Początki I
To był zdecydowanie zbyt upalny dzień na przeprowadzkę. Mijała kolejna godzina spędzona na dźwiganiu tekturowych pudeł i ubrań wrzuconych do worków na śmieci, które przez szybę samochodu rozgrzały się niczym osiemdziesięciolatki na widok Witolda Paszta. Elę bolały już plecy i ręce, a Słońce rozświetlające intensywnie błękitne niebo sprawiało, że w głowie zamiast mózgu miała już mocno ściętą jajecznicę.
-No, no ruchy kluchy! - zawołał radośnie Wiesiek, wyszarpując z bagażnika czerwonego vana torbę pełną pucharów, które zdobył wiele lat temu na powiatowych mistrzostwach ping-ponga. - Z takim tempem to nigdy tego nie skończymy, a trzeba jeszcze skocznąć po mamuśkę.
-Przecież robię – odburknęła Ela, biorąc ciemnozieloną torbę i próbując zarzucić ją sobie na ramię. Dokładnie z tą samą torbą Wiesiek kilka miesięcy temu pojawił się na progu mieszkania babci i tym samym przypieczętował swój los, jako największy wróg życiowy Eli.
Praca z nim dzisiaj była jednak gorsza niż cały ten czas, w którym mieszkali wspólnie z babcią w dwóch pokojach z łazienką. Za każdym razem, gdy tylko się do niego zbliżała, czuła w nozdrzach intensywny zapach papierosów, a z upływem kolejnych godzin plamy obrzydliwego potu zakreślały coraz większe koła na jego szarym podkoszulku. Ze swoją czerwoną, nabrzmiałą twarzą, zrośniętymi brwiami i krzaczkami bujnych włosów pod pachami wydawał się Eli najbardziej odrażającą kreaturą na świecie. Była wściekła na mamę, że wpuściła go wtedy do mieszkania i cholernie wkurzona teraz, bo tuż przed wyjazdem została przez nią zmuszona do złożenia obietnicy ,,bycia grzeczną i pomocną dziewczynką'', jakby cokolwiek się temu jaskiniowcowi należało. Na świecie stąpała tylko jedna bardziej nienawidzona od matki istota ludzka i była nią Majka, która akurat w dzień przeprowadzki musiała dostać ostrej sraczki i wylądować pod kroplówą na ostrym dyżurze. Cały przeprowadzkowy trud i ciężar noszenia nie swoich kartonów z gaciami spadł na Elę, która przecież pragnęła tylko jednego... znaleźć się jak najdalej od oblecha, który idąc z mamą za rękę, wciąż oglądał się za nastoletnimi tyłkami w krótkich szortach.
-Przynajmniej poznamy się bliżej, Elka – powtarzał Wiesiek jakieś milion razy, odkąd kilka godzin temu odjechali spod bloku, w którym znajdowało się stare mieszkanie babci.
Piętnastolatka nie miała absolutnie żadnych wątpliwości, że tymi słowami pociesza siebie, a nie ją. Rano, gdy udawała, że śpi byleby tylko dzień wyprowadzki nadszedł trochę później, słyszała przyciszoną rozmowę jego i mamy dobiegającą z łazienki. Wiesiek upierał się, żeby ,,ta większa'' pojechała do szpitala razem z ,,tą małą'', bo ,,tak będzie najlepiej'', ale mama była nieugięta i chciała wyprowadzić się jak najszybciej z zadłużonego lokum. Ela była pewna, że Wiesiek, gdyby tylko mógł wpakowałby ją do jednego z tych wielkich kartonowych pudeł, wyciągniętych z kontenera, który stał obok biedronki, wcisnął ją do środka i postawił pod furtką schroniska dla zwierząt. Nie napisałby nawet kartki z jej imieniem, bo jak to mawiał ,,nienawidzę tej całej cholernej papierologii'', co powtarzał z cierpliwością angielskiego żandarma, gdy tylko mama prosiła go, żeby pomógł Majce odrobić zadanie domowe.
Bez względu na to, że oboje oddaliby wszystko, byleby nie spędzać tego upalnego dnia we dwójkę, tuż przed dwunastą znaleźli się przed ich nowym domem, a raczej ruiną, która kiedyś należała do ojca Wieśka. Staruszek przeniósł się, jak to mówił Wiesiek, do ,,krainy wiecznych łowów'' już cztery lata temu, ale dom wciąż nie zainteresował żadnego kupca, więc okazał się być idealnym gniazdkiem, w którym świeżo zacementowana rodzina mogła uwić swoje przytulne gniazdko.
Dom był małą parterówką z obszernym poddaszem i szeroką werandą, która wyglądała jak wyjęta z amerykańskiego westernu. Elewację stanowiły podgniłe deski, a w środku każdy panel wydawał z siebie agonalne skrzypienia, gdy tylko postawiło się na nim stopę. Ściany pokryte były wyblakłą boazerią, pod którą grasowały czarne pająki wielkości paznokci i jak się okazało... jedna bardzo zwinna i lekko łysawa mysz. W kuchni i sypialni, gdzie uchowały się resztki farby, dostrzec można było ciemne plamy grzyba – objaw choroby, która toczyła cały dom. W powietrzu czuć było smród i zgniliznę. W oczach Eli ten dom był zupełnie taki sam jak Wiesiek – zapyziałą ruiną, nad którą nie chciał się pochylić nikt, oprócz jej zdesperowanej matki, która z uśmiechem na ustach twierdziła, że jest to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce jakie widziała w życiu.
-Kurwa no! – zaklął Wiesiek znikając do połowy w odmętach bagażnika i ukazując światu swoje ciemnogranatowe bokserki w precle, które nieśmiało wychyliły się spod dresowych spodni. - Mówiłem jej, żeby nie pakowała tego starego grata, ale musiała się uprzeć!
Ela wprowadzona tymi słowami w bojowy nastrój zjawiła się tuż przy nim, gotowa toczyć bój o najmniejszą popielniczkę wyniesioną ze starego mieszkania.
-Słuchaj Elka, nie będę owijał w bawełnę, będzie ciężko – wysapał Wiesiek, wyprostowując się i krzyżując ręce na piersi. - Franka kazała mi spakować ten wypierdziany fotel i teraz za chuja tego sam nie zataszczę. Zobacz ile tego jeszcze jest. Boli mnie krzyż. Co ona kurwa myśli, że ja mam kości ze stali?
Dziewczyna bez słowa zajrzała do auta i faktycznie w poprzek bagażnika czekając jakby na ostatni akt upokorzenia, zaklinował się fotel, obity materiałem w kolorze limonki z kwiatkami o nieproporcjonalnie wielkich, białych płatkach. Fotel babci Edzi. Ela spojrzała na Wieśka z mieszaniną pogardy i frustracji i choć bardzo chciała powiedzieć temu głąbowi, co o nim myśli to przez zaciśnięte ze złości zęby i filtr w postaci obietnicy złożonej rano mamie, wysyczała:
-Bardzo dobrze, że mama go wzięła.
-Tak, dobrze, dobrze. Jasne, że dobrze – Wiesiek nie poświęcił jej nagłemu wzburzeniu zbyt wiele uwagi, zajęty przetrzepywaniem swoich spodni w poszukiwaniu papierosów.
Gdy w końcu je znalazł, włożył fajkę do ust i odpalił jedną z zapałek, które luzem trzymał w kieszeniach. Ela obserwowała ten żałosny akt człowieczeństwa, mierną definicję hegemonii jej gatunku nad resztą zwierząt i synonim odrazy – Wieśka jednocześnie wypalającego szluga i dłubiącego w nosie. Czuła narastający gniew.
Ich życie prawie zaczęło się układać, mieszkanie było już prawie spłacone, a mama prawie miała stabilną pracę na stacji benzynowej, aż pojawił się ten spocony byk, który nienawidził zapachu benzyny i wszystko zaczęło się sypać.
-Hej ty! - krzyknął Wiesiek, przywołując kogoś stojącego po drugiej stronie ulicy. - Chcesz zarobić dychę?
Na chodniku ciągnącym się naprzeciwko domu ojca Wieśka, stał wysoki i szczupły chłopak, ubrany w błękitną koszulkę i krótkie metariałowe spodenki w czarno-białą kratę. Miał trójkątną twarz i lekko spiczasty nos, na którym spoczywały okulary w grubych, czarnych oprawkach. Ela przełknęła ślinę na widok burzy drobnych blond loczków piętrzących się na jego głowie, które wyglądały tak pięknie, jakby należały do lalek ze sklepu z zabawkami tego uroczego staruszka w ,,Kevinie w Nowym Yorku''.
Chłopak wydawał się być zmieszany. Dotychczas jedną ręką prowadził obok siebie czerwonego składaka, jednak mierząc Wieśka wzrokiem zasłonił się nim jak tarczą.
-Potrzebuję pomocy przy tym fotelu, bo królowa Elżbieta nie może chwycić się cięższej roboty niż przeniesienie kilku worów – wyjaśnił Wiesiek, zaciągając się papierosem, by po chwili zatopić swoją twarz w szarobiałych odmętach.
Ela poczuła jak pieką ją policzki. Boże, niech on się zamknie – pomyślała zaciskając powieki i odwracając głowę. - Boże, błagam, jeśli istniejesz to ześlij piorun prosto na tego szympansa - pomyślała, zgrzytając ze złości zębami.
-No w sumie – chłopak skręcił kierownicą i skierował swoje kroki na podjazd. - Co mam zrobić?
-Właź do auta i spróbuj popchnąć fotel w moją stronę – wyjaśnił prędko Wiesiek, rzucając peta na ziemię i przydeptując go sandałem. - Ja będę ciągnął z tej strony, może go jakoś wyszarpiemy.
-Tylko uważajcie... - wymamrotała Ela, ale tak cicho, że samą siebie nie była w stanie dobrze usłyszeć. Z założonymi rękami śledziła poczynania Wieśka i nieznajomego, na którego twarzy zakwitł wyraz zniesmaczenia, gdy otworzył drzwi pasażera, a na podjazd wysypała się kaskada puszek po piwie Redd's i batoników KitKat. Chłopak stanął jak wryty, nie wiedząc najwidoczniej czy ma wpakować się w sam środek śmieciowego imperium, które Wiesiek skrupulatnie budował na siedzeniu pasażera czy uciekać i zapomnieć o obiecanych dziesięciu złotych. Wizja pieniądza okazała się jednak wygrywać nad poczuciem obrzydzenia i na gromki okrzyk Wieśka - ,,No co jest? Włazisz czy nie?'' - wszedł do auta.
Poziom zażenowania Eli wykroczył poza skalę jaką znało jej ciało. Zacisnęła mocno usta i skierowała swoje kroki do domu. Zaraz po przekroczeniu progu, niemal mechanicznie weszła na górę po stromych i skrzypiących schodach, byleby tylko uciec od żałosnego przedstawienia w reżyserii Wieśka.
Poddasze było duszne, zagracone i pełne pajęczyn, ale wydawało się jednocześnie najbardziej przytulnym miejscem w domu. Mimo, że wydawało się przestronne to jednak ostre skosy zajmowały zbyt wiele miejsca, by można było gdziekolwiek upchnąć łóżko albo wysoką szafę. Podłoga była zdewastowana, trochę przez czas, ale również przez wilgoć, gdyż w przeszłości deszcz wdzierał się łapczywie do środka przez nieszczelne okno, które było jednocześnie jedynym źródłem światła w całym pomieszczeniu. Ela stanęła między wieżami z kartonowych pudeł i zamknęła oczy, wyobrażając sobie, co o tym wszystkim powiedziałaby babcia, gdyby tylko miała okazję. Pewnie spodobałby się jej nowy pokój Eli i cały zniszczony dom. Babcia lubiła starocie i często mówiła, że przedmioty mają duszę, która z upływem lat szlachetnieje i że z niektórymi ludźmi jest podobnie.
Poza tym o tej godzinie pewnie kazałaby wszystkim się zamknąć i popędziła przed telewizor, żeby obejrzeć kolejny odcinek ,,Kozackiej miłości''. Ela uśmiechnęła się na samą myśl o jej pełnej napięcia, poczciwej twarzy i szarych, zmęczonych oczach, które odżywały, gdy śledziły miłosne zawirowania bohaterów kiczowatych seriali.
Kroki na schodach wyrwały Elę z miłego wspomnienia. Zanim zdążyła się odwrócić w drzwiach stanął już chłopak z blond loczkami. Trzymał w nad wyraz chudych rękach wielkie tekturowe pudło, a na jego twarzy zakwitły dwie, wielkie czerwone plamy.
-Czekaj, pomogę ci – powiedziała szybko Ela, podchodząc do chłopaka, który był tak zaskoczony jej nagłą obecnością, że nie wiedział, gdzie podziać zawstydzony wzrok.
Próbowała nieśmiało wziąć od niego pudło, ale było tak niewymiarowe, że zdołała chwycić tylko jeden bok. Szarpnęła go do siebie, mrucząc coś o pomocy, ale chłopak nie zrozumiał jej intencji i pociągnął pakunek do siebie.
-Dam sobie radę, przecież no – powiedział niepewnie, jednak Ela zbyt oszołomiona jego nagłym pojawieniem się we wspomnieniu babci szarpnęła pudełko i w tym momencie ciszę między nimi wypełnił dźwięk rozdzieranego kartonu i pary majtek upchnięte w środku wylały się na podłogę, tworząc wodospad wstydu.
Ela spojrzała na dziecięce i dziurawe gacie, które jak na złość znalazły się na samym wierzchu majtkowej góry, która uformowała się na zakurzonej podłodze i poczuła jak jej wnętrzności skręcają się w zażenowaniu. Gardło zaczęło ją palić, a mózg intensywnie pracował nad jakimś tekstem, zabawną anegdotą, która jak markowy płaszcz przykryłaby ten wyrzygany na środku pokoju mankament, ale jej przegrzany mózg zdążył wykreować tylko:
-Dobrze, że to nie moje – i wykonać ręką dziwny, niezorganizowany ruch.
Spojrzała na chłopaka, jednak on zdawał się nie zauważać ani majtkowej góry, ani jej zawstydzenia. Wbił w nią swoje silne, zdecydowane spojrzenie błękitnych oczu ukrytych za kotarą długich, zakręconych rzęs i powiedział:
-Wydaje mi się, że już kiedyś się spotkaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro