Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł ó𝚜𝚖𝚢 ⌊⌋ꓛ

»»————- ★ ————-««

ℙ𝕣𝕒𝕨𝕕𝕒, 𝕜𝕥𝕠́𝕣𝕒 𝕨𝕪𝕤𝕫ł𝕒 𝕟𝕒 𝕛𝕒𝕨

꧁꧂

Promienie słońca przebijały się przez korony drzew. Powoli zbliżało się późne popołudnie. Morana spacerowała leśną ścieżką. Rezerwat w Beacon Hills był na prawdę ładnym miejscem. Natura była piękna, choć i w niej można było dostrzec smutek przemijania. Wszystko miało swój początek i koniec. Była to najnormalniejsza rzecz na świecie, a i tak ludzie pragnęli wieczności. Nie dostrzegali piękna w życiu, które było wyjątkowe nie dlatego że trwało, a dlatego że przemijało. Było czymś czego nie dało się odtworzyć na nowo. Było jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne.

Morana zwolniła. Przy ścieżce dostrzegła małe błękitne kwiatki. Usychały. Przykucnęła przy nich. Uniosła dłoń i opuszkiem palców pogładziła płatki roślin. Kwiatki nagle nabrały mocniejszego błękitu, uniosły się ku górze, a ich liście stały się bardziej zielone. Ożywiła je. Uśmiechnęła się gdy poczuła delikatną, ale przyjemną woń kwiatków. Wstała po czym ruszyła dalej. Włożyła dłonie do kieszeni ciemnofioletowej zamszowej ramoneski. Miała na sobie czarny golf oraz w tym samym kolorze jeansowe spodnie z lekkimi przetarciami. Założyła wygodne sportowe buty aby przyjemnie jej się spacerowało. 

Czarnowłosa uniosła głowę gdy z drzew wzbiły się w powietrze ptaki. Zastanawiała się jako to byłoby móc latać, wzbić się w przestworza, uciec od wszystkiego, nie przejmować się niczym.

Zwolniła kroku, a po chwili całkiem się zatrzymała. Spojrzała w bok. Na ziemi trzy metry od niej zobaczyła mały cień na ziemi. Poruszał się i ewidentnie chciał aby za nim poszła. Kobieta ruszyła w jego kierunku. Cień zaczął szybko poruszać się po ziemi w jakąś stronę. Czarnowłosa ruszyła truchtem za nim, który przerodził się po chwili w bieg. Wiedziała co ten obłok oznacza. Czasami gdy była niedaleko kogoś kto był bliski śmierci, widywała ten cień.

Morana wybiegła zza drzewa gdy nagle na kogoś wpadła. Zderzyła się z kimś. Zaczęła lecieć do tyłu, ale silne dłonie złapały za jej ramiona i przytrzymały ją w miejscu, ratując przed upadkiem. Spojrzała w górę. Promienie słońca przebijały się przez konary drzew tworząc za tą osobą oślepiającą poświatę. W pierwszej chwili nie poznała go.

Czarnowłosa rozchyliła lekko wargi. Gdy chwile zaskoczenia minęły, kobieta cofnęła się, przez co Derek musiał ją puścić. 

Wpatrywali się w siebie, jakby żadne z nich nie sądziło że jeszcze się zobaczą.

Morana nerwowo założyła kosmyk włosów za ucho gdy ten przykrył jej czoło i trochę lewe oko. Mimo że uczesała włosy w wysoki kucyk, to niesforne kosmyki wymykały się z gumki i z złośliwością utrudniały jej widoczność.

Derek stał przypatrując się jej. Był zaskoczony spotkaniem jej w lesie. Gdy ją zobaczył jako pierwsze chciał się uśmiechnąć. Jednak powstrzymał się. Miło wspominał ich wspólne chwile, choć nie było ich wiele, ale ten moment był zdecydowanie zły na to spotkanie.

Morana zmarszczyła brwi gdy zerknęła w dół. Cienisty obłok krążył po ziemi wokół Derek'a. Wciągnęła gwałtownie powietrze gdy zrozumiała że to on był bliski śmierci. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegła potencjalnego zagrożenia. Nie widziała też by mężczyzna był ranny. Co prawda nie miał na sobie skórzanej czarnej kurtki, którą często nosił. Jako górną garderobę miał na sobie tylko szarą koszulkę na krótki rękaw. Nie było dzisiaj zimno, ale też nie na tyle gorąco aby nie założyć czegoś cieplejszego na siebie. 

— Nie powinno cię tu być. — powiedział ostrym tonem. Jego zdenerwowanie gwałtownie się nasiliło. Rozejrzał się jakby wyszukiwał niebezpieczeństwa. — Musisz stąd iść. I to już.

Powinna była odejść. To co powiedział gdy ostatnim razem się widzieli, mocno ją zraniło, ale nie było wystarczającym powodem aby pozwolić mu umrzeć.

— Dlaczego? W rezerwacie jest bezpiecznie. — oczywiście że nie było, a spojrzenie które Derek jej posłał mówiło samo za siebie, ale musiała udawać nieświadomą. Mimo że nie chciała myśleć o brunecie, to przez ostatnie dni sprawdziła informacje o nim. Jego rodzinę spotkał na prawdę tragiczny los. Ktoś podpalił jego dom, wiele osób umarło. Nic dziwnego że był zamknięty w sobie. Nie dziwiło jej też to dlaczego tyle osób w mieście go znało. O pożarze domu Hale'ów było głośno. To zdarzenie mocno zapisało się na kartach historii Beacon Hills.

— Nie jest. — oznajmił chłodno. Zerknął przez swoje ramię jakby coś usłyszał, choć w okolicy nie było widać niczego niepokojącego. W jego oczach można było dostrzec obawę i rosnąć panikę, mimo że starał się pozostać niewzruszony. Mógłby przybrać postawę najbardziej zimnej i obojętnej osoby na świecie, ale Morana i tak wyczułaby jego emocje. Nie musiała dotknąć danej osoby aby wiedzieć co czuje, ale dotyk pozwalał jej na dokładniejsze wyczucie emocji, zwłaszcza tych głęboko ukrytych. Zrobiła krok ku Derek'owi i dotknęła jego lewego przedramienia. Na jej dotyk Hale spiął się, ale w milczeniu pozwolił jej się zbliżyć. Nieświadomie rozproszyła jego uwagę.

Był zdenerwowany, mocno zmartwiony, ale nie było to spowodowane obawą o samego siebie. Morana uniosła wzrok, a wtedy napotkała jego niebieskozielone tęczówki, które emanowały smutkiem. Chciała odebrać mu wszelkie negatywne uczucia, ale wtedy zorientowałby się że coś zrobiła. Dlatego zabrała tylko trochę, aby wydawało się że to jej pocieszny dotyk poprawił mu nastrój.

— Co się dzieje?

Derek zacisnął szczękę. Powinna go nienawidzić za to co powiedział, a jednak nie dostrzegł tego w jej oczach. Gdy była tak blisko miał wrażenie że kolor jej oczu jest inny. Było to dziwne, wydawało mu się że jakiś kolor próbował przebić się bez ciemny brąz jej tęczówek. Musiał się opamiętać. Potrząsnął głową lekko na boki, jakby to miało pomóc mu wyrwać się z transu. Odsunął się o krok przez co czarnowłosa go puściła.

— Masz natychmiast stąd iść! — podniósł głos.

Morana cofnęła się o krok do tyłu przez jego nagły wybuch. Wydawał się być wściekły, ale pod tym gniewem kryło się coś więcej. Strach. Derek Hale się bał. Pytanie brzmiało, tylko czego?

Czarnowłosa rozchyliła lekko wargi z zamiarem odezwania się, ale wtedy mężczyzna upadł kolanami na ziemię. Zasłonił uszy dłońmi, jakby coś sprawiało mu okropny ból.

— Uciekaj! — wykrzyknął kuląc się na ziemi. Dźwięk przeszywał jego głowę powodując okropny ból. Zasłanianie uszu niczego nie dawało. To uczucie było okropne i nie pozwalało mu się ruszyć.

— Derek... 

Morana chciała zrobić krok ku niemu, ale mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią. Kobieta zastygła w bezruchu gdy zobaczyła że jego tęczówki błysnęły chłodnym błękitem.

— Uciekaj...

Tym razem było to bardziej błaganie niż rozkaz. Derek spuścił głowę i wciąż zakrywał uszy.

Przez pierwsze kilka sekund Morana stała w miejscu. Była zaskoczona, choć mogła się tego spodziewać. Derek był wilkołakiem. Nie miała wcześniej bliższego kontaktu z tymi istotami, a przynajmniej nie wiedziała czy ktoś kogo znała była wilkołakiem. 

Cienisty obłok nadal krążył wokół Derek'a, więc nie było mowy że miałaby go zostawić tu samego. 

Czarnowłosa usłyszała gdzieś za sobą szelest leśnej ściółki trzeszczącej pod czyimiś podeszwami. Odwróciła się aby sprawdzić kto się zbliża. Zobaczyła pięciu mężczyzn. Jednak zanim zdążyła coś zrobić. Ten ogolony na łyso, który zaszedł ją od tyłu uderzył ją w twarz kolbą od karabinu. Morana upadła twarzą na ziemię. Cios mocno ją oszołomił przez co była bliska zemdlenia. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Nie ruszała się przez co mężczyźni myśleli że zemdlała.

— Pilnuj ją. — odezwał się łysy mężczyzna do jednego z swoich kolegów. Nieznajomy stanął przy niej, a pozostała czwórka zbliżyła się do Derek'a. Trzech otoczyło Hale'a, a czwarty stanął bardziej z boku, w dłoni trzymał urządzenie, które wydawało ultra dźwięk słyszane tylko przez wilkołaki.

Morana kątem oka widziała jak jeden z nich mierzy w Derek'a z kuszy. Wciąż się nie ruszała, a przód jej twarzy promieniował bólem. Ten który miał ją pilnować mimo że stał obok, to nie zwracał na nią uwagę, przyglądał się temu co robią jego koledzy. 

Nie mogła pozwolić aby skrzywdzili bruneta. Bezpośrednia walka mogłaby nie najlepiej się skończyć, dlatego musiała wykorzystać element zaskoczenia. Poruszyła dłonią, którą trzymała na ziemi. Dotknęła cienia drzewa, które rosło obok niej. Przymknęła powieki skupiając się. Potrafiła kontrolować cienie, co w tym momencie było idealnym elementem zaskoczenia.

Cienista długa i szponiasta ręka wyłoniła się z cienia mężczyzny, który celował w Derek'a z kuszy. Łowca z satysfakcją na twarzy nacisnął dźwignię. W tym samym czasie cienista dłoń złapała za jego kuszę przez co bełt poleciał w inne miejsce. Trafił w urządzenie, które wydawało ultra dźwięki i wbiło się w udo tego który trzymał przedmiot. Mężczyzna krzyknął z bólu i upadł na ziemię. Urządzenie zostało zepsute.

Morana cofnęła dłoń i otworzyła oczy. Cienista ręka zniknęła. Uwaga mężczyzn została rozproszona. Podciągnęła się nagle do góry. Podcięła nogi temu, który miał ją pilnować. Mężczyzna upadł na plecy wydając z siebie bolesne jęknięcie. Czarnowłosa wstała, po czym kopnęła mężczyznę w twarz gdy ten zamierzał podnieść się. Stracił przytomność.

— Co do cholery?

Łysy mężczyzna wymierzył do niej z strzelby, tej samej którą przywalił jej w twarz. Czarnowłosa szybko uskoczył w bok i ukryła się za drzewem gdy pociągnął za spust. Nie była kuloodporna. więc to by ją zabiło. Na szczęście żadna kula jej nie trafiła. 

Strzały nagle ustały. Morana usłyszała krzyk, szamotaninę, ryk, a później nastała cisza. Wysunęła głowę zza drzewa. Derek stał do niej tyłem, a pod jego stopami leżeli znokautowani mężczyźni. Czarnowłosa dostrzegła u jego dłoni pazury. Hale spojrzał przez swoje ramie czym przyłapał ją na patrzeniu na niego. Jego twarz wyglądała inaczej. Przypominał zwierzę. 

Morana cofnęła się za drzewo. Nie bała się go, ale nigdy przedtem nie widziała twarzy wilkołaka. Była zaskoczona widokiem, ale nie wywoływało to w niej negatywnych odczuć. 

— Morana...

Czarnowłosa mocniej przywarła plecami do drzewa gdy usłyszała gdzieś za sobą jego głos. Stał blisko, ale był za drzewem. Nie rozumiała czemu tak panikuje. Może powodem był zastrzyk adrenaliny. W końcu mogli umrzeć. Tamci ludzie najwyraźniej nie przejmowali się czy będą mieć jej krew na rękach.

— Nie musisz się mnie bać.

Jego głos był spokojny i opanowany, choć Morana wyczuwała że jest zestresowany. Powoli wyszła zza drzewa. Derek stał zaledwie metr od niej. Jego twarz wróciła do normy, nie miał też już pazurów. Na jego szarej koszulce było kilka kropli krwi. Morana niepewnie uniosła wzrok. Napotkała jego badawcze spojrzenie. Patrzył na nią z uwagą wyczekując jej reakcji. Jego wzrok zjechał niżej, na jej klatkę piersiową. Wsłuchiwał się w bicie jej serca, które biło szybciej niż powinno, ale nie na tyle szybko aby uznać że jest przerażona. Wrócił do patrzenia na jej twarzy.

— Nie boisz się. — powiedział to tak jakby nie mógł uwierzyć we własne słowa.

— A powinnam?

— Nie, chyba nie. — mruknął.

Morana spojrzała za niego gdy usłyszeli cichy jęk.

— Chodźmy. — powiedział brunet.

Derek dotknął jej ramienia dając znak aby ruszyła się.

Szli bardzo szybkim krokiem. Hale prowadził ich. Nie zbliżał się zbytnio do niej, jakby w ten sposób chciał uszanować jej przestań osobistą i nie wystraszyć jej. Gdy byli blisko wyjścia z lasu, w oddali zobaczyli auto mężczyzny.

Derek wskazał dłonią aby Morana wsiadła, co zrobiła bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Gdy tylko oboje znaleźli się w aucie, mężczyzna odpalił silnik po czym wyjechali z rezerwatu. 

Atmosfera była napięta. Morana kątem oka zerkała na bruneta. Milczał, ale miał mocno zaciśnięte dłonie na kierownicy, które wskazywały na to że nie był tak spokojny na jakiego powierzchownie wyglądał.

— Bardzo boli? — odezwał się. Czarnowłosa spojrzała na niego marszcząc brwi, nie rozumiała o czym mówi. — Twoja twarz. — dodał zerkają na nią na chwilę, po czym wrócił do patrzenia na drogę.

— Trochę. — przez to że wszystko działo się szybko zapomniała że oberwała. Dotknęła nosa. Prawdopodobnie tamten cios złamał jej kość, ale rana szybko się zrosła. Pozostała tylko zasychająca ścieżka krwi. — Ci ludzie... chcieli cię zabić, prawda? — zapytała, choć znała odpowiedź.

— To łowcy. Polują na takich jak ja. I nie, nie muszą mieć powodu by zabijać... Wystarczy że jesteś wilkołakiem. — dodał ostatnie zdanie uprzedzając Morane, która rozchyliła wargi z zamiarem zapytania o powody tych łowców. Kobieta zamilkła i odwróciła wzrok skupiając się na widokach za szybą. — To co widziałaś...

— Nikomu nie powiem. I tak nikt by mi nie uwierzył.

— Jesteś dość spokojna jak na kogoś kto dowiedział się że potwory istnieją.

Gdy padło przedostatnie słowo, Morana spojrzała na Derek'a. Nie uważała go za potwora. Na to miano zasługiwał ktoś kto zadawał innym cierpienie dla własnej przyjemności i nie czuł żadnej skruchy czy wyrzutów sumienia.

— Widziałam rzeczy które nie da się logicznie wyjaśnić. Trzeba być zamkniętym umysłowo aby nie brać pod uwagę tego że istnieją rzeczy nadprzyrodzone. A na miano potwora nie zasługujesz. W przeciwieństwie do tamtych ludzi, którzy nie zważając kim jestem, chcieli zabić również mnie. — odwróciła wzrok, a w tym samym czasie Derek zerknął na nią. Zaskoczyło go to jak dobrze to przyjęła. Było to nadzwyczaj niespodziewane, choć słyszał że rytm jej serca nadal nie był spokojny.

— Nie znasz mnie.

— Może i nie, ale gdybyś był potworem, zostawił byś mnie w tym lesie. Nie kazałbyś mi uciekać i zapewne zabiłbyś mnie aby twój sekret pozostał sekretem. Potwory nikogo nie ratują. — spojrzała na niego. Derek również na nią zerknął. Morana lekko się uśmiechnęła.

Derek wrócił do patrzenia na drogę. Plusem było to że nie przerażał ją fakt że jest wilkołakiem, była znacznie otwartą osobą niż się spodziewał. Jednak z drugiej strony, było to dziwne. Co prawda istniały osoby, które interesowały się nadprzyrodzonymi rzeczami, na siłę szukali dowodów na potwierdzenie swoich przekonań. Ale czy Morana była kimś takim? Czy za jej zachowaniem kryło się coś innego? To co zdarzyło się w lesie. Niewiele widział. Z jakiegoś powodu jeden z łowców postrzelił drugiego, a czarnowłosej udało się uciec i ukryć za drzewem. Znokautowała jednego, co mogłoby być imponujące, nie licząc faktu że mało kto umie dobrze walczyć.

Bił się z myślami. Cokolwiek miało się stać dalej, i tak nie mógł zostawić jej samej. Tamci łowcy zapewne pomyśleli że jest taka jak on albo podobna. Teraz mogło coś jej grozić. Musiał mieć ją na oku, a tym bardziej był zmuszony powiedzieć jej prawdę o Beacon Hills.

**********************

Jak podobał wam się rozdział?

Do poniedziałku :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro