Rozdział XXXV
Trwałam w miejscu. Bez ruchu. Bez uczuć. Bez myśli.
Stałam i spoglądałam zamglonym wzrokiem na życie toczące się wokół mnie. Byłam tam, lecz nie byłam. Uczestniczyłam, lecz byłam wycofana. Znajdowałam się na pograniczu. Cienka lina pomiędzy rzeczywistością, a krainą marzeń zacierała się. Bliżej mi było do wyidealizowanego miejsca, miejsca gdzie panuje szczęście. Niestety boląca rzeczywistość przysłania wszystko. Jest jak ciemna chmura, tylko taka, której wiatr nigdy nie zwieje. Będzie uparcie niszczyć słońce, które chciało jaśnieć nad moim obliczem. Nie ma już szczęścia, jest tylko smutek.
Otarłam wolnym ruchem samotną łzę, która pojawiła się na moim chłodnym policzku. Rozgrzała je lekko, lecz nie w przyjemny sposób. Po prostu przypomniała mi o bólu, jaki wykwitł w moim sercu. O pustce, która nigdy nie zostanie zapełniona.
-Dajesz radę, kochanie? - zapytała mnie cichym głosem moja mama, która stała obok mnie. Trzymałyśmy się blisko, aby przeżywać smutek razem. Otoczeni byliśmy całą najbliższą rodziną, lecz w tej chwili potrzebowałam tylko kojącej obecności mojej mamy. Tylko jej wierzyłam w zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
Wymruczałam pod nosem potwierdzenie, że jeszcze jestem daleka od rozsypki. Nie miałam już jak poddać się rozpaczy, moje rezerwy łez już uleciały. Teraz tylko byłam zdatna do trwania w otępieniu. Bezruchu, bez myśli, bez uczuć. Pusta skorupa wypatrująca końca ceremonii. Pragnęłam już wycofać się spod ostrzału spojrzeń zaproszonych osób na pogrzeb. Wzbudzałam niepożądliwe zamieszanie swoją osobą. Odbierałam wagę pogrzebu własnej babci, przez swoją głupią karierę...
Wsłuchałam się ponownie w słowa księdza. Były pełne optymizmu, ślepej wiary w lepsze jutro. Nie rozumiałam mocy przeżywania cierpienia, nie rozumiałam tego, że po ciężkich chwilach czekało na nas lepsze życie. To tak nie działało. Nic nie było pewne. Nikt nie ma mocy zagwarantowania szczęśliwego zakończenia.
Patrząc na zebranych ludzi ubranych w czerń moje serce bolało od nadmiaru emocji. Przede wszystkim odczuwałam żal, że taki obraz jaki się przede mną był potwierdzeniem. Potwierdzeniem, że mojej babci już tutaj nie ma, a wszyscy przybyli się z nią pożegnać.
Mi też nie pozostało nic innego do roboty jak uczestniczenie w tym rytuale.
Każdy wierzył w jego moc, ja też powinnam. Więc ze smutnym uśmiechem na twarzy wyszeptałam pomimo łez:
"Żegnaj, kochana babciu..."
Niektórzy mieli rację. W tych słowach było coś oczyszczającego, wyzwalającego spod jarzma żałoby. Przez ich wydźwięk uwierzyłam w widmo szczęścia. Ono na mnie czeka. Wystarczy tylko to, że po nie sięgnę. Z pewnością w sercu złapię je i już nigdy nie wypuszczę. Moja babcia zawsze zachęcała mnie do bycia odważną. Bycia nieustraszoną i zdecydowaną w spełnianiu swych marzeń. Jedyne, co mogłam jej ofiarować to moją walkę. Walkę o szczęście.
Szczęście jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy iskra odwagi, aby je przyswoić już na wieczność...
***
-Jak ja się już cieszę, że zostałyśmy same. - były to pierwsze słowa jakie wypowiedziała moja mama, kiedy cała rodzina opuściła już nasz dom w Argentynie.
Posłałam jej smutny uśmiech. Doskonale ją rozumiałam. Rodzina potrafiła być męcząca, a kiedy jesteś przysłonięta smutkiem nie szukasz towarzystwa. Wolisz w samotności, albo przy najbliższych leczyć swoje rany. Potrzebujesz spokoju.
-Samiutkie wraz z milionem dań do podgrzania w lodówce. - odparłam robiąc sobie przy tym herbatę. Kiedy zalewałam wrzątkiem torebkę poczułam truskawkową woń. Mój ulubiony smak, który miał moc poprawiania humoru. Nie na dłuższą metę, ale każde wspomagacze były na wagę złota.
-Z głodu na pewno nie umrzemy. - potwierdziła moja mama chowając kolejną zapiekankę do lodówki. Musiała się dość nagimnastykować, aby się zmieściła. - Nie wiem dlaczego ludzie uważają, że w takich chwilach jedzenie jest potrzebne.
-Syndrom nadopiekuńczości i wiary, że jedzenie ma moc odbierania smutku.
-Jak zawsze Karol wyjaśniasz wszystko filozoficznie. - podłapała temat moja mama zabierając się za biszkopty, które stały na wyspie kuchennej.
Zabrałam jej jednego i umoczyłam go w herbacie. Właśnie takie ciastka uwielbiałam najbardziej.
-Czuję się taka pusta, kochanie. - zaczęła moja mama siadając wygodnie naprzeciwko mnie. Spojrzała mi głęboko w oczy, aby najpewniej odnaleźć w nich zrozumienie. - Przez ostatnie miesiące wszystkie moje działania podporządkowane były opiece nad babcią, kruchą wiarą, że jeśli postaram się jeszcze bardziej to nie nadejdzie nic złego. Teraz... Teraz, nie wiem za co się zabrać...
Doskonale ją rozumiałam. Straciła swój cel w życiu. Nie wiedziała jak wrócić do rzeczywistości sprzed choroby babci.
-Mamo zawsze masz mnie. - powiedziałam cicho wyciągając dłoń i ściskając jej rękę. Samym dotykiem chciałam ją choć trochę pocieszyć. - Teraz już zakończyłam trasę i mam całe dwa tygodnie wolnego, spędzimy je razem.
Moja mama uśmiechnęła się smutno na moje słowa.
-Cieszę się, że wróciłaś do domu. - zaczęła. - Choć mam nadzieję, że wyzbyłaś się trochę bałaganiarstwa. - dodała mrugając, jej uśmiech nadal był smutny, lecz rozumiałam jej potrzebę rozładowania atmosfery. Nie mogłyśmy wiecznie oddawać się smutnym myślą, musiałyśmy nauczyć się żyć z nową rzeczywistością. Zaakceptować brak tak ważnej osoby w naszym życiu.
-Chyba się już położę. - zawyrokowałam, kiedy zwalczyłam kolejny raz ziewnięcie. Po całej trasie koncertowej naprawdę przydałaby mi się noc we własnym łóżku.
-Dobranoc, kochanie. - pożegnała mnie mama, posyłając w moją stronę całusa.
Udałam, że go złapałam i przycisnęłam do serca. Wolnym krokiem ruszyłam do swojej sypialni na piętrze i rozbierając się w ruchu sięgnęłam po piżamę. Szybko ją założyłam i wsunęłam się pod ciepłą kołdrę. Uwielbiałam swoje łóżko, było najważniejszym punktem w moim pokojem.
Wtuliłam swoją twarz w poduszkę, chcąc jak najszybciej się poddać błogiemu stanowi jaki obecnie dawał mi tylko sen. Był jedyną ucieczką od zamętu uczuć, który przysłaniał moje serce.
Nagle poczułam znajomą woń. Cała moja poduszka była nią spowita. Zapach mięty. Cudowny, znajomy zapach mięty. Woń, która przywodziła na myśl krzywy uśmiech chłopaka, którego kochałam nader wszystko. Chłopaka dla którego przekroczyłam granicę. Zniszczyłam naszą relację nieodwołalnie. Zatraciłam się w swoim mroku i zapomniałam o jasności. Jasności przynoszonej przez jego osobę.
Moje serce zadrżało pod wpływem tej woni, tych wspomnień jakie ze sobą przywodziła. Jego uśmiechu, jego dotyku, jego słów... Całości jego wyprawiająca niemożliwe rzeczy z moją duszą. Nie wierzyłam, że można aż tak bardzo pokochać jedną osobę, dopóki nie doświadczyłam jego miłości dedykowanej mojej osobie. To on otworzył przede mną drzwi do szczęścia, a ja zatrzasnęłam je szybkim, bezmyślnym czynem. Widmo mojego błędu całe życie będzie dawało o sobie znać. Już całe życie będę sobie wypominać własną głupotę. Zaprzepaszczenie szansy na bezgraniczne szczęście. Szczęście, które nie było mrzonkami. Ba, już nawet doświadczyłam jego części, już pozwoliłam na to, aby spowiło całe moje jestestwo. Zaprosiłam je z uśmiechem na twarzy do swojego serca nie myśląc o konsekwencjach. O skutkach, które wyciskały obecnie łzy z moich oczu. Oczu, pragnących tylko uczucia szczęścia...
Miałaś szczęście w garści, a je wypuściłaś. Opuściłaś je jakby było zepsutą zabawką, jakbyś wierzyła, że szczęście czeka na ciebie na każdym rogu...
Nie miałam już sił na rozpacz. Naprawdę. Wszystko mnie bolało od nagromadzonych, złych emocji. Chciałam zasnąć, aby uciec od tego poczucia beznadziejności. Niestety moje wyczerpane ciało miało inny pomysł.
Przewracając się z boku na bok, usilnie starając się zasnąć westchnęłam głęboko i sięgnęłam po telefon leżący na półce nocnej. Zamierzałam się uśpić poprzez przeglądanie nudnych stron, ten patent czasami działał. Poczęłam bezmyślnie patrzeć na zdjęcia oznaczone moją osobą. Wiele było przeróbek, czy innych dziwnych rzeczy.
Nagle moje serce poczęło szybciej bić, kiedy ujrzałam jedno zdjęcie. Fotografię zrobioną tutaj w Buenos Aires. Obraz jaki się na niej jawił wbijał powolutku szpilki do mojego serca. Serca, które i tak już nie miało szans na rehabilitację.
Uśmiechnięta dwójka. Para, która miała już nie istnieć. On z błąkającym się uśmiechem na twarzy, ona z promiennym wyrazem twarzy. Obydwoje złączeni przez uścisk dłoni. Podążający w tylko sobie znanym kierunku.
Cała strona była zawalona przez to zdjęcie. Zdjęcie, które wbijało mnie w większą rozpacz.
Miałam stuprocentową pewność, że fotografia jest dzisiejszej daty. Wszystko na to wskazywało, a przede wszystkim fakt na jakim profilu się pojawiła.
Candelaria uwielbiała się chwalić powrotem swojego chłopaka do domu i tym razem nie omieszkała o tym nie wspomnieć. Chłopaka, który miał już nie być jej chłopakiem. Coś był kompletnie nie w porządku. Kompletnie.
Jedno wiedziałam -nie tylko ja miałam sekrety.
***
Promienie słoneczne przebijały przez rolety wskazując, że było już południe. Pora, kiedy już powinnam być dawno na nogach. Taki miałam plan, lecz kiedy mama przyszła mnie obudzić z naburmuszoną miną oznajmiłam, że dzisiaj nie mam na nic siłę. Zostaję w pokoju i tutaj oddaję się swojej spotęgowanej rozpaczy.
Byłam zła na siebie, na świat, a nawet na niego. Moja złość nie miała końca. Odczuwałam ją po koniuszki palców. Jawiła się jak ogromna masa, która nigdy nie opuści mojego organizmu. Nie ma żadnego działania, które pozwoliło by mi się jej pozbyć.
Okropnie rozdrażniona wstałam powoli i naciągnęłam na siebie zwykłą bluzę. Przeczesałam włosy dłonią i umyłam zęby. Tylko na to miałam siłę.
Powłóczystym krokiem zeszłam ze schodów i skierowałam się w stronę kuchni. Byłam sama w domu, bo moja mama pojechała załatwiać jakieś sprawy. Sprawy związane z tragedią jaka nas nawiedziła.
Niczym trup włączyłam elektryczny czajnik i sięgnęłam po mleko i płatki. Miałam ochotę na dużą dawkę słodkości. Czekoladowe chrupki idealnie się na to nadawały.
Jedna myśl nie dawała mi spokoju, może nie jedna ale jedna z nich była najbardziej nagląca. Oczywiście nie stłumiłam jej tylko poddałam się jej. Jak masochistka sięgnęłam po telefon i zajrzałam na profil na którym wczoraj pojawiło się okropne zdjęcie. Ze zmrużonymi oczami oczekiwałam momenty, aż się załaduje. Jakie wielkie było moje zdziwienie kiedy już zniknęło. Nie było go tam, usunięte. Gdyby to, że zdjęcie krążyło w sieci podłapane przez fanów uwierzyłabym, że przyśniło mi się. Niestety to nie była jawa, tylko rzeczywistość. Rzeczywistość, z którą powinnam się zmierzyć.
Delektując się smakiem mojego iście królewskiego śniadania dostałam wiadomość. Westchnęłam czytając ją i odpisałam twierdząco. Nie mogłam przecież wiecznie unikać towarzystwa, prawda?
Wiedząc, że mam mało czasu na przyjście mojej przyjaciółki pobiegłam się ubrać. Nałożyłam pierwsze lepsze rzeczy, nie przejmując się zbytnio wyglądem. Nasunęłam okulary na nos akurat wtedy kiedy dzwonek do drzwi zabrzmiał.
-Otwarte! - krzyknęłam zbiegając ze schodów tak gwałtownie, że prawie się nie przewróciłam.
-Cześć, Karol. - przywitała się Clara od progu uśmiechając się nerwowo. - Jest mi tak przykro z twojej straty. - dodała lekko sztywnym tonem. Wcale jej się nie dziwiłam, trudno było rozmawiać o takich sprawach. Były bolesne i niekomfortowe.
Przygarnęłam ją szybko w uścisku na przywitanie. Owiał mnie jej słodki zapach.
-Dziękuję, kochana. - powiedziałam odsuwając się od niej i kierując się w stronę salonu. Gestem ręki nakazałam jej iść za sobą. - Dawno się nie widziałyśmy..
-To prawda, wydaje mi się, że minęły lata świetlne. - szybko podłapała temat jak poruszyłam, aby zejść z trudnego tematu o mojej babci. Clara nie potrafiła rozmawiać o takich sprawach i chciałam ją choć trochę odciążyć.
-Cóż, teraz na pewno jestem w domu, więc mamy dużo czasu. - zaakcentowałam przedostanie słowo siadając z impetem na kanapę. Moja przyjaciółka przyłączyła się i popatrzyła na mnie ze słabo ukrywanym uśmiechem.
-Co znowu? - od razu przeszłam do konkretów, nie chcąc się bawić w kotka i myszkę. Nie miałam na to siły.
-Nic, po prostu.. - zaczęła uśmiechając się smutniej. - Jesteś jakaś smutniejsza niż ostatnio, a wiem, że nic mi nie powiesz, więc próbuję zgadnąć o co chodzi.
Jęknęłam głośno, przeczuwając, co właśnie nadchodziło. Piekielne przesłuchanie.
-Byłam wczoraj na pogrzebie mojej babci, o to chodzi. - odparłam szybko, krzywiąc się pod wpływem wydźwięku tych słów. To nadal bolało.
-Jest coś więcej.
Pokręciłam głową i westchnęłam cicho. Clara zawsze wiedziała jak mnie zdenerwować.
-Nic więcej nie ma. - zaprzeczyłam szybko, mając złudną wiarę, że te słowa ją powstrzymają przed zadaniem kolejnych bezsensownych pytań.
-Ja myślę odwrotnie. - zaczęła z kamienną twarzą. Oho, zapowiadało się ciekawie, jeśli moja zwariowana przyjaciółka postanowiła być choć raz poważana. - Problem zaczyna się na "r", a kończy na "o".
A nie przepraszam fałszywy alarm, Clara była taka jak zawsze. Stuknięta.
-Chyba się tak nie dogadamy. - skwitowałam wzruszając ramionami i sięgając przy tym po kubek z herbatą. Pociągnęłam mały łyczek, delektując się jej truskawkowym smakiem.
-Cóż, mi się dobrze z nim gadało. - zakrztusiłam się na jej słowa, kiedy doszło do mnie ich znaczenie.
Moja Clara gadało z Ruggero?! Dlaczego?! Po co?! Czy gadali o mnie?!
-Ale masz świetną minę. - powiedziała Clara uśmiechając się lekko, nie odpowiedziałam jej nadal walcząc o powietrze po zakrztuszeniu. Moja przyjaciółka z opóźnieniem postanowiła mi pomóc. Poklepała mnie po plecach, oczywiście za mocno.
-O co chodzi?! - wykrzyczałam lekko zdartym głosem.
-Spokojnie, Karol. Poskrom zazdrość. - poczułam jak moje policzki zarumieniły się pod wpływem jej słów. Założyłam ręce, aby choć trochę ukryć swoje zaskoczenie. - Ja i twój przystojny Rugge gadaliśmy tylko o jednym...
Złowieszczo zawiesiła głos, oczywiście świetnie się bawiąc patrząc na moje zniecierpliwienie.
-O jednym, a mianowicie. - ponagliłam ją wzrokiem, więc kontynuowałam z westchnieniem. - O jednym, czyli o tobie, kochana. Widzisz ten twój chłopaczek uważa cię za jakiś siódmy cud świata, buzia mu się od razu rozświetla, kiedy wypowiada twoje imię. A przepraszam twoją słodką ksywkę, słoneczko.
Zadrżałam pod wpływem jej słów. Bolały jak cholera. Otwierały tak wiele ran. Tak wiele bólu...
-Nie waż się o nim mówić. - wychrypiałam zmienionym głosem od fali emocji jaka mnie spowiła. Czułam czystą złość, wymierzoną w siebie. Przeklinałam cały świat na czym stał. Nigdy nie pragnęłam czuć takiego bólu. Miałam być uchroniona przed wszelkim złem.
-Karol, stay calm. - jej słowa tylko mnie rozjuszyły. Jakby w ogóle nie widziała bólu wymalowanego na mojej twarzy. Ciemności wkradającej się do mojego serca. Mroku, który wszystko pochłaniał.
-Wypchaj się ze swoimi tekstami, Clara. - zaczęłam z jadem, zdenerwowana na całą sytuację. - Nie masz mi jak pomóc, więc nie pogarszaj mojej i tak beznadziejnej sytuacji.
Clara zamiast się speszyć na moje słowa zaśmiała się. Tak wybuchła krótkim, dźwięcznym śmiechem.
-Właśnie, że przychodzę tutaj z pomocą. - powiedziała, kiedy się już uspokoiła. Naprawdę nie miałam ochoty słuchać jej dalszych słów, to nie miało sensu. Wstałam gwałtownie z kanapy szykując się do wyjścia z salonu.
-Czekaj, Karol! - krzyknęła za mną moja przyjaciółka. Jej słowa nie przyniosły pożądanego efektu nie stanęłam w miejscu, tylko ruszyłam żwawiej w stronę progu. - Wszystko załatwiłam, jeszcze będziecie razem.
Zatrzymałam się gwałtownie słysząc jej ostatnie słowa. O co jej do cholery chodziło?
-Co, proszę? - zapytałam zaskoczona odwracając się w jej stronę.
Uważnie przypatrzyłam się jej twarzy. Była śmiertelnie poważna.
-Rozmawiałam z nim. - zaczęła szybko, chcąc najpewniej wykorzystać moje zainteresowanie. - Powiedział, że pragnie tylko twojego szczęścia i, że nie wie tylko jak to zrobić. Powiedział, że nie może się trzymać z daleka od ciebie, że nie może cię zostawić, choć wasza relacja nie jest idealna. Ba, ma moc niszczenia. Zasugerowałam mu jedno wyjście. Pomysł, który szybko podłapał...
Zawiesiła głos, a ja pragnęłam słyszeć tylko więcej. Nawet te części niezbyt miłe. Pragnęłam rozmawiać o nim, tak bardzo tęskniłam za jego osobą...
-Karol pozwól sobie pomóc. Pozwól swojemu sercu odpocząć i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Potrzebujesz zmiany, wierzę, że to ci pomoże...
Zamrugałam zaskoczona jej słowami, w ogóle nie wiedziałam co miała na myśli. Cała moja twarz wyrażała wielkie niezrozumienie. Pragnęłam, aby mnie oświeciła.
-Clara, jaka zmiana? - zapytałam chcąc już poznać wszystko. Prawdę, każdą kwestię jaką poruszyli przy wspólnej rozmowie.
-Zobaczysz...
Tylko tyle było mi dane od niej usłyszeć. Nasza rozmowa została zmącona przez dzwonek do drzwi. Był to tak nie na miejscu dźwięk, że chwile mi zajęło zidentyfikowanie jego źródła.
Ruszyłam wolnym krokiem w stronę wejścia, nadal się głowiąc nad słowami Clary, zasiała we mnie niepokój, ale również iskierkę głupiej nadziei. Nadziei, która pęknie przy najbliższej okazji.
Sięgnęłam mechanicznie do klamki i otworzyłam drzwi.
Widok jaki za nimi zastałam całkowicie mnie zaskoczył, zwalił z nóg.
Przed moimi oczami stał Ruggero. Tak, on. Włosy miał rozczochrane, a ciuchy wymięte. Wcale jego niezadbany wygląd przykuł moją uwagę. Przede wszystkim był to wyraz jego twarzy. Oczy podkrążone od nie wyspania ale radosne iskierki tańczyły radośnie w jego brązowych źrenicach. Jeden kącik ust unosił się wysoko w górę, tworząc jego firmowy, krzywy uśmiech z dołeczkami. Jego całe oblicze jeszcze bardziej się rozjaśniło, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Moje zielone tęczówki zatonęły w jego brązowych źrenicach. Tak doskonale znałam każdy skrawek jego twarzy, nie tak dawno każdy milimetr przemierzyłam swoimi rozgorączkowanymi ustami. Wargami pragnącymi tak wiele.
Nagle nasze połączenie spojrzeń zostało przerwane. Zmącone przez słowa, które wypowiedział ze słabą pewnością siebie.
-Czyli jesteś gotowa na wyjazd?
Kochani, drugi dzisiaj jestem dumna, że dałam radę napisać. Przepraszam za mało Ruggarol, ale powiem jedno w następnych Ruggarol będzie wszędzie. Obstawiajcie gdzie wyjadą nasze słodziaki. Dziękuję, że czytacie, komentujecie, motywujecie! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro