wymsknęły, pod wpływem silnych emocji.

— Przepraszam jeśli cię zraniłam. — nie chciała go zranić, ale nie potrafiła wtedy zostać. Obawy że jej sekret wyjdzie na jaw zwyciężyły. Chwyciła jego dłoń w swoją i lekko ścisnęła, ale Derek szybko wyrwał  dłoń i cofnął się od niej o krok. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał w bok, urywając kontakt wzrokowy. Wycofywał się. Morana zauważyła że robił, to gdy nie chciał zaangażować się w coś emocjonalnie. Wyglądało to, jak reakcja obronna przed zranieniem albo ukryciem przed innymi że on również ma emocje.

— Nie wiem jaką miałaś korzyść z tego, ale nie zamierzam dać ci się otumanić. Wiem że coś ukrywasz. Jesteś czymś. — spojrzał jej w oczy. Morana skrzywiła się gdy dostrzegła na jego twarzy złość zmieszaną z urazą. — Dość kłamstw i grania niewiniątka.

— Niech zgadnę, Peter ci coś nagadał?

— Nie chodzi tu o niego. Wokół ciebie dzieją się dziwne rzeczy. Dopiero teraz to dostrzegłem. Ratujesz ludzi przed samobójstwami, pojawiasz się w miejscu wypadków albo masz przeczucia że coś komuś zagraża. Wtedy w lesie gdy napadli nas łowcy. Zrobiłaś coś co pomogło nam z nimi wygrać. Może niczego nie widziałem, ale jestem pewny że to nie zbieg okoliczności i przypływ szczęścia. — wsłuchał się w bicie jej serca, ale nie przyspieszyło ono. Była spokojna, choć zauważył na jej twarzy cień zranienia. 

— Czyli po to przyszedłeś? Poznać moje sekrety? Może od samego początku o to chodziło?  — zapytała z złością, choć pod tym kryła swój smutek. Może zbliżył się do niej tylko po to aby dowiedzieć się czym jest. W końcu znał Scott'a i jego przyjaciół, którzy obserwowali ją, jakby chcieli sprawdzić czy jest istotą nadprzyrodzoną. Dostrzegła na twarzy Derek'a dziwny grymas. Coś boleśnie ścisnęło jej serce. Brunet odwrócił wzrok, a ona już domyśliła się odpowiedzi. — Na prawdę myślałam że to coś prawdziwego. Wiesz co? Milcz sobie, tak jak zwykle i udawaj że nie było tematu. To wychodzi ci najlepiej. — gniewnie wpatrywała się w Derek'a, ale ten milczał. Pokiwała głową rozczarowana. Czego mogła się po nim spodziewać? — Nie mam na to czasu. Muszę wrócić do pracy, a jeśli w końcu zdecydujesz się ogarnąć i porozmawiać jak cywilizowana osoba, to wiesz gdzie mnie znaleźć.

Wyminęła Derek'a, po czym ruszyła przed siebie. Na pozór grała twardą, ale w środku czuła jakby zaraz miała się rozpłakać. Ten dzień był na prawdę okropny.

Derek stał w miejscu przez kilka sekund. Nie tak chciał przeprowadzić z nią rozmowę. Widać było po niej że jest zmęczona. Zapewne coś ją trapiło, a on musiał jej jeszcze dołożyć więcej nerwów. Jednak nie zamierzał tak łatwo odpuścić tego że coś ukrywała. Nie zaprzeczyła otwarcie że czymś jest. Być może Peter miał rację.

*************************

Jak podobał wam się rozdział?

Do poniedziałku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro