Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Otwieram oczy i zdenerwowana podciągam kołdrę pod brodę. Przez chwilę zastanawiam się, gdzie się znajduję i jaki dziś dzień. A, no tak. Poniedziałek. Dzień tygodnia, którego najbardziej nie znoszę. Po chwili namysłu siadam na łóżku z miną męczennicy i sięgam po telefon leżący na komodzie a następnie odblokowuję go. 9:21. Czyżby budzik znowu nie zadzwonił? Sprawdzam, i faktycznie, nawet go nie ustawiłam. Jak zwykle spóźnię się na dwie pierwsze lekcje. Wzdycham i wstaję, po czym przeciągam się i kieruję swe kroki do łazienki. Robię co trzeba i wleczę się z powrotem do pokoju, żeby się ubrać. Przekopuję stos ubrań na fotelu, by znaleźć coś, co jest czyste i nadaje się do założenia. Swoją drogą muszę zrobić pranie, bo niedługo nie będę miała się w co ubrać. W końcu decyduję się na czarną koszulkę z logo Guns N' Roses, czarne spodnie cargo, które sprawiają, że moje pulchne uda nie rzucają się aż tak w oczy, parę rękawiczek bez palców do łokci w czarno-białe paski i wysokie glany z czerwonymi sznurówkami.  Szybko rozczesuję moje rozwichrzone, długie, czarne loki i zapinam na szyi skórzany choker ze srebrną zawieszką w kształcie księżyca. Nie chce mi się malować, choć lubię podkreślać zieleń moich oczu ciemnym makijażem, więc zakładam tylko ciepłą czarną bluzę z kapturem, zarzucam spakowany wczoraj plecak na ramię i wychodzę z domu, zamykając drzwi.

Paradise w stanie Nevada. Przepiękna, bogata miejscowość pełna miejsc kultury i turystów. Nienawidzę tego miasteczka i wspomnień z nim związanych. Jak tylko zdam maturę, wyrwę się stąd. Zabiorę ze sobą Cheryl, moją najlepszą przyjaciółkę i razem gdzieś wyjedziemy. W planach mamy Miami, jej rodzinne miasto, lub Chicago. Przez całą drogę myślę tylko o tym.

Po jakichś dwudziestu minutach spaceru wchodzę do budynku szkoły High School Paradise i spoglądam na zegar wiszący nad dwuskrzydłowymi drzwiami. 9:35. Zostało piętnaście minut do końca lekcji. Okej, nie chce mi się włóczyć bez celu po korytarzu czy siedzieć w kiblu, przemęczę się. Wzruszam ramionami i idę do klasy. Gdy otwieram drzwi, nauczycielka angielskiego odwraca się w moją stronę patrzy na mnie zirytowana.

Panno Esther Adalyn Brown! Masz pojęcie, która jest godzina?! Za dziesięć minut koniec lekcji! To już twoje ósme spóźnienie, a mamy dopiero październik! Czy ty wiesz, jak wygląda twoja frekwencja? Jak tak dalej pójdzie, to nie zdasz klasy! A o egzaminach nawet nie wspomnę!

Przewracam oczami na te słowa. Czy ona naprawdę musi mówić do wszystkich pełnym imieniem i nazwiskiem? To jest co najmniej tak irytujące, jak ciągłe przypominanie nam o egzaminach. Drepczę do swojej ławki na końcu klasy, rzucam plecak na stół i opadam na krzesło. Nie chce mi się wyciągać podręcznika, czy choćby zeszytu i długopisu, więc odpływam myślami wpizdu i do końca lekcji półleżę na ławce, stukając długimi paznokciami o porysowany blat i starając się nie zasnąć, oglądam wyryte na nim rysunki. Gdy tylko dzwoni dzwonek, wychodzę z klasy i wleczę się jak na ścięcie za resztą zmarnowanych życiem nastolatków pod salę chemiczną. Tam przez chwilę męczę się z otwarciem szafki i wrzucam do niej plecak. Zaczynam grzebać w niej w poszukiwaniu czegoś do picia, jakiejś nieotwartej butelki wody czy puszki energetyka. Po jakichś dwóch minutach podchodzi do mnie Cheryl.

Jak tam życie, kochana? pyta bez żadnego powitania, śmiejąc się.

W dłoni trzyma otwartą paczkę jagodowych żelków. Na sobie ma biały top z długim rękawem, czarną plisowaną spódniczkę do kolan, różowe bawełniane podkolanówki, białe buty na platformie z motywem Hello Kitty oraz koronkowy choker ze złotą zawieszką w kształcie serca. W pasie przewiązała biały kardigan Chanel. Na sam widok jej ubrania mam dreszcze. Przecież jest jesień! Jak może nie być jej zimno? Miękkie, sięgające ramion jasnobrązowe włosy zaplotła w dwa holenderskie warkocze i wpięła w nie sztuczne stokrotki. Okrągłe okulary w złoto-różowych oprawkach zsunęła na czubek nosa. Jak zwykle jej gładka, rumiana cera, małe usta w kształcie serca i orzechowe oczy okolone długimi, gęstymi rzęsami i jasnymi, rysującymi się łagodnym łukiem brwiami, wyglądają idealnie. Wzdycham i wtulam się w nią. Cheri obejmuje mnie szczupłymi ramionami.

Bywało lepiej, ale żyję. mruczę, wdychając zapach jej jeżynowego szamponu.

Po chwili odsuwamy się od siebie. Uśmiecham się lekko.

Wyglądasz, jakby cię coś przejechało. Znowu zrobiłaś sobie wieczór filmowy beze mnie? ostatnie zdanie wymawia z miną smutnego szczeniaka.

Może... odpowiadam wymijająco.

Co to było?

Skończyłam Tiny Pretty Things i obejrzałam kilka pierwszych odcinków Ginny&Georgia.

Łamiesz mi serce. jęczy z udawanym dramatyzmem.

Następnym razem cię zaproszę. proponuję.

Cheryl uśmiecha się udobruchana, wsadzając do buzi kolejną porcję żelków. Po chwili namysłu ywlekam plecak z szafki i przeszukuję jego kieszenie.

Życie mnie nienawidzi. warczę wkurzona, gdy nie znajduję tego, na co liczyłam.

Znowu zapomniałaś telefonu. bardziej stwierdza niż pyta moja przyjaciółka, przeżuwając niebieskie słodycze. Zna mnie tak dobrze, że doskonale wie o moim wiecznym roztargnieniu.

Niestety masz rację. burczę, przewracając oczami.

Dobra, zmieńmy temat, bo zaraz dzwonek a temat twojego zapominalstwa przerabiałyśmy miliony razy. rzuca. Sięgam do paczki, którą trzyma w dłoni, po czym znów wrzucam plecak na miejsce i z hukiem zamykam drzwiczki.

Okej, co proponujesz?

Oglądasz lokalne wiadomości?

Eee...niezbyt?

Nie ważne. wzdycha. Co sądzisz o śmierci tej byłej nauczycielki fizyki z jednej z prywatnych szkół?

Ta jej fascynacja morderstwami czasem mnie przeraża.

Nie wiem. Jakiś typ ją zabił i tyle. ziewam.

A ja sądzę, że to nie był „jakiś" typ. To był nasz lokalny morderca, nieuchwytny psychopata mordujący swoje ofiary podczas pełni księżyca. mówi, żywo gestykulując i prawie wydłubuje mi przy tym oko swoim długim, pomalowanym na biało paznokciem.

Boże, dziewczyno. Co jest z tobą nie tak? – unoszę brwi, odsuwając jej dłoń od swojej twarzy.

Wszystko. uśmiecha się szeroko i poprawia okulary.

W tym samym momencie dzwoni dzwonek. Serio, niedobrze mi się robi, gdy tylko go słyszę. Wchodzimy do klasy, przygotowane na pięćdziesiąt minut unikania wzroku pani Sparks i udawania, że coś notujemy. Przez następne cztery godziny nic ciekawego się nie dzieje. No chyba, że do ciekawych informacji zalicza się oberwanie piłką w twarz na sporcie, na którym jak zwykle nie ćwiczyłam, opieprzenie grupki pierwszoklasistów biegających po korytarzu i niezapowiedziana kartkówka z biologii. Choć o to w sumie się nie martwię, była tak prosta, że na spokojnie dostanę z niej B. Biologia jest jednym z niewielu przedmiotów, który lubię i z którego mam dobre wyniki. Reszta niezbyt mnie interesuje. Nie muszę przykładać do nauki tak wielkiej wagi jak kiedyś. Wystarczy, że skończę szkołę i mogę sobie na spokojnie żyć dalej, bo dzięki kasie od rodziców nie będę musiała szukać pracy.

Zmęczona tym nudnym dniem, wychodzę ze szkoły. Teraz tylko wrócić do domu i walnąć się na łóżko z książką i paczką moich ulubionych kwaśnych żelków. Ewentualnie przespać resztę dnia. Dzisiaj idę na skróty przez pobliski lasek, bo mój samochód jest u mechanika. Zresztą przyda mi się krótki spacer, by oczyścić myśli. Gdy jestem mniej więcej w połowie drogi, słyszę za sobą ciche kroki. Nie przejmuję się tym zbytnio, bo ci bardziej leniwi uczniowie naszej szkoły nieposiadający auta, do których aktualnie należę, często wybierają ten skrót. Nagle czuję na szyi ciepły oddech i silne uderzenie w tył głowy, które pozbawia mnie przytomności.

☆☆☆

W nocy jak zwykle nie mogę zasnąć. Śpię jakieś...dwie godziny? Trzy? Sam już nie wiem. Po kilku godzinach przewracania się z boku na bok w końcu wstaję. Ścielę łóżko i ubieram się. Zakładam czarną koszulkę z nadrukiem anielskich skrzydeł, za dużą granatową bluzę z kapturem, beżowe chinosy i brązowe conversy. Czarne, przydługie włosy związuję w luźny kucyk. Godzinę później jestem już gotowy i wędruję w kółko po pokoju, wydeptując ścieżkę w miękkim dywanie. Znam zwyczaje mojej ofiary i wiem, że jej samochód jest w przeglądzie, więc będzie wracać ze szkoły przez lasek, na którego obrzeżach mieszkam. Poza tą informacją i jej planem lekcji nie wiem o niej prawie nic, nie przykładam jednak do tego zbytniej wagi, bo inne informacje na jej temat na niewiele mi się zdadzą. Zamierzam ją porwać. Przetrzymam ją u siebie kilka dni a potem zabiję. Przez ten czas będę się jej przyglądał. Będę obserwować kiełkujący w niej strach i niepokój. Cóż, lubię mordować ludzi. Satysfakcjonuje mnie widok krwi moich ofiar i to, jak błagają mnie o darowanie im życia. Mówią, że jestem psychopatą. Kto wie, może jest w tym trochę prawdy? Nadal pamiętam moją pierwszą ofiarę.

Tamtej nocy była pełnia. Zawsze lubiłem takie noce. Dokładnie jak moja mama. Gdy byłem mały siadała ze mną na parapecie przy otwartym na oścież oknie i przytulając mnie, swoim aksamitnym głosem opowiadała mi legendy z całego świata, dotyczące owego zjawiska. Często łapałem się na tym, że nasłuchuję jej kroków. Czasem mam wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Tamtego dnia skończyłem szesnaście lat. Mama ciężko pracowała i miała wrócić późno. Obchodziłem więc swoje urodziny sam, bo mój brat był u swojego chłopaka. To właśnie on wtedy do mnie zadzwonił. Nasza mama nie żyje. Potrącił ją starszy syn państwa Davis. Pomimo prób reanimacji zmarła w szpitalu. Łzy cisnęły mi się do oczu. Zamarłem jednak, gdy dotarło do mnie znaczenie tych słów. Rayan Davis. To on ją zabił. Rozłączyłem się. Pod wpływem impulsu zabrałem nóż z kuchennego blatu i wybiegłem z domu. Musiałem go ukarać. Zabił moją mamę. Moją ukochaną mamusię, najważniejszą osobę w moim życiu. Skierowałem się do jego domu. Kiedyś się przyjaźniliśmy. Miał piękne loki w kolorze miodu opadające na duże, błękitne oczy. Okrągłą twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i uroczy uśmiech. Oraz był wysoki i miał piękną, szczupłą sylwetkę. Zazdrościłem mu. Zarówno wyglądu, jak i popularności. Ja zawsze byłem tym biednym, brzydkim, nijakim chłopakiem. Szarą myszką. W wieku piętnastu lat się w nim podkochiwałem, lecz w tamtej chwili czułem do niego jedynie nienawiść. Podszedłem pod jego dom. Drogę znałem na pamięć, bo w dzieciństwie często do niego przychodziłem. Siedział na ganku, zamyślony podpierał głowę na dłoni. Widziałem ślady łez na jego policzkach. Rzuciłem się na niego, zanim mnie zauważył.

Chris?! Co ty robisz?! krzyknął przerażony, próbując się wyrwać. Byłem od niego cięższy, więc nie udało mu się.

To za mamę. warknąłem i poderżnąłem mu gardło.

Usiadłem na drewnianych schodkach i przez chwilę po prostu wpatrywałem się w jego nieruchome ciało. W ściekającą po szyi krew i jego puste, martwe oczy pełne przerażenia. Odszedłem po kilku minutach, nie przejmując się tym, że zostawiłem tam swoje ślady DNA. Jeszcze tego samego dnia uciekłem z domu. Od tamtej pory zacząłem wybierać sobie kolejne ofiary. Czasem zabijałem tych ludzi od razu, a czasem przetrzymywałem ich w moim domu, w którym zamieszkałem tuż po ucieczce.

Odsuwam od siebie wspomnienia i spoglądam na budzik stojący na szafce nocnej. 8:32. Uznaję, że skoro mam jeszcze sporo czasu, ogarnę trochę pokój. Zajmuje mi to dobre dwie godziny. Gdy kończę, włączam komputer i puszczam The Untamed na Rakuten Viki. Kocham tę dramę. Po jakimś czasie zatrzymuję kolejny z odcinków, by sprawdzić, która godzina. 14:16. Idealnie. Za jakieś piętnaście minut moja ofiara powinna wyjść ze szkoły. Wyłączam komputer po czym wychodzę z domu i kieruję się w stronę wyjścia z lasu. Po kilkunastu minutach słyszę kroki. Z lekkim uśmiechem chowam się za drzewami. Gdy dziewczyna przechodzi obok mnie, podchodzę do niej od tyłu i uderzam ją w głowę. Mdleje i osuwa się na ziemię. Biorę ją na ręce i kieruję się do domu. Po kilkunastu minutach jestem już na miejscu. Wchodzę do holu i otwieram nogą niedomknięte drzwi pokoju mieszczącego się naprzeciwko mojej sypialni i niezbyt delikatnie kładę ją na łóżku. Uznaję, że poczekam, aż się obudzi. Ciekaw jestem, jaka będzie jej reakcja, gdy mnie zobaczy. Opieram się o ścianę, wyciągam z kieszeni telefon w i zaczynam przeglądać internet. Mijają jakieś dwie godziny. Spoglądam na nią i dostrzegam, że zaczyna się budzić. Mruga kilka razy, niepewna, co się dzieje.

Gdzie ja, do cholery jestem?! krzyczy wściekła, podnosząc się gwałtownie, gdy orientuje się, że coś jest nie tak.

Szybkim ruchem przypieram ją do ściany, choć nie jest to proste, bo dorównuje mi siłą.

Nie drzyj się tak, bo nic ci to nie da. Jeżeli będziesz grzeczna, przez najbliższe dni nic ci się nie stanie. szepczę lodowatym głosem.

Odpycham ją i wychodzę z pomieszczenia, zamykając drzwi na klucz.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro